poniedziałek, 28 września 2015

Młoda dusza


Wstęp.

Coś Wam powiem. Ten kraj, choć potrafi z ruiny wyprowadzić, to do tego samego stopnia potrafi do niej doprowadzić. Dwubiegunowość tej wyspy, chodzi mi o kontekst dobrobytu fizycznego i psychicznego, jest czasem nie do zniesienia. Nie przez to, że jest tak źle lub tak dobrze, ale przez to, że może być dobrze i źle jednocześnie. A dwubiegunowość jakoś pozytywnie mi się nie kojarzy. Jeszcze tylko tego do mojej zacnej listy chorób brakuje.

Chińczyk.


Popijam zupę grzybową instant, za którą jakoś nigdy nie przepadałam, ale przypomina mi te czasy, kiedy przychodziło się ze szkoły do domu, a tam zawsze czekał obiad. Zawsze. Najgorsze jest w tym wszystkim to, że to właśnie wtedy byłam najbardziej marudna jeśli chodzi o jedzenie. Teraz nie jestem prawie w ogóle, chyba że mam wspomnienia nieświeżego kurczaka (w UK bardzo często się to zdarza), dlatego staram się go unikać, bo wyobrażam sobie kilkudniowe kurczaki nafaszerowane sterydami i Bóg wie czym jeszcze, biegnące za mną prosto z siłowni, obślizgłe i sine. Koszmar. Wracając do domowego jedzenia, kojarzy mi się z beztroską, której tu nie mam. Może nigdy już jej nie zaznam, bo taka jest dorosłość. Jedyne momenty, które mi o niej przypominają, oprócz tych chwil, kiedy jestem nietrzeźwa, są chwile, kiedy obserwuje dzieci. Ale te poniżej 3go roku życia. Jest taki jeden, pochodzi z Chin. Totalnie niczego nie rozumie i na wszystko odpowiada chińskim 'okeeeeeey'. Do wszystkich macha ręką i mówi 'helo' i tak często się śmieje, że zastanawiam się czy to normalne. A poza tym , kiedy się śmieje, śmieje się każdy milimetr jego twarzy, włącznie z oczami, których podczas uśmiechu w ogóle nie widać. Wystarczy powiedzieć jego imię i uśmiechnąć się do niego, a on od razu od-uśmiecha się do Ciebie. Jest zajęty zabawą, ma w nosie, że jest cały w błocie i to co inni mówią, robi to, co lubi, a kiedy wypowiadają jego imię, uśmiecha się tak, że nie można bardziej. To jest beztroska.


Drugi biegun, setna choroba.

Zatem mamy tak: małopłytkowość, Hashimoto, osteopenia, celiakia, nawrót astmy (wciąż sprawdzany), wieczne wirusy i bakterie, w tym ostatnia infekcja oskrzeli lub pluc (niepotwierdzone), a dziś przypadkiem dowiedziałam się, że miałam (lub wciąż mam) toksoplazmozę (niepotwierdzone). Dowiedziałam się przypadkiem, bo wspomniałam o czymś innym, a pani szanowna doktor miała mnie poinformować, gdyby wyniki krwi potwierdziły coś niepokojącego. Czy dla nich to nie jest niepokojące? I dlatego nie powiadomiły mnie o tym 3 tygodnie po pobraniu krwi? Trafia mnie szlag. A co, gdybym zaszła w ciąże w tym czasie? A co, gdybym nie zapytała przypadkowo o to 'coś innego' i drugi lekarz przypadkiem nie powiedziałby mi o tym? Mogłabym na przykład zajść w ciążę....i nawet nie chce kończyć tego zdania. Moje podejrzenia padają niestety na najbardziej brudną grupę ludzi, jaką są dzieci, kto pracuje w przedszkolach, ten wie. To nie jest ich wina, ale trzeba mieć odporność mamuto-konia, żeby się nie zarazić. Kolejny powód, żeby się przekwalifikować. Tylko jak to zrobić i co wybrać? I jak połączyć to z prozą życia? Jak znależć drugi biegun...?

Młode dusze w starym mieście.

Spotkałam się ostatnio z Jamesem. Często się ze mną kontaktuje, piszemy i dzwonimy. To człowiek, o którym wspominałam na blogu. Pomagał mi przetrwać niejednokrotnie ciężkie chwile w UK. Zarówno, kiedy pracowaliśmy ze sobą, jak i kiedy przeprowadziłam się do Londynu. Zna Londyńskie realia. Zna też realia powrotu z Londynu do Szkocji. Po ostatniej rozmowie mowił, że brzmię dość depresyjnie i martwi się o mnie. Zaproponował spotkanie. Muszę przyznać, że nawet kiedy byłam upośledzona językowo, to były moje początki w tym kraju, czułam się przy tym człowieku spokojnie i pewnie. Mogę z nim rozmawiać o wszystkim, on ze mną chyba też o wielu rzeczach, bo poruszyliśmy sprawy jego chorych rodziców i jego dorastającej córki. Spotkania z nim są dla mnie troche jak duchowa terapia. Wiem, że dzieli nas jakieś 20 lat. Ale dzięki temu przenosimy się w czasie i przestrzeni, kiedy opowiada o Rolling Stonesach i starym Londynie. O czasach, w których nawet nie było mnie w planach. A ja tak lubię przenosić się w czasie. Rozmawialiśmy o zmianach, o powrotach do Szkocji, o rodzinie, o emigrantach, jedzeniu, insektach. Chodziliśmy po starych uliczkach Edynburga, a ja słuchałam jego ciekawostek na temat miasta i szkockich pierdół. A na koniec na fazie jechalismy 'rikszą' i zachodziliśmy się ze śmiechu. Nie rozpatruje tego człowieka w kategoriach płci i wieku, dlatego jeśli piszę o nim w superlatywach, mój życiowy partner nie powinien być zazdrosny, bo chce z nim by i go kocham-kropka. Ale czasem potrzebuje kogoś innego, a z babami CZASEM po prostu się nie da. Miałam dwóch starszych braci, może nieobecność ojca w dzieciństwie, może jeszcze coś powoduje, że właśnie z facetami jakoś lepiej mi się czasem dogadać, pomijając relacje damsko-męskie.. Tak czy siak, ten człowiek ma w sobie tyle dobrego, wiele przeszedł, a mimo to nie ma zawiści, a za to realne współczucie. No i duszę tak młodą, że chciałabym, żeby moja wyglądała tak za kilka lat.

