środa, 18 czerwca 2014

Rozdziały


I znów.. długi czas od ostatniego posta, minął maj i powoli mija czerwiec.
Zatem podzielę tekst na rozdziały, by było mi łatwiej skoncentrować myśli i konstruować zdania.

1. NIGEL

W maju miałam okazję pójść na koncert znanego na całym świecie skrzypka, którego uwielbiam za wirtuozerię i szaleństwo, odwagę i delikatność, jaką posługuje się podczas koncertów. Jest jednym z tych, który łamie reguły, ale w taki sposób, że nie sposób się rozpływać, zwłaszcza jako muzyk. Piszę o Nigelu Kennedym. Wchodzi na scenę, rozlegają się brawa. Stoję w pierwszym rzędzie, zaraz za kilkoma rzędami miejsc siedzących. On idzie i wita się z niektórymi osobami pytając o ich imię, po czym stwierdza-o każdym wypowiedzianym imieniu, że to jego ulubione. Stoją/ siedzą młodzi i starzy. Ubrani elegancko i -tak jak ja- w trampkach. Nigel idzie coraz bliżej, a w ręku trzyma swoje skrzypce, nie jestem pewna, czy swojego Stradivariusa, czy XIX-wieczne skrzypce rodziny lutniczej Guarneri, bo na tychże właśnie wyczynia te cudości. Idzie coraz bliżej. Nagle przystaje, 2m przede mną, niektórych obok znów pyta o imię. Gdyby zapytał mnie, odpowiedziałabym, że nie pamiętam. I nagle robi się cisza. Gra, któryś z utworów Bacha, nie jestem sobie w stanie przypomnieć którego, bo byłam, jak zahipnotyzowana. Stoi i gra, sam jeden. W sali totalna cisza i skrzypce, a dźwięk niesie się z niesamowitą akustyką. Jakby mi całe życie przelatywało przed oczami, świeczki w oczach, wlepiona wzrokiem stoję przez 5 minut. Nigel kończy, chyba nie zdając sobie sprawy, jak bardzo emocjonalne 5 minut zapewnił niektórym. Na koniec daje swojego 'żółwika', który potem dostaje się wielu muzykom podczas koncertu. To znak, że jest muzykiem-człowiekiem, wyluzowanym, a nie sztywnym muzykiem klasycznym. Bo choć ta muzyka najpierw wymaga dyscypliny, to nie rozwinie na lepsze, gdy nie damy jej odrobinę swojego polotu i luzu. Nigel wraca na scenę. Zaczyna od Arii na strunie G, Bacha, bo koncert właściwie nosi tytuł "Bach to the future". Jest z nim kontrabasista, zresztą polski, z Klezmer Band z Krakowa, z którymi muzykuje. koncert odejmuje mowę. Aranżacje, akustyka, improwizacje. Wracam sekundami do przeszłości, uciekam do przyszłości, totalna podróż w czasie. Wzruszająca pierwsza część, bardziej klasyczna, ale nie mniej doskonała od drugiej. Bo w drugiej, Nigel częściej grał na 'elektryku', używał 'przestera', czym wydobywał nieziemskie dźwięki, jakich nikt by się nie spodziewał po skrzypcach. Druga część była też bardziej szalona, nowoczesna. Niesamowite improwizacje akordeonisty, szalonego polskiego muzyka i jazzowy głos chórkowy ciemnoskórego Brytyjczyka, który stojąc z boku ubarwiał w delikatność każdy utwór. Totalnie rozkleił mnie utwór 'Fallen forest' już nie Bacha, ale Nigela. Wstawki po polsku do swoich ludzi od nagłośnienia i reszty muzyków także dodawały pewnej nutki dumy, że taki wirtuoz ma związek z Polską. Cały koncert był dla mnie bardzo osobisty, emocjonalny, Adi właściwie wiele się nie odzywał, słuchał ze mną, myślę, ze wiedział, co ze mnie wychodziło podczas koncertu. Może rozczulenie, smutek, sentyment, żal, że tak bardzo całe nasze życie zależy od małych/wielkich spraw, nie tylko naszych, ale tych którzy nas otaczają. Jakkolwiek byłam zamyślona, tak stwierdzam, że właściwie nie oddałabym tych chwil na koncercie za żadne skarby świata. To było moje i chyba zawsze będzie we mnie gdzieś głęboko.

