piątek, 13 grudnia 2013

puk puk


-puk puk
-kto tam?
-Ula.
- a do kogo?
- do ludzi.
- a dlaczego?
- bo ludzie są najważniejsi
-...

Można tak, można inaczej. Ale ja zacznę tak. Bo tak właśnie myślę, że nie rzeczy, przedmioty, nawet nie miejsca-choć i te istotne, a ludzie stanowią pewnego rodzaju sens, który staramy się mieć gdzieś w sobie.
Nowa praca, nowe obowiązki, ale właśnie-nowi ludzie. Gdyby nie ludzie, nie zostałabym tam. Gdyby nie atmosfera, która się tam tworzy- nie wytrzymałabym ani jednego tygodnia. Po kilku przejściach wiem, co mówię.
Zacznę zatem od pracy.
Nie jestem matką, nie wiem, kiedy nią zostanę, ale wiem, że praca z dzieckiem/dziećmi jest ciężka, długotrwała. To nie jest wypełnienie papierów, bo wszystko zalezy od dwóch stron, a na druga-dziecko, nie zawsze zachowuje się tak, jak byśmy chcieli. Przyznam, że dzieciaki są słodziutkie, 16 miesięczne 'bubki', zaczynają dopiero mówić, ząbkują (boże dopomóż!!), wciąż ciążą im papmersowe kufry z tyłu i chcą się przytulać, co swoją drogą musimy robić raczej z zegarkiem w ręku-zachowanie bezpieczeństwa przed złym dotykiem. Każdy z nauczycieli ma tzw. "swoje dzieci', czyli dzieci kluczowe, na które ma zwrócic uwagę, rozwiązywać problemy z nimi związane, obserwować, robić im zdjęcia, foldery, planować dla nich zajęcia. Moje 'szczeście ' polega na tym, że dostały mi się 2 dziewczynki- jedna, która ma fochy, bo zaczyna bunt dwulatka i nawet mama ma z nią problemy, a druga, która jest tylko 2 dni w tygodniu-płaczka, która własciwie płacze zawsze, cały dzień pobytu  od września. Próbowali na wszystkie sposoby, działa tylko noszenie na rekach, co jest zabronione i niewykonalne w przedszkolu. Wiec zawsze kiedy przychodzi, każdy przewraca oczami i myśli o panadolu na ból glowy.Ale cóż, jakoś je ustawie ;) Poza tym w pracy dobrze, mamy młodą ekipę, nie jest perfekcyjna, ale nikt nie jest, tym bardziej, że brakuje nam jednej osoby do sali, a dyrekcja wciąż szuka ideału. Poza tym swiateczne party za nami, bylo naprawde fajnie i porownując do tego ostatniego wypady z poprzedniego przedszkola- poprzednie wypada tak blado, ze prawie przezroczyscie..Podczas tej swiatecznej imprezy, ktora niestety skonczyla sie dla wielu zle z powodu duzej ilosci darmowych alkoholi, zobaczyłam, że Ci ludzie nie są spięci, nie mają szczotki za przeproszeniem w dupsku, jak Ci w poprzednim przedszkolu i sa w stanie tanczyc, bawic sie, wypic razem,pogadac o zyciu czy o pierdolach,. Tego mi brakowalo w miejscu pracy. Takze oby tak dalej. Poza tym mialam kilka rozmow z liderką naszej sali i powiedziala mi, ze oprocz tego ze widzi we mnie potencjał nauczycielski to poza tym jakos mi ufa, bo widzi, że mam 'coś'.Cieszy mnie to, bo staram się wykonywać pracę dobrze. Poza tym, mówił to do mnie człowiek.
A propos posiadania w sobie 'czegoś'. Okazało się, że mam celiakie. Trochę mi scięło nogi, jak się dowiedziałam, bo to się wiąże ze zmianami, trudnościami, ale myślę sobie, że to wszystko jest po coś. Po pierwsze, prawdopodobnie nie bedzie mnie bolał co drugi dzien brzuch, do czego tak przywykłam, ze niemal traktowałam to jak codzienne picie herbaty z cytryną. Po drugie...skoro ma to moja siorka, to w pewien sposob dzielę jej los, będę wiedziec jak to jest, ale też może przekażę jakąś moc, że przecież wszystko może być dobrze pomimo trudności..zatem:
-puk puk
-kto tam?
-celiakia
-no dobra, właź, ale nie zawracaj mi dupy.
;)

Cóż więcej?
Nigdy w życiu nie przyzwyczaję się do wstawania o 5 rano. Mogą sobie snuć teorię wszyscy lekarze, zegarmistrze i mędrcy razem wzięci. To jest jeszcze noc, a w nocy trzeba spać!

ahhaaaa!!

puk puk
-kto tam?
- świętaaa!!!

Oprócz tego, że będzie wolne, to w dodatku lecimy z Bunnym do Polandii! mam nadzieję, że spędzimy ten czas wyśmienicie z najbliższymi, choć w ok. 10 dni nie da się zawojować z czasem,ale na pewno będziemy probowali zobaczyć się z jak najwieksza ilością bliskich osob, bo przecież ludzie są najważniejsi!

-puk puk..!
- o cholerka, któż to ?
- to ja, Twoje pranie, powoli wychodze z pralki, będziesz łaskawa mnie rozwiesić?

Uciekam zatem! ;)

sobota, 23 listopada 2013

części


Oto jestem. Wśród nowości i staroci, wszystkiego, co powtarzalne i wśród rzeczy, ktore się 'fizjonomom' nie śniły. Po przejściach prozaicznych, po widokach ujrzanych, po uczuciach doświadczonych.

Część 1- proza na wymioty

Jak komuś jest niedobrze, ma mdłości, bo za bardzo namieszał, za dużo sobie nawyobrażał, wtedy potrzebny jest konkretny kop-proza. Proza ma smak zupełnie nieprzeciętny, piaskowy, drażniący. Kto raz spróbował wie, że nie chce się jej łykać, bo od razu wylatują z głowy głupoty. Proza życia codziennego-pieniądze i kasa. Tego nie można uniknąć, nie można ominąć szerokim łukiem, nie da się funkcjonować w tętniącym potem świecie, który tak pomyka, jak by miał gdzieś zdążyć. Tylko gdzie?
Po kilku dniach próbnych wybrałam w końcu przedszkole. Dobra dzielnica (mam na myśli biały kolor, którego walory doceniam dopiero w wielokulturowym Londynie), fajni ludzie, o wiele łatwiej jeśli chodzi o wdrożenie się w rutynę placówki, co oznacza, że nie łatwo zaimponować liderce w grupie nauczycielskiej-och, ile ona zna piosenek dla dzieci, i tak czysto śpiewa! (jakie to smutne, że w tym momencie znam więcej angielskich piosenek dla dzieci, niż polskich!). Teraz dojeżdzam 1,5 godziny, co oznacza, że mając na 7 rano musze wyjść z domu o 5:30, ide przez osiedle jak jakiś dostawca chleba,. Jeszcze księżyc jest wysoko na niebie, a ja już pędzę na stację, która zresztą zaskakuje mnie nieustannie, bo właściwie tętni życiem od 5 rano. Tam pani, z mokrą głową w mrożny 'porankonoc' (jak ona to robi, że jeszcze nie dostała zapalenia szpiku kostnego? ja rozepne tylko guzik od kurtki i zdycham!!!). Z drugiej strony pan na śpiąco dłubie w nosie, z trzeciej strony-równie mroźnej- idzie kobitka w sandałach, jakby była w Palestynie. Takie cuda. Ale nie budzi mnie to, trwam w stanie uśpienia przez nastepne 3 godziny-no cóż. Dopiero 1szy tydzień za mną, więc cieżko ocenić sytuację, ale miejsce oceniam pozytywnie. W poprzednim przedszkolu, w którym miałam tydzień próbny było 'ciemniej', co potwierdziło moją teorię, że im ciemniej tym g\lośniej. W pewnym momencie bałam się 4latka, czarnoskórego rzecz jasna, bo skurwiel-wybaczcie, mam powody- ponoc kopnął pewnego dnia jedną nauczycielkę w klatkę piersiową.Nie było mnie przy tym, ale opowiadała, ze bardzo bolało. Wytrzymała tam 2 miesiące. Odeszła zaraz po moim 2 dniu próbnym. Dużo obserwowałam, miałam wykształcenie porównywalne do kadry, która zarządza, więc na koniec, kiedy oświadczyłam, że znalazłam inna prace zapytali mnie o opinię, co jest nie tak, co bym zmieniła. Byłam mile zaskoczona, że mnie wysłuchali. Dałam im kilka uwag, pomysłów, mogłam powiedzieć, co mnie martwiło w ciągu tygodnia próbnego. I myślę, że dobrze, ze wybrałam to drugie przedszkole. Po co komu ból w klatce, od zawału, czy od kopnięcia przez 4 latka.

Część 2-Zagubienia

Choć jest praca, która była priorytetem, bo teraz można szukać mieszkania w dzielnicy bliżej centrum, a nie w drugich Indiach, to mimo wszystko dopadaja myśli o tym, ze to już tak będzie. Tak właśnie wygląda życie. Praca, dom. Czasem wyjście do kina, pubu. Pewnie dzieci. Wtedy trzecie z wymienionych odpada. Pracując z dziećmi widzę, że to wszystko tak pochłania czas, że można się obudzić tuż przed balem maturalnym dziecka i ocknąć się, bo przecież życie mija. Skąd te przemyślenia? przecież nie mam PMS?

