środa, 29 lipca 2015

Opowiem Wam bajke..





Opowiem Wam bajke, jak kot palil fajke.. a nie, to nie ta bajka. Nie jestem tez pewna, czy zdolam napisac moral, moze pojawic sie za kilka dni, tygodni, miesiecy lub lat. Ale to bylaby juz bajka archaiczna. Wiec nie bede obiecywac niczego. Bajki tez nie. Chociaz od tej fajki stronic czasami trudno. Zostanmy przy opowiastce. A zatem: zaczynajmy.

Wstep: Miescina.
Rzecz dzieje sie w czasach owczesnych. Szkocja. Kraina przepiekna, ale nie ma dnia, zeby nie spadl deszcz. Chocby na 5 minut, ale zawsze. Chmury zazwyczaj wisza nisko, jak gdyby mialby sie zapasc uklad sloneczny w tym wlasnie miejscu. Monumentalne budowle wyciskajace 'echy' i 'achy' z ust turystow w roznych jezykach. Z moich tez, powiedzmy, ze zaczynam miec to miasto tuz pod skora. I choc jeszcze nie mam go gdzies glebiej, nie wiem nawet czy kiedykolwiek bede, to ma w sobie urok, dzikosc, i szorstki powab. Napedza to wszystko morsko- gorski wiatr, ktory oczyszcza powietrze i to akurat ma swoje zalety. Opowiastki o nim sa dlatego przewaznie swieze, choc nigdy nie rozgrzane do czerwonosci. Ostatnio zakupilam kwiatka doniczkowego do salonu, stal sobie czerwony gerberek w Tesco, samotny, wiec szepnelam: zaopiekuje sie Toba, Malenki (tak- mowie czasem do kwiatkow, lepiej wtedy rosna :) ). Ale ja nie o tym chcialam. Po zakupieniu  kwiatka ogolocilam go z naklejki na ktorej widnialy wskazowki, jak pielegnowac roslinke. Rozsmieszyla mnie jedna: trzymac z dala od bezposrednego kontaktu ze sloncem, tzw. direct sun. Czy tu gdziekolwiek jest jakies miejsce, gdzie mozna spotkac bezposrednie slonce? Zanim przebije sie przez warstwe chmur, deszczu, wiatru, to zanika bezpowrotnie, nawet ptaki gdzies w tam w gorze maja zaewne niedobory witaminy D. I jeszcze Ci ludzie, smarujacy sie kremami z filtrem 50, kiedy tylko pojawi sie troszkke slonca i nieba, przey temperaturze 15 stopni. Filtr 50...nie uzywalam takiego ostatnio w Polsce, siedzac w poludnie na sloncu podczas temperatury 35 stopni. No coz, to jest po prostu inna bajka.

Rozdzialik I
Madeline.

A jednak bedzie bajka. Niekoniecznie dla dzieci, ale zainspirowana bajka dla dzieci. Moze niektorzy pamietaja francuska bajke o dziewczynkach z sierocinca, jedna z nich miala na imie Madeline. Wychodzily z zakonnicami na spacer po Paryzu. Jakiez to urocze, wszystkie w parach, rowniutko, wywlekaly swoje mlodziutkie sieroce losy by podziwiac Paryz (ciekawe, czy w dzisiejszych czasach tez by tak wychodzily zwiedzac Paryz, pewnie w ciagu 5 minut jakis 'obcokrajowiec' wpakowalby sie zakonnicy pod habit z nadzieja na ucieczke na Wyspy Brytyjskie :) ). Wracajac do Madeline. Zaczelam prace w jednym z uznanych przedszkoli w Edi (zupelnie nie wiem, dlaczego to przedszkole zdobylo nagrode). Bylam dosc podekscytowana tym, ze zobacze jak dziala to przedszkole, bo przedtem kontakotwalam sie z przedszkolem przez skype, maile, telefony. Nie bede sie rozpisywac w tym rodziale na temat szczegolow, ale nie jestem zachwycona. Wrecz odwrotnie: jestem zniesmaczona, wymordowana. 75% mojego czasu spedzam na wedrowkach po Edynburgu z tymi 'ciezszymi' dziecmi, bo przedszkole oczekuje inspekcji (nie dziwie sie, ze sie boja) i wszystko musi byc ' git na miescie, petarda w dupke, kokarda na ratuszu'. Oczywiscie 5 godzinne wedrowki odbywaja sie rowniez wtedy, gdy z nieba leca zaby. Takie bajki. A ja? Wtajemniczeni lub zaznajomieni z tematem wiedze, ze bezglutenowcy glodnieja czesciej. A podczas 10 godzinnego dnia w pracy ja dostaje 15 minut przerwy. Juz pierwszego dnia bylam w biurze oznajmic, ze umowa byla inna: dwie 15minutowe przerwy i jedna godzinna na lunch. Powiedzialam,ze zglaszalam, ze musze miec przerwe na zjedzenie jednego konkretnego posilku, mialo nie byc problemu i ze nie chce mdlec z glodu w miejscu pracy. Od pani manago, ktora ma waskie usta-to zawsze zle wrozy, uslyszalam: 'to juz lepiej nie gadaj tylko idz jesc, bo zostalo Ci juz tylko 10 minut..'. Sorry dzieci, ale to jest wlasnie szmata, ktora kopciuszek powinien umyc najbrudniejsza podloge i wykrecic tak, zeby pozbyc sie z niej wszystkich wlosow. Podsumowanie przedszkola w nastepnym rozdziale.

Rozdzial II
Syf, kila i mogila, tudziez sodoma i gomora.