2. NINE INCH NAILS

Już tydzień po Nigelu wybraliśmy się na kolejny koncert, zupełnie z innej beczki, bo w stronę industrialnego rocka. Pamiętam jak dziś, kiedy zaczynając studia chodziłam po ogródku studenckim podczas Juwenaliów i widziałam dziesiątki rówieśników z koszulkami NIN. Ja sama uwielbiałam ich jeden spokojny album "Still'. Ale całą resztę utworów słuchałam również, bo zawsze cząstka rockowa we mnie była. I nagle, niemalże 10 lat po zapoznaniu się z ich twórczością, do której-nie ukrywam- przybliżył mnie zafascynowany syntezatorami Bunny, mogę pojawić się na ich koncercie. Dla Bunnego to było marzenie, to jego ulubiony zespół od czasów liceum. Na O2 tysiące ludzi, mieści się tam 20 000 miejsc, jednak jedna część sektora była zamknięta. Mimo wszystko, kiedy stoi się w tym miejscu, czuje się, jak mały jest człowiek, a jak jest go wiele na świecie. Tak czy inaczej, czekałam z niecierpliwieniem na koncert, bo wiem, że każdy koncert w takim miejscu, gdzie dźwięk brzmi cudownie, jest niesamowity. A zespół jest nam bliski, sprzedał 20 milionów płyt i gra już ponad 20 lat, wciąż  z nutką młodości, nie wypalając się grają nadal. Wchodzą na scenę i grają. Wszystko wydaje się przejrzyste, dźwięki i światła. I gdyby nie fakt, że nie mogliśmy skakać na tzw. "Floorze", bo takie miejsca nam przypadły koncert byłby o wiele lepszy. Nie zabrakło ulubionych utworów, a my czuliśmy się znów jak za czasów liceum lub nawet lepiej :) oblepiliśmy się taśmą do pakowania paczek z napisem "Fragile" (taki tytuł nosi bardzo dobra płyta NIN) i właściwie każdy nam się przyglądał, że bez wydawania pieniędzy na koszulki z zespołem wyglądaliśmy inaczej, oryginalnie. Koncert zakończył-niestety dość przewidywalny -utwór 'Hurt'. Pięknie wykonany, słychać było tysiące ludzi śpiewających razem z Reznorem słowa. Zostawili trochę niedosytu tym, ze tak szybko skończyli koncert (dla porównania, rok wcześniej byliśmy na Depeche Mode, było bardziej żywo, więcej interakcji scena-publika i więcej wdzięczności od muzyków dla ludzi, za to, że przyszli). Mimo wszystko, cieszyliśmy się, że udało nam się być jedną z tych mrówek na O2.

3. ISLE OF WIGHT

To była jedna z lepszych wycieczek w życiu. Wyspa, mnóstwo dzikości, podróż w czasie starym pociągiem, mało cywilizacji, sklepów, H&M'ów i tym podobnych. Istne oderwanie się od Londynu. Zatrzymaliśmy się w hotelu kilkanaście metrów od plaży. Kiedy przyjechaliśmy, pogoda się klarowała, wtedy wybraliśmy się do miasteczka niedaleko, które wyglądało bajecznie! kolorowe domki pokryte strzechą, sklepiki z ręcznie robionymi pamiątkami, a wokół mnóstwo zieleni! czyste powietrze, mewy w oddali, a gdy tylko wyszło się na wzgórze widziało się uspokajające morze.Po kilku godzinach rozeznania się w sytuacji, gdzie jesteśmy poszliśmy do hotelu na romantyczny wieczór, w końcu, bez komputerów, samolotów nad głową, domowych obowiązków. Wszak były to Bunnego urodziny :) Nazajutrz wybraliśmy się w długą wędrówkę wzdłuż linii brzegowej wyspy. Nie chcieliśmy wybrać wersji 'hard core', więc wybraliśmy średni stopień trudności, zaopatrzeni w kurtki, kocyk, kanapki z 'konserwą', jak prawdziwi piraci wyruszyliśmy szukać przygód! :) Było nieziemsko! Szliśmy wzdłuż morza, wzgórzami, od czasu do czasu to wchodząc w leśne ścieżki, to wychodząc na teren widokowy, z którego wyłaniały się błękity wody i nieba, chmury i ptaki, ale też niesamowite domy, które nieco bogaci ludzie mają szczęście mieć. w posiadaniu. Leśne ścieżki jak z opowiadań Hobbitów, mnóstwo ciekawych roślinek, cisza, spokój, wędrówka i wspólne rozmowy..Tego nam trzeba było! Po wędrówce usiedliśmy na następnym nadmorskim miasteczku, które było naszym celem docelowym i wypiliśmy piwko, przegryzając tym, co zapakowaliśmy do plecaka. Wróciliśmy już, trochę zmęczeni autobusem, zwiedzając w tempie przyspieszonym kolejny kawałek wyspy. Ciężko było stamtąd wracać, po tym, jak można było posiedzieć wieczorem, słuchając morza, napawać się świeżym powietrzem. Zwłaszcza do Londynu, który pachnie perfumami, smogiem, pieniędzmi i pogonią za czymś, czego jeszcze w całym wszechświecie zapewne jeszcze nie odkryto..