Część 3- Goście

Czas ucieka przez palce, sprawy gdzieśnas porywają, zapomniałam więc wspomnieć, że mieliśmy gości. Maja i Bartek odwiedzili nas w październiku, swoją drogą robiąc mi niezły prezent na imieniny. Bardzo się cieszyłam na ten przyjazd, chciałam swojaków w obcym mieście. Chciałam dzielić ten tydzień, przeciskać się przez tłumy, podziwiać widoki i znosić te gorsze z ludźmi, którzy żyją daleko, w spokoju. Bo może zapomniałam już jak to jest, po raz pierwszy poczuć smak ołowiu między zębami, poczuć brak tlenu na Oxford Street. Chciałam zobaczyć z boku ich miny. Trochę się zmartwiłam, bo widziałam delikatne przerażenie z zapytaniem w oczach: "Ludzie, wy żyjecie w betonowej dżungli?'. Ale zaraz potem było zabawnie, odkrywczo, przyjaźnie i ciepło, bo to ciepli ludzie. Cieszyliśmy się pokazując im nowe rzeczy, odkrywając z nimi nowe lądy, przezwyciężając trudy życia w zatłoczonej metropolii-zwłaszcza w dzień wylotu, w którym to zawitał do Londka huragan Judasza, kiedy to wiatr wyrywał drzewa z korzeniami, a kosze na śmieci latały jak worek na ulicy z filmu American Beauty. Mój Bunn stanął na wysokości zadania i pomógł im dotrzeć na lotnisko z pomocą swojego supertelefonu, który 'wszystko ma' ;) Całe szczęście, że ja wtedy z nimi nie jechałam na lotnisko, bo chyba by nie dotarli. W sytuacjach alarmowych panikuje, rezygnuje na zmianę z zastanawianiem się. Nie działam szybko. Bunny to potrafi, widziałam to już nie raz.Może dlatego czuję się przy nim bezpiecznie, jak z nikim innym. Tak czy siak- przyjazd przyjaciół uznaje za udany. To niesamowite, jak czasem zwykła rozmowy i spędzanie z kimś czasu pomaga duszy zapominać o całym syfie tego świata.

Część 4- bez tytułu

Czy o czymś zapomniałam? Na pewno.
Ach- Siostra ukończyła kurs, z czego się cieszę, bo ponoć ma sznasę dostać się na staż. Bardzo bym chciała, żeby ruszyła z miejsca, bo właśnie ta proza życia pomaga zapominać o tym, żeby łykać pierdoły. Oczyszcza z nadmiaru zbyt kolorowych wyobrażeń, które choć na początku piękne, to powodują mdłości. poza tym cieszę się, że znalazła kogoś bliskiego, choć nie do końca potrafię ją za to pochwalić, bo nie ufam jej nowym przyjaźniom. Może dlatego, że za dużo razy widziałam, że się sparzyła. Wolałabym, żeby za szybko nie ufała, żeby była ostrożna. Ale ważne, że ma bratnią duszę, z którą może spędzić wieczór i jeśli tylko to ją uszczęśliwia-czemu ma mnie to nie cieszyć. Ale jeśli tylko zobaczę, że płacze, to tej bratniej duszy urwę za przeproszeniem jaja, przy pomocą plastrów. Kto miał kiedyś plaster na owłosionych partiach ciała wie, o czym mówię. Ale póki co nie mam powodów, więc 'KEEP CALM ULA'.

Oto jestem, wśród rzeczy, o których już pisałam lub będę pisać nie raz. Wśród wiecznie jasnego miasta i wszechobecnie panującym szumie i hałasie. Oto zbiegam czasem po ruchomych schodach mijając reklamy o ofiarach tajfuna, a zaraz obok obwieszczeniach o promocjach w H&M. Czy to obojętność, czy nadmiar odbiorców i nadawców? Czas pokaże, a póki co jestem tego wszystkiego częścią,

czwartek, 19 września 2013

esy floresy ..


Pomyślałam, że po takim czasie warto tu zaglądnąć i zostawić po sobie jakiś ślad, choć znalazłoby się więcej rzeczy do zrobienia.

Czas mija, już jesień. Nie znoszę jesieni. Zawsze lubiłam pierwsze dni września, pachniało liśćmi, jeszcze ciepłym wiatrem i szkołą. Ale po kilku pierwszych dniach widac było zmianę pogody na gorsze, codzienność nie pozwalała myśleć o wąchaniu liści czy wiatru. Tak jest i teraz, chłodno, plucha, wieje i kapie z nosa.

Ze spraw prozaicznych:

Przeprowadziliśmy się, już po powrocie z Polski zamieszkaliśmy w innym mieszkaniu, z dziewczyną z pracy A. i jej chłopakiem. Są przyjaźni i mili, nie narzekam, choć widzę już po sobie, że nie jestem typem człowieka, który może pomieszkiwać z różnymi ludźmi, potrzebuję spokoju, prywatności i swojego wlasnego spojrzenia na to, co wokół mnie. Nie lubię uzależniać planów mojego dnia od planów obcych mi tak naprawdę ludzi. Nie muszę przecież robić prania wtedy, kiedy ktoś inny..? Ale mieszkanie jest czyste, jasne, w pokoju nawet dość miejsca, więc jakoś nam się żyję. Okolica w miarę ok, jest tu dużo hindusów, ale tych spokojnych, z rodzinami, lepsze to, niż całe czeredy 'czarnych' nawalonych typów.

Dostalam prace jako niania w polsko-holenderskiej rodzinie, która śpi na pieniądzach. Jestem tam tylko przez 3 dni w tygodniu, ale dobrze płacą, więc chcę się tego trzymać. Mam uczyć 4 letniego chłopca mówić po polsku, bo mówi 'tylko' po holendersku, angielsku i troche po francusku-biedaczysko..
Poza tym szukam czegoś dodatkowego.

Cóz poza tym? Znajomi M i B przyjeżdżają w październiku do nas na tydzień i mam z tego radochę, bo 'swoi ludzie' nas odwiedzą :) Zobaczą tę betonową dżunglę, tłumy ludzi, fajne i mniej fajne miejsca, bo nigdzie nie jest idealnie. Nie będzie naszych wspólokatorów, więc będzie luz i swoboda. Pomyślałam sobie, że byłoby łatwiej, gdziekolwiek by się nie było, gdyby choc garstka bliskich ludzi była bliżej. Będzie tego namiastka, w październiku-oby pogoda dopisała, bo wybieramy się nad morze. I choć kapać się nie będziemy, to fajnie by było, gdyby nie padało, wystarczy nam woda w morzu;)

Chcialabym jeszcze, żeby mama z siorką przyjechały do Londka i zobaczyły to miejsce. Może tak si zdarzy, może je kiedyś jakoś namówię ;)

Cały ten zgiełk i hałas, tłum w metrze i w drodze do niego może przerażać. Często, kiedy wychodzę z metra i idę przez przejście ruchomymi schodami patrzę w górę przed siebie, jak setki ludzi wjeżdżają na górę, a za mną ustawiają się kolejki z kolejnych setek. Myślę sobie, że to chyba nienaturalne, nienormalne i niezdrowe. Patrząc na to, jak Ci ludzie sie różnią od siebie,człowiek czasem nie jest w stanie pojąć, że tyle różnych kultur ( w tym też kultur bakterii, np na poręczach ruchomych schodów, fuuj), ras, narodowości jest w stanie sie pomieścić na jednym przystanku, jednej dzielnicy, a co dopiero w całym Londynie!
Nie chcę już pisać o tolerancjach, akceptacjach, bo nie chcę w sobie rozdrażniać 'lwa', ta kwestia się u mnie niestety zmieniła, nie można przez całe życie chodzić z pacyfka na szyi podczas gdy murzyn, czy inne stworzenie krzyczy za plecami "Fuck you!' albo pakistaniec zaśmieca Ci przestrzeń wokół domu. Są ludzie, których to nie złości, podziwiam. Bo przecież każdy ma swój honor i dumę, swoją wartość.
Cały wachlarz uczuć wchodzi w grę, gdy jest się w świecie różnorodności.
I tak , ostatnio, jedziemyz A metrem, wieczorkiem. Wsiadamy, w środku niewiele luda. Siedzi para afroamerykaninów (ha, jak ładnie napisałam! ;) ) ubrania w jakieś tradycyjne stroje, czarno-srebrno fioletowe. Koło 40-stki lub 50-tki. Typ jakas dluzsza koszula, babka jakas dluga sukienka, ale na głowie,,,kurf,jak sobie to przypomne to sama nie dowierzam, że tam wysiedziałam bez bezdechu :D a babka miała na głowie coś jakby kapelusz, ale taki wysoki,zrobiony z papieru, mial cos z 70cm wysokości, jak siedziała w metrze, to dotykała nim sufitu :D 
Zademonstruję podobny, z tym, że tamta pani miała o wiele wyższy i bardziej rozłożysty :D foto pod notką!
My siedzieliśmy na srodku wagonu, ale w sumie gadaliśmy, trochę senni i zmeczeni nawet nie skomentowalismy tego. Ale zaraz zaczęła się bonanza, bo obok murzyńskiej pary siedziało dwóch nachlanych angoli, którzy jedli frytki i się nimi dławili, bo tak się śmiali z jej kapelusza, że juz nie byli w stanie tego robić po cichu :D wyyyli ze śmiechu,a jeden z nich mówił śmiejąc się jak dziecko, już cienkim głosikiem: 'niech już się to metro zatrzyma, bo zaraz się osikam ze śmiechu'..no i jego śmiech przykuwał uwagę, zarażał kolejne osoby,każdy się odwracał i patrzył, co się dzieje.I wiecie, co było najlepsze? Że ta para afroamerykaninów też się zaczęła śmiać !! :D kiwali na poczatku głową w stylu: "Aleś Ty głupiiii..", ale uśmiechali się jednocześnie,dlatego wszyscy ludzie, jak wagon dlugi uśmiechali się od ucha do ucha.

I chyba jednynym lekarstwem, żeby nie zwariować w tym przekolorowanym świecie jest śmiech, ale obustronny. Nikt nie może być pewien, że na nasz widok ktoś wybuchnie śmiechem, lub też my zrobimy to samo. Warto wtedy pomyśleć o wzięciu czegoś 'przez pół', mniej poważnie. To zawsze lepsze niż pięść czy nóż, którego używa się tu często. Niewielu w tym mieście pamięta o przeponowym lekarstwie. To tak, jak cyborgi. Taki jest Londyn.





foto kapelusza :D



środa, 31 lipca 2013

Membrany



Czasem do jednego szczegolu sprowadza sie mylenie o calym swoim jestestwie. Czasem jedna rzecz, jedno zdarzenie potrafi tak czlowieka przygniesci I zmusic do myslenia, ze wydaje sie,ze przez kolejnych 15 wcielen nie bedzie w stanie sie usmiechnac.