Święty spokój.

Już niedługo, bo jade na króciutki urlop do Polski. Na grudniowe święta mnie nie wypuszczą, więc jakieś święta trzeba obskoczyć. Zatem: Wszystkich Świętych. I urodziny siorki, więc okazję są dwię. Liczę na oczywistą dwubiegunowość: zawrót za przeproszeniem dupska i święty spokój. Kluczem jest balans. Jak zawsze.

PS: Już jesień...

niedziela, 13 września 2015

all that jazz

Jest druga w nocy. Popijam delikatnie porto i słucham piano jazzu. Sama nie wiem dlaczego. Może to ta bimbająca trzydziestka nie daje mi spać, może szkocka wilgoć. Może poantybiotykowy szok, że nie zaczęłam świecić po takiej dawce leków w krótkim czasie. Przestałam kaszleć, może po prostu wybiło mnie to z rytmu. Bo nic z mojej piersi nie wydaje odgłosu, oprócz cichutkiego bicia serca. Może to ten film, po którego obejrzeniu przypomniały mi się marzenia pisarskie. 'The Words' mam na myśli. A może to ten Bradley Cooper, ach.. Sama nie wiem. Każdy twierdzi, że Edynburg to jedno z najwspanialszych miejsc na świecie, a ja zastanawiam się nad tym już któryś samotny weekend. Tak właśsnie zapowiada się u mnie jesień. O ile nie zachoruje po raz setny, wtedy rozważę jeszcze inną opcję. Anyway, nie mogę spać. Wysłałam list motywacyjny i moje CV do redakcji portalu internetowego, który ogłaszał się jakiś czas temu, że chce nawiązać współpracę z autorami tekstów i redaktorami. Myślałam nad tym dość długo, w końcu to zrobiłam. Może to te antybiotyki, sterydy, dmuchawy blokowały mi oddech, umysł, serce, by choć przez chwile pomyśleć o pozytywnej stronie bycia na emigracji. By choć przez chwile zapomnieć o jakimś europejskim koszmarze, o którym czytam w gazetach, internecie i widzę w telewizji. Do którego tak ciężko mi się przyzwyczaić- bo to chyba najlepsza reakcja by przetrwać. Ale jakoś ciężko mi nie zadawać pytania,  czemu to ja nie dostanę pomocy z UE, by wrócić do mojego kraju, którego ulice, język i kulturę kocham pomimo wszystko? Zmienię tok myślenia i przełknę to winem.
Myślę o ludziach, którzy byli bliscy, a którzy już nie są. Myślę o tych, którzy wciąż powatrzają mi: "nie wracaj tu, nie ma po co', a sami tam żyją, mają pracę, rodzinę za przysłowiowym płotem i ulgę każdego ranka, że są u siebie. Zastanawia mnie fenomen tego stwierdzenia: "nie wracaj tu, nie ma po co'. Tzn, że oni już sobie wszystko wzięli? 'Coś' też jest subiektywne. Zaczynam myśleć też o swoim życiu, jak w podsumowaniu. Nie ma w nim nic stałego i pewnego. Jak w klepsydrze wodno-żelowej. Ciecz idzie raz w górę, raz w dół. Nic stałego, co do czego mozna mieć pewność, że nie zmieni kształtu za sekundę. Nihil novi.
Anyway po raz drugi. Może do pewnych rzeczy trzeba dojrzeć, jak do jazzu. Kiedyś wydawał się nudny, ciężki, nie ' na teraz'. Dziś inspiruje, uspokaja, dwoi się w synapsach. To tak jak w życiu, są pewne rzeczy, które podobają się w pewnym wieku. Ale czy ja jestem gotowa na jazz?

sobota, 12 września 2015

far away

byłabym dobrą Polką
poprawiałabym błędy w mowie
segregowała śmieci
podziwiała góry i rzeki
wykrztuszając ochy i echy

byłabym dobrą Polką
narzekając na brudne chodniki
bez uśmiechu wkraczałabym do sklepu
trzymając na ramieniu dzieci

słuchałabym świerszczy w trawie
leżąc na dywanie bławatów
a zimą skrzypienia śniegu,
starych drzwi i skrzeku zmarzniętych ptaków.

byłabym dobrą Polką
nie jak Mickiewicz, czy Chopin,
sciągnęłabym maskę z twarzy

pozornie muśniętą złotem..