4. 21 LAT

Tyle czasu minęło, od kiedy poznałam się z moją przyjaciółką, Malwiną. Widywałyśmy się dzień w dzień przez około 10 lat, potem to się zmieniło, bo poszłam na studia, ona do pracy. Ale zawsze wiedziałam, że to moja bratnia dusza, że przeżyłyśmy ze sobą czasy dzieciństwa i dorastania. Codziennie przynosiła mi zeszyty, kiedy siedziałam w domu chora, żebym nie miała zaległości. Zawsze była wtedy, kiedy wszystkie te mikroprzyjaźnie zanikały. Było między nami zaufanie, szczerość, smutki, radości, rozmowy, spontaniczność, dzikość nastolatek, ale też podobna rozwaga i żal do miasteczka, w którym dorastałyśmy. I teraz, ja tu, w Londynie, ona w Szczecinie, ze swoim mężem, w ciąży. Nie widziałyśmy się 2 lata, postanowiłam, że chce to zmienić, bo nigdy nie chciałabym zerwać takiej głębokiej przyjaźni. Czas ucieka, ale jeśli się czegoś bardzo chce, nie jest w stanie w niczym przeszkodzić. Musiałam zabukować hotel, bo Malwina niestety spędza ostatnie tygodnie w szpitalu, wiec znalazłam hotel blisko szpitala i siedziałam z nią, słuchałam, jak kilka razy dziennie sprawdzają bicie serca dziewczynki i myślałam o tym, jak bardzo życie się zmieniło. Pomimo, że znów byłyśmy w stanie rozmawiać o poważnych rzeczach i pierdołach, to widziałam w jej oczach coś dorosłego, coś innego, ale coś, na co było miło patrzeć. Teraz to ona będzie mamą. Spędziłyśmy ze sobą trochę czasu, powiedziałyśmy sobie, że nie chcemy, żeby spotkania były tak rzadkie. W sobotę wybrałam się na samotną wędrówkę po centrum Szczecina, pochodziłam z mapą, zrobiłam kilka fotek i myślałam o wielu sprawach. O tym, że brakuje mi Bunnego podczas wędrówki, o tym, w którą stronę iść, by życie zmieniło swój nie do końca spełniony bieg i o tym, że właściwie...muszę pomyśleć jak wrócić do hotelu. Na szczęście z centrum odebrał mnie Malwiny mąż, wróciłam do szpitala i dalej terkotałyśmy jak najęte,  Lenka kopnęła mamę w brzuch na pożegnanie ciotki, ale z naszym pożegnaniem zeszło nieco dłużej. Potem wróciłam do pustego pokoju hotelowego, spakowałam się i dnia następnego wyfrunęłam do zatłoczonego Londynu. Jedno jest pewne, to ludzie są najważniejsi.

5. Polska

I znów odliczam dni do wyjazdu. na całe 15 dni! Jeszcze tylko 3 dni i znów pojadę odpocząć w miejscu, które dobrze znam, wśród ludzi, za którymi tak mi tęskno i z którymi zdecydowanie za rzadko się widzę. Mam nadzieję, że czas będzie się wlec jak ociężały. Mam nadzieję, że spędzę czas jak najbardziej wartościowo i postaram się, by nie zmarnować ani chwili. Iii..mam nadzieję, że załapię się na sezon malin.. hihihi ;)  A zatem...3..2..1..------>  :)