Przeprowadzka, pakowalam rzeczy w czasie, kiedy Bunn byl w pracy. Poza tym taka byla umowa, ze przy tej przeprowadzce to ja pakuje wiekszosc rzeczy, on tylko swoje syntezatory I sprzed elektroniczny.
Zatem przez te kilka dni moj wolny czas chowal sie do pudelek. Owijalam go tasma I myslalam, jak ten czas leci, jak to wszystko pedzi, biegnie, dopiero cieszylam sie z wprowadzenia sie do malego studia z ogrodkiem, a teraz znow przeprowadzka. Dzis kulminacja, bo mial przyjechac kolega z vanem.Zmeczenie, fizyczne, psychiczne I pudelkowo-reklamowkowe. Zostaly tylko te rzeczy, ktore zabieram do Szkocji, a potem stamtad do Polski. Juz prawie wszystko spakowane. A. powiedzial, ze teraz pasowaloby przeniesc te najwieksze rzeczy jak najblizej drzwi, zeby je w pierwszej kolejnosci wniesc do vana. Tak tez zaczelismy robic. Wzielam taka dluga szafke na plyty CD/DVD, ktora nieslismy z Ikei jak jakies Zbyszki z Kopydlowa..Miala wysuwane deseczki. Nagle, kiedy probowalam manewrowac nia pomiedzy sterta pudel przechylila mi sie I 3 deseczki spadly z hukiem. Uslyszalam tylko halas. Jedna z nich spadla na podloge, druga na moje ramie, ale nie poczulam bolu..ten odczulam kiedy A. powiedzial mi: 'patrz, co zrobilas'..obejrzalam sie tylko I zobaczylam roztrzaskana membrane bebna, ktory dostalam od A. na urodziny..piekny, pieknie brzmiacy djembe..przez kilka minut stalam jak wryta, patrzylam raz wpodloge, raz na A. Na beben juz nie patrzylam. I wtedy sie po prostu rozplakalam. I wtedy poczulam bol na ramieniu, ale nie rownal sie z tym, ktory huczal mi w glowie. Zabolalo mnie w sercu. To jakby jakas warstwa w serduchu pekla mi nieodwracalnie. Plakalam przez chwile, A. nie mowil nic. A ja myslalam, ze tak wlasnie wyglada moje zycie tutaj. Chce dobrze, staram sie, manewruje, zmiejsca na miejsce przenosze to, co moje lub nie moje, to co sobie tu przytargalam wlasnymi rekami. Ale zawsze cos nie wychodzi, cos innego sie niszczy przez wybieranie pewnych dzialan. A. zaczal pocieszac mnie, ze dobrze, ze nic mi nie jest I ze jedna z tych deseczek nie spadlami na glowe. Pomyslalam: moze bym sie opamietala I zaczela wreszcie cos konkretnego. Zaczal mowic, ze moze mozna to naprawic. Wiem, ze mozna. Wiem, ze mozna naciagnac skore na beben. Ale to juz bedzie inna skora, inna membrana, inny beben. I chyba inna ja. Staram sie zawsze z calych sil robic to, co dla mnie dobre. Albo to, co jest uwazane za dobre, choc niekoniecznie u mnie jest to tym samym.

Co zrobic, zeby wszystko 'gralo'? Co zrobic z membrana? Co zrobic z kawalkiem serca, ktore zmeczone wyobcowaniem, poswiecaniem, tolerowaniem swojej niedoskonalosci w zupelnie obcym kraju-pomimo przesytu milosci dawanej I otrzymywanej- w ktoryms miejscu dzisiaj peklo..?

niedziela, 28 lipca 2013

przesyt



Brakuje tu słońc rażących w oczy,
co szczypią i spalają ramiona
Lecz wiatr wciąż kołysze liście
na letnich gruszach i jabłoniach.

Brakuje tu jasnych stwierdzeń,
co zasłaniają ostrą ciszę,
choć wciąż naczynia pełne gwaru-
w tym cieniu nas tu nie słyszę.

Brakuje tu pasji dziecięcej i błogiej,
Co zapominać pozwala mdłości,
Brakuje tu wielu tchnień i olśnień,
Więc skąd pojęcie miłości?

28/07/2013

piątek, 26 lipca 2013

kolory

Gdzie ucieka czas? Co oznacza bezgranicznosc? Jak wyczuc, gdzie jest czegos koniec, a gdzie poczatek? Czym objawia sie prawdziwa milosc? Skad bierze sie tesknota za czyms, co wcale nie jest doskonale? Dlaczego po kilkunastominutowej podrozy metrem mam w nosie czarne substancje..? Ach! To nie ta notka, choc I to pytanie wydaje sie byc bardzo istotne. Dlaczego ludzie migruja? Jak rozpoznac, gdzie jest prawdziwy dom? Dlaczego lubie ogladac Muminki?
Pytania, pytania...mozna by je zadawac caly czas, a i tak odpowiedzi na wiele z nich nie mozna wydobyc. Ponoc nie ma glupich pytan, sa tylko glupie odpowiedzi, bo ten kto pyta, stara sie zrozumiec swiat, nawet jesli z tej najbardziej zbzikowanej strony. Nie jestem teraz pewna, czy w tym momencie kazda strona swiata nie jest zbzikowana. Dlatego pozwole sobie zadawac pytania dalej. Ba! Nawet na niektore odpowiem, ale w taki sposob, w jaki ja to widze. Bo to moj blog, ot przyczyna.

Dlaczego moj facet gra w gry strategiczne przy uzyciu malych modeli, ktore musi sam poskladac i pomalowac? Uwaga! pierwsza odpowiedz:Chyba jest dosc rozgarniety i madry, bo z tego co wiem reguly nie sa proste, chyba nie bylabym w stanie w swoim romantycznym roztrzepaniu grac przez kilka godzin, wymyslac strategii dla malych, kolorowych kosmitow, robali lub superbohaterow, ktorzy pojawili sie po to by ratowac swiat! Dlaczego w zeszlym tygodniu moj facet zapisal sie na turniej, na ktorym bedzie sam tworca, w ostatniej chwili? Bo to frajda!- odpowiedz nr 2! Dlaczego pomagalam mu malowac armie przez ostatnie dni? Dlaczego nakladalam farbe na 1centymetrowe figurki, ktorych buciki mialy moze z 2mm..? (po kilku godzinach mialam chyba kilkusekundowego zeza)Tu chyba posluze sie wyswiechtana odpowiedzia...to musi byc milosc :D

Z innej beczki. Dlaczego wychodzac z mieszkania w niedzielne popoludnie, by cieszyc sie sloncem, w londynskiej metropolii widze tanczacy hinduski tlum, trzymajacy swojego bozka? Dlaczego zablokowana jest cala ulica? Dlaczego ta starsza pani siedzaca na przystanku nie pojedzie np. odwiedzic swojego chorego meza w szpitalu? Moze powinna swietowac razem z hindsami? No I wreszcie..dlaczego ta norwezka po zgloszeniu gwaltu siedziala kilka tygodni w arszcie, po skazaniu za seks pozamalzenski? Dlaczego ludzie pisza o dostosowaniu sie do regul, gdy jestesmy w 'czyims' kraju? (Cicha odpowiedz: bo chyba tak byc powinno- ale kobieta zostala skrzywdzona, oni bronili gwalcicieli). Hindusi wymachuja bozkami w obcym kraju, a tam ludzie prawie gina, bo 'nie dostosowali sie do regul religijnych'...Dlaczego moja kolezanka, ktora pracuje w szkole dostala nagane za sciagniecie sweterka w 35stopniowy upal 4letniej dziewczynce, z ktorej lal sie pot? Dlaczego odslonila jej ramiona i narazila na hanbe ja I jej rodzine, bo tuzin chlopcow widzialo jej ramiona..?No dlaczego? Na pewno kilkunastu 4letnich chlopcow juz mialo pierwsza erekcje po zobaczeniu jej ramion...Zadalabym tu wiecej pytan, ale wyjde na taka, co to nie szanuje czyichs religii I swietosci. Skad niby miala wiedziec, ze dziecku, ktore ledwo zyje pod chustami, grubymi rajtuzami z reniferami (bo pokazanie nozek to rowniez hanba) stanie sie religijna krzywda. Skad miala wiedziec, ze ona za to dostanie nagane?

Nie jestem rasistka, to kolejna odpowiedz na huczace glosy czytelnikow. Ale jadac do innego kraju powinnismy sie przystosowac, w wiekszosci. Ja nie wymachuje maryjka 15 sierpnia, ani nie zloszcze sie, gdy przed wielkanoca nie ma w Asdzie jakis lepszych palemek do swiecenia. We Francji jest np zakaz zakrywania twarzy wszelkimi chustami, nawet gdy sa one czescia religii muzulmanskiej. Czy Francja to kraj muzulmanski? Nie! Czy UK to kraj muzulmanski? Czy to druga Nigeria, ze mam sie bac na kazdej ulicy, kiedy widze rozwscieczonego czarnoskorego faceta? I w koncu, czy to zle, ze zlosci mnie fakt, ze ludzie z Rumunii lub Cyganie dostaja ot tak mieszkanie z urzedu, 5 pokojowe, za ktore placa smieszne grosze, ale I tak mieszkaja w 7-8 osob w jednej 'izbie' a reszte wynajmuja..? I jeszcze udaja depresje, zeby dostac 16 benefit ? Czy to zle, ze mnie to zlosci? Nie powinno,bo to nie moj kraj, nie stercze pod Palacem Buckingham I nie wiacham flaga Wielkiej Brytanii oglaszajac radosc, ze narodzil sie nowy czlonek rodziny krolewskiej. Owszem, to mile, ciesze sie, ze ten kraj tak kocha swoja krolowa, a cale to krolestwo wyglada bajkowo. Ale to nie moja krolowa. A cala ta ciemnoczarna polowa tlumu pod palacem cieszy sie I jednoczesnie podlizuje, zeby nowi nastepcy nic nie zmienili w polityce migracyjnej, bo okaze sie, ze widza Palac po raz ostatni.
Zloscilabym sie, gdyby tak bylo w Polsce, ze imigranci zewszad zabieraliby prace lub zanizali stawki, manifestowali swoja religie lub zaklocali nasze zwyczaje, jezyk, historie. Zloscilabym sie, gdyby sprawiali, ze czulabym sie mniej bezpiecznie w moim kraju. Poki co, tylko tam czuje sie bezpiecznie.