Nie mam zespolu obsesyjno-kompulsywnego, ale lubie lad i porzadek, czystosc tez. Jak widze resztki jedzenia na stole sprzed kilku dni kiedy dzieci jedza posilek to wyobrazam sobie wszystkie moje mikrobakterie wymiotujace mi do porów skóry. Jedzenie lunchu w parku bez mycia rak, po tym, jak dzieci grzebaly w ziemii niczym kura znoszaca zlote jajka, glaskaly obcego psa, ktory byc moze jezdzil koleja. Sciany w przedszkolu wymaszczone mieszanka farby, piasku, brudu i mydla. Istny Picasso. I jeszcze kubizm: sterta pudelek, ktore dzieci dekoruja i maluja ZALEDWIE od 3 tygodni. Ten sam 'set up' od kiedy zaczelam tam prace, a moze nawet i wczesniej. Przedszkolanki wiedza, o co chodzi. TE SAME ZABAWKI W ROZNYCH KACIKACH OD 3 TYGODNI. Klocki w kaciku konstrukcyjnym, kolorowe figurki w kaciku matematycznym, szary papier kroluje w kaciku pisemnym, naklejkowym i wycinankowym. W kaciku domowym kroluje 2 miski, 3 talerze i plastikowy ziemniak, plus dodatkowo jakies 3 lub 4 przebierankowe sukienki- widzialam lepsze w ciuchlandach. Jeszcze jeden stolik zajmuja te same puzle od 3 tygodni a na duzym, na ktorym dzieci maja wybierac, co chca robic, jest ciastolina. Moga wybrac pomiedzy ciastolina, ciastolina i ciastolina. To sie nazywa szkocka wolnosc, FREEDOOOOOM, krzyknalby William Walace  z Braveheart. AAAAA! No tak, jest tez rarytas, bajka wspolczesna, 2 tablety, na ktorych panuja gry i aaplikacje typu: angry birds, cos w stylu-ubieram swojego wojownika i dobieram mu bron i piekaca ciastka niezlomna Peppa Pig- najlepsza z calego zestawu. A wsrod tego wszystkiego trzydziescioro dzieci i nauczyciele, w tym jedna MISS R. , ktora jako jedyna moze byc tak nazywana, bo ona jest nauczycielka, my juz nie. Jest niska, nie musi nosic koszulki z logiem przedszkola, ubiera sie w co chce- np. w buty na koturnie (!!!) i ma czerwona szminke na ustach. O tak, zla siostra Kopciucha. Potrafi 5 minut przed moim wyjsciem powiedziec, zebym sprzatnela zlew, bo jest caly w piasku. No tak, syf, kila i mogila. Ale w 5 minut tego nie ogarne. Nie mam cudownej lampy Alladyna. Ale gdybym miala, wytarlabym ja na blysk i poprosila o teleportacje. Moze juz niedlugo uda mi sie przeniesc w inna czasoprzestrzen.

Rozdzial III
'Pojawia sie i znika..'

Mijaja 3 tygodnie, od kiedy pojawilam sie  w Szkocji i w tym przedszkolu. Mija 4,5 roku, od kiedy jestem na wyspach. No i wreszcie: niedawno minelo 29 lat, od kiedy jestem na tym ziemskim padole. Odwiedzilam juz troche miejsc, poznalam troche ludzi, siebie tez juz dosc dobrze znam. Znam swoje 'zady i walety'. Wiem, na co potrafie narzekac, slusznie i nieslusznie. Wiem tez, czego oczekuje od miejsc, ktore odwiedzam i w ktorych mam spedzac wiekszosc swojego zycia. I wiem, ze to przedszkole nie jest miejscem, w ktorym chce marnowac moje chwile. Bo wiem tez, ze nie mam tam szans, by uczyc, a to wlasnie zdecydowalam robic, na dluzej lub krocej, zobaczymy. Powiedziano mi, ze jedna z regul przedszkola jest, uwaga: 'ignorowanie negatywnych zachowan'. Prawie wbilo mnie w fotel, kiedy to uslyszalam. To nie w moim stylu, zyciowym i nauczycielskim. Nie jestem w stanie zignorowac, gdy jedno dziecko beka drugiemu w twarz, kopie, przeszkadza innemu, ktory z zaciekawieniem slucha mojej bajki, lub po prostu jest bezszczelne w stosunku do mnie i innych dzieci. My, nauczyciele przedszkolni ksztaltujemy ten pierwszy swiatek spoleczny, pierwsze wartosci-obok rodzicow rzecz jasna. Tlumaczymy im swiat, pokazujemy im dobre drogi, oddajemy im serce, energie i czas. Owszem, placa nam za to, ale chce widziec tego efekty na co dzien, nie tylko na koncie bankowym. I wiem, ze da sie zmienic zle zachowania, da sie dziecko wychowac na dobra osobe, radosna ale jednoczesnie grzeczna, taka ktora nie 'charka' za przeproszeniem swojemu towarzyszowi talerza w twarz. Da sie, wiem, doswiadczylam, ciezko pracowalam, ale widzialam, ze sie da. Te dzieci to przyszlosc. Jesli pojawiaja sie w moim zyciu, to chce miec na nie wplyw. Juz w piatek mam rozmowe w innym przedszkolu, tym razem sprawdze zanim sie zgodze. Pokladam w nim wielkie nadzieje, ze pomoze mi zniknac z tamtego miejsca. Moze kiedy znikne, te dzieci  beda lepsze, magiczna moc sprawi, ze to miejsce bedzie lepsze. Oby tak bylo. Nie bez powodu, ktos kiedys, w ukochanym miescie Rzeszowie, nas samym Wislokiem, nazwal mnie Czarodzieja..wreczajac mi patyk w dlon. A ja z tego patyka moge robic niestworzone rzeczy. Dowiecie sie w przyszlosci. Bim sala bim! Znikam!