Dlaczego zastanawiam sie nad takimi rzeczami? Dlaczego nie pisze na swoim blogu tylko I wylacznie o sobie? I w koncu, dlaczego program zamienia mi mala literke 'i' na duza I? To bardzo denerwujace.

PS: Z prozaicznych rzeczy, za tydzien jade do Szkocji, na kilka dni, stamtad do Polski na 3 tygodnie. Bede robic badania, to bedzie zaklocenie w upajaniu sie urlopem w PL. Wracam tez przez Szkocje, ale juz do nowego miejsca. Przeprowadzamy sie. Znow zmiany. Jeszcze tylko brakuje zmiany fryzury, choc I tego nie wykluczam...

PS: lubie ludzi, roznych...ale szanujmy sie i miejmy na uwadze fakt, ze nie jestesmy sami, ale za to roznorodni. Jak to bylo z tymi wronami..? Kiedy wejdziesz miedzy wrony...i tak dalej..

poniedziałek, 22 lipca 2013

...


OPUSCILO MNIE
A JA WCIAZ ZYJE
MYSLE TERAZ O SKOMPLIKOWANYCH RZECZACH..

SUROWKA DO OBIADU
FRYZURA
ZAPACH NA UBRANIU

JESTEM SPOKOJNA
NASYCONA PROSTOTA I TESKNOTA

OPUSCILO MNIE
NATCHNIENIE MOJE..


6/04/2009

niedziela, 2 czerwca 2013

...

Wlasnie przeczytalam poprzednia notke, fragment dotyczacy mieszkania...
Co za zal...

domki ze slomy..




Witam,

Po takiej nieobecności nie wiem nawet, jak się przywitać.
Moglabym napisac ‘dzien dobry’ , ale jakos mi nie w sosie zaczynac od takich rarytasow.
Jako, ze pisze na innym laptopie-bez polskiej klawiatury,  z góry przepraszam za brak używania polskich znakow, nie zwykłam ich omijac, a już tym bardziej nie tu gdzie zyje.
Druga sprawa wstepna dotyczy kompozycji. Po długiej nieobecności powinnam tu popelnic epopeje, mogę się porwać na takie szaleństwo-nigdy nie wiadomo, dlatego tez podzielę notke na rozdzialu, by porządku stało się za dość. Mam nadzieje, ze uda mi się skladnie ująć te kilka dobrych tygodni w calosc, przynajmniej na blogu…
Rozdzial 1- Polskie mrowki.
Z czego slyna te przecudne stworzonka? z pracowitości, rzecz  jasna, nawet ponad sily. Kojarza mi się z Polakami, którzy przyjezdzaja do Lodnynu, w ogole- za granice. Sa mali, w tak ogromnej metropolii, w mrowisku, które buduje się , istnieje, dzięki czyjejś pracy. Jest ich tu tyle, co mrówek w mrowisku. Liczba urodzen Polakow w Londynie jest druga w ogolnych statystykach, zaraz po angolach. Polski to drugi jezyk używany w Londynie, zaraz po angielskim. To smutne. Naprawde, chce mi się plakac, jak cos takiego slysze, nasze miejsce jest w pięknej Polsce. Nie da się opisac tej zlosci, która drzemie gdzies gleboko ludzi wrażliwych, w jakiś sposób patriotycznych, choć jednocześnie zdrajcow. Może to ostre slowo, bo każdy walczy jak może. Ale w Polsce tez walcza…Zatem mrowki pracują ponad sily. Pamietam, ze jak bylam mala mama mowila na mnie ‘mrowka’, bo mam ciemne wlosy, bylam drobna, wiec bylam ‘mala z czarnym lebkiem, jak mrowka’. Teraz można było znaleźć więcej powodow do nazwania mnie takim insektem. Przez 4 miesiace pracowałam w szkole, każdy gratulowal, mówili, ze to naprawdę dobrze, ze po tak krótkim czasie w UK znalazłam prace w szkole. Przetlumaczylam dyplomy, zaplacilam za to sporo, zrobiłam dodatkowy kurs platny, w szkole zrobili nam jeszcze 2 kursy. Także powinnam tryskać energia i skakać z radości snując plany na przyszlosc. Ale to wszystko wygladalo zupełnie inaczej. Najpierw może o dobrych stronach (napisze po dwukropku): doświadczenie, praca w zawodzie, dość fajnie platna, poprawil mi się angielski, bo nie było zmiłuj, ze po polsku, zdobyłam doswiaczenie z dziecmi trudnymi (można to tez uznac za minus niestety),nauczyłam się pisać plany zajec, ciężkie, skomplikowane, no i wiedza, zdobyta podczas pracy. To wszystko mogę w przyslosci wykorzystać. A teraz o rzeczach, których wolalabym nie powtarzac. Jak już wspominałam na pewno w poprzednich notkach, pracowałam dość długo, tak naprawdę od 8 do 18. Przerwa powinna trwac 45 min, przeważnie jej nie miałam, bo robiłam rzeczy na kolejne lekcje, bo inaczej siedziałabym po nocach. Wycinanki, sranki, rysowanie, przygotowywanie Sali przed lekcja (czyli nie jak w większości przedszkoli walniecie klockow i lalek na srodek) ale zrobienie tego wg planu, wg podstawy programowej, by wykorzystać cala przestrzen i by wszystko wygladalo jak na wystawie, zanim dzieci wtargną do pokoju i zrobia rozpizd ze wszystkim w ciągu 5 minut. Także podczas przerwy zjedzenie na szybkości w ciągu 10 minut to był max. Przychodzilam do domu, raz w tygodniu siedziałam nad planem na następny tydzień, zwykle 4-5 godzin, bardzo szczegolowe dziubdzianie na temat wszystkiego, co się ma stać na 30min lekcjach. Coz jeszcze? Ach, często po pracy pisałam obserwacje dzieci, wycinałam cos na następne lekcje, jeśli nie zdazylam na przerwie. Czasem jeszcze przez kilka godzin szukałam obrazkow, ktoremialam dopasowacdo lekcji, to dla dzieci, które były dwujęzyczne, żeby wiedziały ocb. Pisze to wszystko, żebyście wiedzieli, ze to był zapierdol-wybaczcie slowo, ale ono opisuje najlepiej te harowke, której doswiadczylam. To wszystko raz na miesiąc kontrolowane było na spotkaniach z dyrektorka i liderka na piętrze, która miała nas pod sobą 3, ale tylko ja bylam od niej krócej w szkole, wiec na kim najbardziej ‘skupiala się’ pani nauczycielka stara panna? Na mnie, oczywiście. Ta suka, bo inaczej jej nie chce nazywać, snila mi się po nocach, budziłam się spocona ze scisnietym zoladkiem i z takim wlasnie zoladkiem wychodziłam do pracy. Pilnowala wszystkiego. Rozumiem, musiala, bo taka jej praca, ale nie pilnowala nikogo innego, nikogo innego się tak nie czepiala, jak mnie. Wszystkie nauczycielki, mogly podczas prowadzenia lekcji siedzieć na krześle- do mnie wparowala razu pewnego i powiedziała: ‘masz siedzieć na podłodze-z dziecmi’. Pomyslalam sobie-ok, zrobie to, choć po 3 miesiacach zaczelo midokuczac kolano i zanim je po 30 minutowej lekcji rozprostowalam zajmowalo mi to jakies 10 minut. Ok, taka praca, mysle sobie. Ale potem pojawily się rzeczy z kosmosu, rzeczy nie fair. Wszyscy mogli po uśpieniu dzieci uzywac laptopow to robienia tych cholernych planow-ja nie, upomniała mnie raz, przestalam uzywac. OK. Siedzialam godzinami w domu, robiąc te jebane plany. Jak cos było zepsute zaraz leciała do mnie i pytala ‘czy Ty przypadkiem nic o tym nie wiesz..?’. Raz doszło do tego, ze po 3 razie pytania mnie o zepsuty folder nie wytrzymałam i rozplakalam się na srodku sali przez te suke. Nie wytrzymałam, puscily mi nerwy, ile można kogos za cos winic. W końcu powiedziałam Zoe(to taka fajniejsza czesc załogi, bardzo szczera wyluzowana ciemnoskora dziewczyna, z która pracowałam, najwięcej z nia rozmawiałam, na luzie i szczerze), ze czuje się obwiniana czasami zato, za co nie powinnam. Wspomnialam jej o moich obawach, o tym jak się czuje. Zawsze mowila-nie przejmuj się, bierz to przez pol. Co jeszcze mogli inni a ja nie? Wyjsc z pokoju na 10 sekund podczas lekcji, po cokolwiek, bo się zawsze czegoszapomni. Kiedy raz zostałam za to upomniana przez pania liderke, probowalam wytlumaczyc, ze ja tylko na kilka sekund po aparat, bo chce zrobić dzieciom zdjecie, jak cos robia (musieliśmy do obserwacji dolaczac zdjęcia dzieci) , ale stara panna odpowiedziala: ‘masz zacząć mnie sluchac i przestać komentowac’. Ok-wkurwiona wrocilam, pomyslalam, ze cos jest nie tak, bo ja nie jestem jednym z jej uczniów, nie może mna pomiatać. Na spotkaniach z dyrektorka wspominałam, ze nie chciałabym, żeby liderka zwracala mi uwagę przy dzieciakach, ze cos robie zle, bo one to wylapuja i mnie nie sluchaja, bo widza, ze je tez kogos słucham, wiec mogą mnie testować-takie sa dzieci. Mialo się poprawić, ale potem było to samo. Coz jeszcze… zarzucano mi ze nie jednocze się z gronem nauczycielskim, bo podczas przerwy nie rozmawiam z innymi o zyciu prywatnym (!!!)..to było dla mnie chore, ale pani stara panna wymyslila, ze pojdziemy w srodku tygodnia do restauracji na obiad, bo kurwa ona chyba nie ma zycia prywatnego. Powiedzialam, ze mój chłopak ma wtedy wolne popołudnie i nie chce się z nim widzieć, bo ostatnio widziałam się z nim 4 dni temu (!!!),  a z nim mieszkam…zgadnijcie co zrobila-zmienila date wyjścia. Wiec skonczylam prace o 16, wyjątkowo wcześnie, poszlam do domu, ogarnelam się i ledwo zywa poszlam do tej restauracji, siedząc z dala od niej zjadłam obiad , pogadałam z innymi-nie z nia, i wyszłam. To było chore, uwierzcie. Zmuszanie kogos na przymusowe wyjścia sluzbowe..kurff..Przychodzilam do domu padnieta, zjadłam cos, umylam się i zasypiałam przed 21, psychicznie i fizycznie zmeczona. Mój biedny Bunny patrzyl tylko, czasem pytal, czy ogladniemy film, zaczynałam ogladac i po 15 minutach było po mnie. Super prywatna szkola-wykanczalnia. Kazda z tych pan, dziewczyn pracujących tam miała podobne zycie. O 22 to już nie wiedziały o bozym swiecie. Dlaczego pisze w czasie przeszłym? Już długo zastanawiałam się, czy nie zrezygnować. Rozmawialam z Bunnym, myslalam ze będzie zly, a on tylko powiedział: ‘to Cie wykończy. Nie masz zycia’. To dobra praca, ale nie kosztem zdrowia. Wciąż się zastanawiałam.

W pamiętny wtorek miałam rozmowe z liderka, przed spotkaniem z dyrektorka, wtedy miałam przejść na staly kontrakt. Pytala, czy wszystko przygotowałam i czy pracuje nad targetami, czy zaczelam sobie radzic z dziecmi. Odpowiedzialam, ze staram się mocno, ale sa rzeczy nie do przeskoczenia, jeśli ktoś mowi, przy dzieciach, ze nie ma nauczyciela (podczas gdy ja tam stoje!!!), albo zwraca mi uwagę przy dzieciach, dzieci wylapuja, ze nie musza mnie sluchac i jest mi wtedy ciężej. Ta się odwrocila plecami, powiedziała, ze ta rozmowa nie ma sensu, ze wszystkich obwiniam. Powiedzialam: ‘chyba nie warto mieć tu własnego zdania, tak mi zresztą powiedzialas, ze mam przestać komentować, wiec przestane’.Po kilku minutach pobiegla do dyrektorki. Wtedy pomyslalam-tyle, nie wytrzymam. Koniec. Po przyjściu do domu napisałam plany, list z rezygnacja i na drugi dzień podczas spotkania z nauczycielkami powiedziałam,ze zamierzam dac dyrektorce list z rezygnacja. Wszyscy galy wytrzeszczyli, jedni glowy w dol, bo nie wiedzieli co powiedzieć-tez bym nie wiedziała.Potem poszlam do dyrektorki z zapytaniem, czy nie znalazlaby  dla mnie kilku minut. A ta do mnie: będzie dla Ciebie lepiej jak weźmiesz rzeczy i opuścisz szkole. Ja w szoku, pytam, czy nie może mnie wysluchac, ona odpowiada, ze jest zajeta, nie ma czasu i ze nie chce mnie nawet sluchac, Mam wziąć rzeczy i wyjść. Ja jej mowie, ze to nie fair, nic zlego nie zrobiłam i daje jej list z rezygnacja. Oczywiście inni nauczyciele stoja niedaleko i się przygladaja probujac ogarnąć dzieciaki. Ta się pyta; ‘co to?’ –odpowiadam, ze list z rezygnacja, a ona ‘daj mi to’. Wkurwiona jak 150. Podejrzewam ze nazajutrz chciała mi wreczyc taki list po pogaduszkach ze stara panna, ale zrobiłam to wcześniej, wiec się wkurwila z deczka. Pilnowala mnie caly czas, kiedy zabierałam rzeczy z szafki, jak jakiegoś pedofila-zlodzieja z Polski…powiedziałam, żeby się nie martwila, ze niczego jej nie ukrade, zaczela mi wyciagac z reki jakies kartki i mowic, ze to wlasnosc szkoły, czesc rzeczy wzielam i powiedziałam, ze drukowałam je w domu. Powiedziala, ze nie będę w stanie znaleźć pracy w zadnej szkole (!)…wiec ja jej na to mowie, ze to co robi nie jest profesjonalne. Powiedziala mi ze to co ja zrobiłam było nieprofesjonalne (w kontrakcie miałam jasno powiedziane, ze mogę zrezygnować z tyg wypowiedzeniem, wszystko było czyste). Mowie jej tez, ze nieprofesjonalne i nie fair było mowienie mi przy dzieciach, ze nie jestem nauczycielem, a ta z ryjem: ‘bo nie jesteś!’ i trzasnela drzwiami. Wyszlam. Z moimi rzeczami, nawet mi brewka nie dygla, trzymałam się az do polowy drogi do domu, Wtedy, kiedy bylam już pewna, ze nikt z tej szkoły mnie nie widzi rozplakalam się, a zoladek zaczynal mi się rozkurczac. Czulam ulge, ze wreszcie nie będę musiala widywać ryja tej starej panny. Zobaczymy, jak się wywiaza z kontraktu, bo ode mnie wszystko było legalne. Zobaczymy,poki co czekam. I nie zaluje, bo mogłam się tam wykonczyc. Tam pracujesz jak robot, a jak nie-wylatujesz jak pies. Jedna dziewczyna po ugryzieniu przez jakiegoś owada dostala zakazenia, miała czerwona prege do ramienia, zauwazylam to i powiedziałam jej żeby pedzila do lekarza, bo ma zakazenie krwi (przecież to dla mnie takie oczywiste, nie musze być lekarzem, sama sobie jej nie namalowala!!!). Ale dyrektorka powiedziała, ze moze sobie isc do lekarza, ale dopiero po skończeniu pracy (czyli jeszcze4 godz miała siedzieć w pracy, wiemy wszyscy-jak kreska dojdzie do serca-wszystko się może zdarzyć!), poszla bidula, dostala leki, chcieli ja zostawić w szpitalu…ale na drugi dzień zobaczyłam ja w szkole, z welfronem w dloni (!!!), bo musiala przyjść. Zajebalabym, wybaczcie, ale jak sobie o tym mysle, to mnie ogarnia nerwica. Ja bym wyszla, nie ryzykowałabym zycia dla pracy…Potem dziewczyna dziekowala mi, ze jej powiedziałam, ze to poważne i ze dziwne, ze ja to wiem, ale dyrektorka się zloscila, ze doradzilam jej pojscie do lekarza, bo ja lekarzem nie jestem, żeby o czyms takim decydować (!!!!!!!!)…W dniu odejścia napisałam jeszcze smsa do Zoe, z podziękowaniami, bo uznałam, ze z nia warto się pozegnac i podziekowac jej za wszystko, co dla mnie zrobila. Odpisala milo, z dobrymi zyczeniami na przyszlosc.
Zatem moja przygoda z super prywatna szkola dla dzieci bogatych rodzicow konczy się w tym momencie. Moral z tego taki, ze budując domki ze slomy, można sobie przez przypadek zburzyć domy z cegiel. Chce budowac cos cennego w swoim zyciu, czego fundamentem nie jest pracoholizm i pieniądze..bedzie dobrze.

Rozdzial 2- Szkocki weekend
Zaraz zanim zrezygnowałam z pracy miałam przyjemność pojechać zmoim Bunnym do Szkocji. Mnostwo wspomnień, dobrych i złych. Spotkalam znajomych, Dziunie i Zone, mogłam zobaczyć co u brata. Zatesknilam zamieszkaniem, a czemu –odpowiedz w następnym rozdziale.
Pojechalismy nad Loch Lomond, piękne jezioro otoczone gorami, wsponalismy się na szczyt jednej góry, przeskakiwaliśmy przez rzeczke, zjedliśmy tam kanapki i wypiliśmy piwko i drinka-było cudownie swiezo, pięknie, wietrznie i spokojnie. Patrzylam na ten kawalek swiata z góry i myslalam, ze sa rzeczy ważne i ważniejsze, to, które będą obecne wTwoim zyciu, zależy tylko od Ciebie. I w zyciu nie zamieniłabym tego weekendu za inny, na przykład platny weekend z pisaniem planu w roli glownej. To,co daje obcowanie z bliska osoba, z natura nie da nam żadna mamona. Zastanawiam się teraz nad powrotem do Polski. Caly czas o tym mysle, nie tylko ja, Bunny tez. Myslimy o 2 latach tu i srruuu. Sa tu możliwości, ale komfort psychiczny, rodzina, swój kraj-nic tego nie zastapi.
Taki oto sentymenty po wyjeździe do Szkocji, od której przeciez wszystko się zaczelo.

Rozdzial 3- Ratatuj
Po przeprowadzce myśleliśmy, ze chwyciliśmy pana boga za nogi. W koncu prywatny kat, bez wspolokatorow (choć teraz to już nie wiem). Wlasny bałagan i wlasny porządek. Ja –blisko do pracy-jaka bylataka była, ale miałam blisko. Ale zaczelo się komplikować. Chinole za oknem dobudowali sobie zaplecze, co zabiera nam swiatlo. Druga sprawa: kiedyś, razu pewnego padal intensywnie deszcz. I co wtedy? Zaczelo nam kapac,kapac…a potemlac się z sufitu nad kuchenka.. Po dochodzeniu ustalone zostało, ze to nie przez sasiadow, tylko przez deszcz. Ciezko się spodziewać, ze nie będzie padac w Londynie. Zglaszanie do agencji nic nie daje, maja nas w nosie, nie boja się straszenia. Prosimy już 2 miesiac..co ja to jeszcze…achaaa!!! Kiedyś wyszłam sobie na ogrodek planując, gdzie by tu zasiać maciejkę..marzac sobie, kiedy wreszcie zakwitnie to drzewo rozane. Nagle zobaczyłam stworzonko, za którym nieprzepadam: szczur wyszedł sobie na spacerek i wszedł do rury, która biegnie nad murkiem wokół naszego ogrodu… Na drugi dzień zobaczyłam kolejnego, jak przechadza się po ogordze. Od tej pory zgłaszamy agencji o nowych lokatorach-zero odpowiedzi…no i oczywiście od tej pory nie wychodzę na ogrod, nasiona maciejki schowałam do szuflady…Jakis tydzień temu agencja przyslala pana zlota raczke, Polaka, żeby zobaczyl laskawie sufit. Wyszedl sobie na ogrodek i glosno krzyknal: ‘jakaaa pizdaaa!!’..Bunny wyszedł, a im oczom ukazal się spory szczur..myslicie sobie-jak to, nie uciekal? A no nie, bo lezal zdechly…zresztą lezy do tej pory, nikt się nie pofatygowal, żeby go zabrać, po wielu zgłoszeniach…nie pomaga zgłaszanie tego do urzędu, maile, telefony. W domu tez cos cuchnie w jednym miejscu przy podlodze,może jakis kolega tamtego zjadł trutke i wszedł sobie pod nasze schodki w podłodze. Wzial i zechl, no bywa. Szkoda ze pod nasza podloga. Jest mi niedobrze..aaach, a od kilku dni wylatują nie wiadomo skad, z kosmosu chyba, ogromne muchy, zabijamy jakies 20 dziennie..Podejrzenie pada na niezyjacego szczura pod poslaga, który tez jest niezłym kaskiem dla takich much..mamy dość. Pisanie i telefony nic nie daja. Jutro zamierzamy isc i powiedzieć o rezygnacji, taka dostaliśmy porade w urzędzie. Nie sadze, ze to jest zdrowe dla naszego zdrowia. Mieszkanie z zewnątrz ladne, a okazało się totalna porazka, podobnie jak agencja, od której je wynajelismy..mam ochote podpalić to wszystko. Wszystko się okaze.Obysmy tylko zdrowotnie to jakos przetrwali. Ja mam na wstępie katar, zatkane zatoki, niewykluczone ze przez to.
Tak się zyje w miescie kanalow. Trzeba być ze szczurkami za pan brat,może jakiegoś ratatuja ugotują, choć na glowe im sobie na dam wejść.
Tak się zyje w UK. Tak się nam zyje…

PS: wybaczcie bledy, to dluga notka. Nie mam sily wszystkich poprawiac,zrobiłam to tyko z czescia tekstu. Nikt nie jest idealny, nic nigdy nie jest idealne. Jakos się ulozy, bo zawsze musi być ‘jakos’.

sobota, 16 marca 2013

serenity

Muszę napisać w końcu coś optymistycznego, bo chociaż do wesołków nie należę, to jest kilka rzeczy, o których wspomnieć warto, a do smutnych nie należą.

"Po kolejności":

Znaleźliśmy studio flat, czyli kawalerkę, w końcu! bo okazało się jakieś 2 tygodnie temu, ze mamy się wyprowadzić, ale bardzo dobrze, że tak się stało, bo dostaliśmy porządny bodziec, żeby się zmotywować do wyprowadzki z tego mikropokoju i od lokatorów, którzy czystością nie grzeszą. Uwaga-zaprzestać jedzenia: poranna mela czy krew z okresu na desce w wc-standard. Czasami człowiekowi chce się wyć, bo żal mi tych osób, które żyją w takim syfie. Można mieć skromną, ale czystą przestrzeń, czyż nie? Zatem koniec tego. Zabezpieczyliśmy to wszystko wpłatą do agencji, początkiem kwietnia się wprowadzamy :)
Jakie jest? Dość przestrzenne, jak na kawalerkę. Mała łazienka-ale swoja- będzie czysta! W kuchni jest to co potrzebne, kuchenka, lodówka, szafki, pralka, mikrofalówka jako bonus. Kuchnia połączona z wszystkim, bo tak naprawde to jedno pomieszczenie, jest sofa, na której będzie można posiedzieć pod ciepłym kocem i napić się jednej z 20stu herbat :) stół, wyrko rzecz jasna, które chcemy oddzielić takim stojącym parawem, jakimś bajeranckim. Cóż jeszcze: pawlacz na graty-to bardzo ważne, bo tu na wszystko brakuje miejsca. Jest korytarzyk z lusterkiem, więc zaraz przed wyjściem, jak to mam w zwyczaju, nie będę musiała się wracać 50 razy goniąc po schodach do łazienki, gdzie jest lustro i całować w stópki jezuska. No i co jeszcze..? uwaga: ogródek!!! tadaaaaam! wychodzi się najpierw pod takie zadaszenie, gdzie można usiąść jak pada deszcz i posłuchać jakiegoś ptaszka, który przyleci na wiosnę coś zaśpiewać i usiądzie na drzewie-bo jest w ogródku jedno drzewo :) Będzie tam też można zrobić grilla albo położyć podłużne doniczki i zasadzić w nich rzodkiewkę i sałatę na wiosnę :) no tak-jaram się tym, a co! i wreszcie jakaś prywatność, swoboda, cisza i spokój kiedy chcemy, hałas i zabawa kiedy chcemy. No i miejsce na pianino i 126 syntezatorów mojego Bunny'ego :D Czyli-nie mogę się doczekać :)

Co jeszcze? lecę do Polski 1 kwietnia, na 10 dni! tak się cieszę, że będę mieć teraz wolne, bo jestem trochę przemęczona, w tyg od poniedziałku do piątku praca, w domu nie ma mnie po 12 godzin, dojazdy (które teraz zredukują się o więcej niż połowę), a w soboty zamiast spać jadę do polskiej szkoły, pomagać nauczycielce prowadzić lekcję jako asystent nauczyciela. Sporo tego, po przeprowadzce chyba zrezygnuję z polskiej szkoły, muszę trochę zadbać o siebie, bo czasem, kiedy siedzę w metrze i spojrzę na szybę na przeciwko chce mi się krzyknąć: o kurf....to ja? Podkowy, połamane paznokcie, katar-nieustanne zapalenie zatok- dzieci to wylęgarnia chorób, bez urazy wszystkie mamy, ale tak to wygląda z punktu widzenia medycznego-nawet dr House tak mówi, choć ostatnio nawet jego nie mam czasu oglądać. Także brakuje mi czasem godzin w zegarku. Poza tym zaniedbałam się w pisaniu artykułów- ostatnio wysłałam jeden po miesiącu (!!!), bo nie miałam weny, byłam tak zmęczona.
Za tydzień "Warsztaty piękna w Londynie"-znów będę się bawić w panią dziennikarz i biegać z dyktafonem, nagrywać, pytać. Przyznam szczerze, że to fajna opcja-mogłabym kiedyś pracować w radio, bardzo by mi się taka praca podobała. Tym czasem pasuje trochę popracować z zasmarkańcami, roznoszącymi zarazki niczym pszczoły pyłki.

Szkoda, że Bunny nie jedzie ze mną do PL, wszystko przez wyprowadzkę, ale pojedzie zapewne później, bo może sobie wybrać urlop w późniejszym terminie. Ja niestety nie, dopiero sierpień.

Czy coś jeszcze? Nie wiem.

Wiem, że szukam spokoju ducha, nie chcę zarabiać kroci, żeby pławić się w wannie pełnej funciaków, mówić, ze mam to, tamto, sramto, ale jeśli chodzi o to, gdzie się mieszka- to ważna sprawa, bo trzeba mieć miejsce, gdzie kiedy chce się ciszy i kubka ciepłej herbaty-to się to ma. Jeśli chce się czystości- to się ją ma. Jeśli nie chce się zmywać naczyń- to się nie zmywa. Jeśli chce się zaprosić kogoś w odwiedziny- to się zaprasza. Jeśli chce się uprawiać głośny seks- to się to robi. Miejsce, w którym człowiek czuje się naturalnie, zdrowo, spokojnie. Gdzie nie zatraca swojej wolności i indywidualności, gdzie czuje się sobą.

niedziela, 10 marca 2013

Ice Age

Wstyd. Wstyd i hańba. Nie mogę sobie wybaczyć. Tego, że tonę w pracy. Tonę. Nic innego tak mnie nie pochłania. To straszne. Nie mogę się z tym pogodzić, jestem w tej pracy 1,5 miesiąca, a zaniedbałam pewne rzeczy do tego stopnia, że chce się sama uderzyć w twarz. 5 marca ma urodziny moja przyjaciółka, znamy się od 7go roku życia. Zawsze sobie składałyśmy życzenia, każdego roku się spotykałyśmy, nawet "za gówniarza", kiedy nie miałyśmy kasy na prezenty kupowałyśmy sobie czekoladę i oranżadę albo chipsy i gdzieś się siadało, gadało, chichotało...Dziś- dzwonię do siostry na skype, pytam , czy kontaktowała się z naszą przyjaciółką, bo byłyśmy najlepszymi koleżankami we 3, tzw. "Trzy Maryje". A siostra mówiła mi "Tak, no na urodziny, 5 marca"...a mnie jakby ktoś strzelił w pysk, skopał po nerkach, wyrwał owłosienie z rąk (a to mnie boli). Powiedziałam tylko "kurwa" i złapałam się za głowę. Miałam mętlik i zapytałam siostry: "dlaczego mi nie przypomniałaś?". "Myślałam, że pamiętasz, akurat o niej"..Chciało mi się wyć po prostu. Napisałam dziś do niej i ją przeprosiłam. Wytłumaczyłam, że mam teraz straszliwy zamęt w życiu, choć to żadna wymówka. Ona zawsze pamięta. Nawet jak przeniosła się na północ Polski z mężem, straciłyśmy kontakt, to pamiętała. Jak mi jest kurwa wstyd. Po wczorajszym wieczorze zwłaszcza.
Umówiłam się z dziewczynami z polskiej szkoły, pomyślałam, są dość spoko, da się pośmiać, podobne poczucie humoru, a ja grzęznę w tygodniu, "odludziam się", więc stwierdziłam-idę. Umówiłyśmy się na 21. Ok 18stej dzwoni, żebyśmy umówiły się na 21;45-22. Ok. Jestem na stacji 21;50. Dzwonię. Mówi, że będą za 20 minut. Po 20 minutach na zimnej zatłoczonej jak zawszona głowa stacji wysyłam smsa, gdzie są. Po 10 minutach  (czyli po 40 min mojego czekania na stacji ! )dzwoni, że są w McDonaldzie, przy stacji niedaleko, idą siku i niedługo będą. Pomyślałam- o nie, chuj z tym. Może jestem za stara, może to jakaś godność, ale nie będę uganiać się za przyszytymi znajomymi, żeby się napić piwa i wyczekiwać- marznąć na stacji. Powiedziałam, żeby bawiły się dobrze, ale ja jadę do domu, nie będę czekać godzinę na kogoś, kto woli jeść wołowego syfa z domieszką koniny-jak mniemam- niż być na czas. Rozumiem spóźnienia. Ale daje się znać. Rozumiem też, że ktoś jest głodny. Pisze się wtedy, że pojedziemy do Maca, wtedy pojechałabym tam, a nie czekała jak ta pizda na stacji. Miałam dość. Pomyślałam wtedy właśnie o mojej przyjaciółce Malwinie, która zawsze była na czas. Dzień w dzień przychodziła po mnie do szkoły. Zawsze 7:40. Czy byłam chora, czy zdrowa- była codziennie. Przynosiła mi codziennie zeszyty, kiedy byłam chora. CODZIENNIE. Nawet wtedy, gdy miałam półpaśca- to taka odmiana ospy, tylko boląca i piekąca. Nie bała się, że się zarazi. Zawsze wszystko było fair. Wszędzie razem. Nawet jak miała chłopaka, a ja nie- umawiała się ze mną i z siostrą i miałyśmy czas, żeby pogadać. Coś nierozerwalnego, wspaniałego i szczerego. Kiedy było źle z kasą u którejś składałyśmy się na jakieś chipsy czy lody. Jak było źle w domu-czy to u jednej czy u drugiej- zawsze mogłyśmy o tym pogadać, a to niełatwe gadać o najebanym rodzicu. Potem się to rozrzedziło, wiadomo, dorosłość, ona ma męża, przeniosła się niedaleko Szczecina. Ale kiedy jest w pobliżu, ja też to widzimy się. Jest zawsze szczerze. Jakbyśmy miały 10 lat.
Brakuje mi prawdziwych znajomych. Nie tylko jej, jest jeszcze kilka takich osób. Nie tylko po to, żeby ktoś mi przyniósł zeszyty. Ale żebym wiedziała, że ta osoba, z którą przebywam, wie o co chodzi. Zna mnie, akceptuje. A ja ją.

Rozmawiam z siostrą dalej. Mówi, że pisała do niej Majcia, coś o 'dekupażu", coś o chorobach. Pyta, czy widziałam zdjęcia. A ja wryta- jakie zdjęcia? No Majci, tego co zrobiła, na blogu są. I kolejny 'jeb' w ryj. Bo nie widziałam. Mówi mi o tym moja siostra, która nawet nie ma jej w znajomych na fb (to miało być śmieszne, ha ha ha.... ). Odpowiadam, ze niestety nie widziałam, zobacze, dzieki, ze mówisz. I znów. Jest mi po prostu wstyd, że nie wiem, co się dzieje wokół ludzi, którzy coś dla mnie znaczą. To przerażające uczucie, które chce mnie popchnąć do powrotu do kraju. Mojego kraju, moich ludzi. Do tych, których obmywa polski deszcz, bardziej magiczny, choć w nim też jest H2O...

Na końcu siorka się popłakała, bo tęskni. Ja też, ale co mam zrobić, no kurwa coo? Chciałabym, żeby wszystko było proste. Nienawidzę tego kraju, który daje mi możliwości. Gdyby mi ich nie dawał, znienawidziłabym go jeszcze bardziej i wróciłabym do Polski. Tracę możliwość bycia z bliskimi. Ta możliwość się nigdy nie powtórzy. Nie będzie już innego marca 2013, w którym mogłam zjeść niedzielny obiad z mamą i siostrą. W sobotni wieczór mogłam zobaczyć znajomych. Sorry, ale nie w marcu 2013.
Nic tych chwil nie wynagrodzi, ani nic tęsknoty nie zagłuszy. Ona siedzi tak głęboko, że jest w stanie ją wydostać tylko powrót do korzeni.

Niedługo lecę do Polski, choćby skały srały.

Wiem, że obok mnie jest ktoś, kto ociepla mi serce. Ale wiem, że on też tęskni.

Jak długo potrwa epoka lodowcowa w duszy..?

wtorek, 12 lutego 2013

czekając na wiosnę


przyszło. na chwilę, pod długim czasie. oto jego skutki:



Wymykam się z domu
cichcem o świcie.

Z sennego objęcia,
z ciepłej pościeli.

Lecę ponad smogiem
razem z przecinającym ciszę samolotem
i wrzaskiem dzieci przed szkołą.

Szukam spokoju zieleni,
zapachu wiosennych kwiatów,
których w odcieniach szarości nie znajdę..


Na chwilę mrożę krew,
przestraszoną betonem,
ołowianym bytem,
by móc przetrwać kolejny dzień,
zapomnieć o świeżym poranku,
odżywczej rosie,
kojącym lesie,
śpiewającej rzece, 
które leczą mi duszę,
niczym witaminy...




PS: śniło mi się, że byłam uczestnikiem wyprawy na kilimandżaro..zrobiłam piękne zdjęcia, widząc szczyt. Ale z tym cholernym kaszlem i katarem byłoby ciężko, noo..

środa, 23 stycznia 2013

Już nie tam. Jeszcze nie tu.

Jak to ze mną jest, że ostatnio ciężko mi przychodzi napisanie jakiegokolwiek posta, ale kiedy zobaczę, że ktoś coś naskrobał, to piszę i ja. To chyba nieładnie.

Dzień przywitał mnie ściśniętym żołądkiem, czerwonymi oczami i telepiącymi się rękami. Powód? Rozmowa kwalifikacyjna w szkole. Stanowisko? nauczyciel przedszkolny. Szkoła? anglojęzyczna. Kumoterstwo? córka kolegi ojca zapytała, czy są wolne miejsca. Poziom w szkole? wysoki jak szlag-3latki uczą się pisać i nazywać figury 3D. Przygotowania? wczoraj do 3 w nocy. Szanse? ..no i tu zaczyna się ból. Wczoraj myślałam, że jakoś pójdzie, zależało mi, nawet sama szansa interview jest pouczająca. Dostałam wskazówki, sama też się przygotowałam. Miałam w głowie pomysły na odpowiedzi, wydawało się to takie proste. Ale kiedy zaczął się wywiad, stres zaczynał mnie zjadać, zapominałam najprostsze sformułowania, słowa, gubiłam myśli-może z niewyspania. W pokoju była wymagająca dyrektorka i odpowiednik naszej pani pedagog, która skrupulatnie zapisywała obserwacje nie piskając ani słóweczka..Czułam się jak na sądzie ostatecznym. Były pytania osobiste, zawodowe, nijakie i popierdolone. Zazwyczaj rozmowy tego typu trwają tam 20min. Moja trwała godzinę. Na koniec pani dyrektor wypuściła ze swoich krwisto czerwonych ust pytanie: dlaczego chcesz pracować jako nauczyciel, dlaczego akurat w tej szkole? Zastanowiłam się delikatnie i przemierzyłam moją wyobraźnię wzdłuż i w głąb, w przeszłość i w przyszłość. A trwało to 3 sekundy. Popatrzyłam na nią i powiedziałam, że to dobre pytanie. Powiedziała mi : powiedz, co potrafisz, sprzedaj się! I oto objawiło się zdanie, którego nie cierpię, nie znoszę, nienawidzę. Nie znoszę całych tych marketingowych sztuczek, typu: sprzedaj swoje ja na kilkanaście minut, a będziesz wielki, osiągniesz sukces i będziesz "bogaty"..no właśnie-"bogaty" w cudzysłowie. Myślałam o tym, że nie znoszę zawodów, przesadnej konkurencji, że wolałabym zupełnie jak Korczak..czy coś..jeśli w ogóle w szkole. Przebija mi się przez źrenice ta złość na świat, że taką ma popieprzoną konstrukcję, że moja konstrukcja też jest niczego sobie popieprzona..że nerwy, stres, poplątanie języka, że lepiej może do Afryki, żyć za dolara, przynosić dzieciom piłkę z koziego wymiona i będą szczęśliwe, jak żadne inne na świecie. Takie tam absurdy podczas rozmowy kwalifikacyjnej. Mam wrażenie, że wszystko to przebijało mi się przez skórę i zaraz poleci jej na twarz, jak młodzieńczy wyprysk na lusterko. Mam wrażenie, że krzyczałam głośno "ale przecież ja się tu nie przyszłam sprzedawać, nie jestem edukacyjną prostytutką". Ale to było wszystko we mnie i nie wyszło poza ramy przymusowej przyzwoitości. Więc zaczynam o szczerości, bo to lubię, może to i zaleta. O chęci współpracy z dziećmi. I o innych rzeczach, których już w tym momencie nie pamiętam-na pewno nie o polityce i związkach homoseksualnych, w tej kwestii ręczę za siebie.
Po krwawej godzinie poszłam przeczytać dzieciom bajkę, jako część rozmowy i sprawdzania  mnie, jak gdybym podczas kontaktu z dziećmi miała dostawać wysypki i owrzodzeń. To była chyba najmilsza część, bo dzieci są szczere, bezinteresowne, nie znają pewnych pojęć, czego im zazdroszczę. Bajka o głodnej gąsienicy im się podobała, pytały jak mam na imię. Potem bye bye, gadka z jedną z dziewczyn ze szkoły, żebym się nie stresowała, że przecież nikt na początku wszystkiego nie wie. Potem wróciłam po płaszcz i w chłodnym londyńskim smogu wracałam na stację metra. W drodze napisałam do Adiego: "dopiero wracam, strasznie długo mnie trzepała. Wracam do siebie". Szkoda tylko, że nie zauważyłam, że pomyliłam adresatów i wysłałam wiadomość do córki kolegi ojca...jakież to było żałosne ze strony mojego układu nerwowego. Jakieś szydercze i nie fair. Myślałam, że wybuchnę jadem na pierwszą napotkaną osobę. Ale o dziwo nie. I w drodze do domu, w metrze, drugim metrze też, myślałam o tym, że jestem taka zawieszona. Podczas rozmowy najmniej materialnym i marketingowym pytaniem, przywracającym wiarę w ludzkość było: "czy tęsknisz za domem?" Pierwiastki uczuć w krwistoczerwonych ustach dyrektorów się zdarzają. Ach.
I tylko w neuronach zadomowiły się myśli, gdzie ja "belong'uje", do czego należę? Do kogo? Co ja tu robię? Już nie tam, a jeszcze nie tu. Nigdy nie będę perfekcyjna w innym języku. Może i mam jakąś edukacyjną pasję, ale nie tu, jeszcze nie teraz.? Może już nie sklep, ale jeszcze nie szkoła? Może najpierw jako asystent? Myśli mi się plączą, bo szanse się powinno wykorzystywać. Zaprosili mnie na dzień próbny, na jutro. Ale czy to było szczere?Czy zaważyło o tym moje spojrzenie, które mówiło bezszelestnie tej Irlandce- tak tak, dzieci lubią szarpać mnie za włosy, przytulać się do mnie i lepić ze mną z plasteliny.
Inna zawiesina w czaszce boi się tego, co by było po otrzymaniu tej posady. 9 godzin dziennie, potem przygotowywanie się do następnych zajęć. Delikatnie mówiąc 'przymusowe kursy', które niby opłaca szkoła (fajnie), ale potem wedle lojalki nie można odejść przez 2 lata , bo w przeciwnym razie oddaje się te bagatela 3000 funtów. Zatem, praca 6 dni w tygodniu, ok-dobrze płatna+ zero prywatnego życia , poza niedzielą, dobrze, że do kościoła nie chodzę, to bym się widywała ze swoim partnerem, może nawet jakieś cotygodniowe bzykanko, jeśli starczy sił..
Wiem, że tak się zaczyna pęd za kasą, brak bliskości, praca, oddalanie się od siebie, zero wspólnego czasu, ale za to kolejne linijki w CV, kolejne kursy, kwalifikacje, zera na koncie, szmery bajery, telewizory, CDandroidy i inne mechaniczne pomarańcze, chata z fajnymi firankami i ogrzewaniem podłogowym, fajne RTV, AGD, lecz również ADHD i podwójne szyby-między dwoma biegunami łóżka..chyba..I oto obudzi się za 10 lat panna CaBunn, z 4-stronicowym CV, 3 konta w banku, z zaprószonym zdjęciem przyjaciół, co to kiedyś z nimi pisała, z zastojem libido z powodu braku dodatkowych godzin w zegarku, z brakiem dzieci- przecież mam ich tyle w pracy, zmarszczką na czole, co od zawsze pokazuje, że posiadanie jednego życia to jednak z deka za mało...

piątek, 11 stycznia 2013

ETAP GORZKIEJ CZEKOLADY

...koniec świata?  Nie było. Szczerze- bałam się tego dnia. Nie błysków, sztormów, żab z nieba. Wyobrażałam sobie ten dzień gorzej, a mianowicie tak, że każdy tego dnia dowie się czegoś strasznego o swoich bliskich. Że w życiu każdego człowieka na ziemi ten dzień będzie chwilą, kiedy z żalu, bólu, płacz uklęknie na kolana z bezradności, bo dowie się o śmierci, chorobie, wypadku. I to zapoczątkuje taki żal w sercu każdego, że ogarnie nas poczucie beznadziei, kompletnego bezsensu, połowa się pozabija w ciągu następnego tygodnia, tzn. do końca roku,a druga połowa umrze na podobne choróbska, co ich bliscy. Tak się nie stało. Choć może w wielu domach te dzień był końcem świata. Jechałam wtedy autobusem, z wizją wypadku. Przechodziłam przez jezdnię z wizją potrącenia. Jadłam i piłam z wizją śmiertelnego zakrztuszenia. Ale wiecie co..? Takiego końca świata nie będzie. Świat będzie konać powoli, pełzając w swojej własnej flegmie, pełnej całego zła. Wszystko będzie umierać powoli, a każda cząstka będzie świadoma konania. Każda roślina będzie dawać we znaki, że kona. Każde zwierze będzie miało w oczach strach i jednocześnie spokój, że nareszcie koniec niesprawiedliwej walki. Każdy człowiek będzie miał w swoim ręku sumienie i serce, jak początkujący lekarze flaki na dłoni, będzie ważył i mierzył wartość tego wszystkiego, co dokonał. I to wszystko nie w ciągu dnia. To wszystko w ciągu wieków, by każdy atom zdążył zorientować się, co ludzkość zrobiła, a czego nie. Co osiągnęła, a co mogła osiągnąć. Czym przydeptała wspaniałość do poziomu prochu, a co wyniosła na piedestał, czego być nie powinno wyżej, niż ludzka pięta...tak to widzę.

Mam straszne sny ostatnio. Jednej nocy śniła mi się kilkusekundowa powódź, woda przyszła nagle. Uciekłam z bliskimi na jakiś strych. Woda szybko opadła, a na mule, jaki pozostał leżało mnóstwo sinoniebieskich trupów. Sprawdzałam, czy "ktoś" żyje. Podniosło się jedno niebieskie, niczym avatar ciało. Było pokaleczone gałęziami. A potem już tylko zachód słońca, przed którym uciekałam...

Następny..?Wąż, którego brat wyciągnął z pudełka, który z każdą sekundą wydłużał się i rozrastał. Trzymałam go w dłoni, przeplatając tak, by mnie nie ukąsił, tak przez długą chwilę. Dotykał mnie swoim jadem. Sen się urwał.

Ostatniej nocy? Siedzę z jakimiś ludźmi, znajomymi. Jest śmiesznie, siedzimy na jakimś murku, w podziemnych garażach. Nagle, kiedy wszyscy zaczynają się rozchodzić, jeden z nich wyciąga ze swojej super bryki benzynę i zaczyna wszystkich nią polewać, zwłaszcza mnie. Wszyscy się rozbiegają, a ja nie mam siły uciekać. Super znajomy zaczyna biegać za mną z zapalniczką. Biegam po jakiś garażach, szukam kogoś, kto szybko zawiezie mnie do domu, bo ponoć mam daleko. Dopadam znajomą Litwinkę, z którą kiedyś pracowałam (dodam: prze-dobra, prze-szczera osoba, z niezwykłym spokojem w oczach, zero materializmu, związana głęboko z hinduizmem). Mówi mi, żebym poczekała. Sen się urywa.

Teraz pewnie każdy ma ochotę napisać: nie oglądaj tych strasznych filmów. Otóż nie oglądam, nienawidzę horrorów, nawet na trailery nie patrzę. Albo: nie jedz na noc, przed snem! Raczej nie jem na noc, nie jestem taka zachłanna, żeby o północy robić sobie kolację, bo właśnie po północy się kładę.
Ogarnia mnie jakiś niepokój, jakaś nutka szaleństwa. Nie to, że jestem nadal bez pracy, czekam na te pieprzone telefony, wysyłam CV, ale już nie po sklepach, czy innych budach. Chciałabym wreszcie godnie funkcjonować, bo wierzę, że stać mnie na więcej, niż bycie sprzedawcą, czy zapieprzanie ponad siły fizyczne , choć wiem, że i to jestem w stanie przetrwać.
Chyba gdzieś w podświadomości kryje się jakiś noworoczny kryzys własnej osoby. Bo niby ambicje, ok. Ale po cóż one właściwie? Tyle ludzisk ginie z głodu na świecie, a ja wysrywam za przeproszeniem to kiełbaskę, to jabłuszko, to jajecznicę na boczku. I jeszcze łaskawie czekam na oferty. Czytam o ludzkich przemyśleniach, narzekaniach, że samotność, że beznadzieja. Albo- że wszyscy tylko o pieniądzach i kredytach. Każdy widzi to, co widzi. Ale niestety dopada nas w pewnym wieku pewien etap, który nazwałabym "etapem gorzkiej czekolady", czyli świadomość stawania się dorosłym i świadomość, że to tak naprawdę z przeproszeniem chujowe..Każdy z nas, jako dziecko, chce być dorosły, ale kiedy ten etap nadejdzie, a wraz z nim nie tylko przywileje, ale też obowiązki i PRZYMUSOWY PĘD za tym, bez czego nie da się żyć. To tak, jakby ktoś dał nam w prezencie czekoladę, a kiedy ją otwieramy, ona okazuje się-nie mleczna, nasza ulubiona, tylko gorzka. Ale jemy ją, bo po pierwsze, to podarunek. Po drugie robaki ją zjedzą, to już zjedzmy my. Po trzecie, jak brakuje cukru, to i gorzką się zje. Bierzmy co jest...

I tak oto przedstawił się jakiś mój schizofreniczny obraz. Nie jestem taka w każdej godzinie dnia. Nie mam wizji końca świata. Nie myślę tylko o złych rzeczach. Ale one we mnie są. Czasem wychodzą, wstają, jak te niebieskie trupy, kąsają jak węże, biegają z zapalniczką, żeby mnie podpalić. Dobrze, że się budzę.
No i dziś zabrali mi trochę krwi na badaniach. Może zabrali też trochę tych dyrdymał, co to we mnie drzemią. Oby.

PS: Z panem A. wszystko gra.