czwartek, 27 września 2012

nie chcę

Jadę zatłoczonym metrem. Na kolejnej stacji wsiada murzynka, wybaczcie- afroamerykanka. Siada na miejscu dla 'uprzywilejowanych', o lasce nie chodzi, w ciąży nie jest (chyba że w 3 tygodniu, więc nie widzę). Wyciąga nektarynkę, zaczyna ją łapczywie jeść. Niestety moja myśl brzmiała następująco: "gdybyś została bidulo w Afryce po takie nektarynki mogłabyś chodzić na butach do sąsiedniego kraju". Odpycham myśl, bo jest nie na miejscu-myślę. (Wtrącenie: w metrze, na stacjach nie ma ani jednego kosza na śmieci-z racji bezpieczeństwa). Po zjedzeniu soczystej nektarynki murzynka rzuca za siedzenie ogromną pestkę. Obserwuję ją cały czas, murzynkę w sensie. Pestkę zresztą też, bo myślę: może miała nadzieję, że wyrośnie w metrze drzewo? Nie, nie...Nie miała na tyle kultury, żeby "śmieć" z jej rąk trafił do worka, a po wyjściu ze stacji do kosza.
Nie chcę być rasistką.
Sprawa z przedszkolem, opisana w notce poniżej. Pakol wygania mnie ze swojego interesu. Nie płaci (a wybaczcie, zapomniałam i wymiętolonych 20 funtach! Nawet szanowana w Londynie dziwka mogłaby nimi nie pogardzić). Nie dba o edukację dzieci, dopóki tylko ma z nich pieniądze.
Nie chcę być rasistką.
To samo miejsce, przedszkole, tydzień wstecz. Przychodzi mama z 5letnim Baronem i 9 miesięcznym Borysem, afroamerykanka. Witam się z nimi z uśmiechem, mówię: "Hi Baron, how are you?" Baron odpowiada: "Hi, I'm fine". Uśmiechem i 'hello' witam też 'bejbi Borysa"-tak na niego mówiliśmy, wiem, że nie mówi, ale odpowiedział mi uśmiechem. Na co jego ukochana mama w języku angielskim odpowiada: "On nie mówi hallo". Totalne wrycie. Zatem nie mam mówić i uśmiechać się do dziecka, bo ono jeszcze nie potrafi mi odpowiedzieć? Mała wrażliwość? Mała świadomość rodzica, jako pierwszego nauczyciela? Brak kultury?
Nie chcę być rasistką.
Polski sklep, moje godziny próbne. Obsługuję klientkę, Cyganka z 'partnerem' tak nawalonym, że niemal upiłam się jego alkoholowym wydechem. Jestem miła, bo managerka, pewnie w moim wieku jest cięta, obgadują mnie, czy się nadaję. Nieistotne, mam to gdzieś. Obsługuję ową panią, pytam czy coś jeszcze podać, nabijam na kasę. Nagle nawalony towarzysz, również Cygan, zaczyna coś mamrotać. Owa pani uciszyła go jakże kulturalnym pozdrowieniem: "Spierdalaj chuju bo śmierdzisz!". Stoję nieruchomo, tysiąc myśli na minutę, w tym jedna to "co ja tu robię?" a druga:
Nie chcę być rasistką.
Polski sklep. Końcówka szkolenia. Przychodzi im towar. Panieneczki chcą mnie chyba sprawdzić. Zawalili im cały sklep towarem. "Ula, bierz mięso na dół". 20-30 kilogramnowe pudła z mięsem wszelkiego rodzaju. Schodami na dół. Czuję, jakby wychodziły mi kiszki uszami, tudzież innymi otworami. Policzyłam, zniosłam 60kg w sumie. 16;15-moje szkolenie powinno się skończyć 15 minut temu. Pomyślałam: nie będę im padliny znosić za darmo, co ja jestem ksiądz pudzian, czy ki chuj. Zapytałam czy coś jeszcze pomóc, bo już 16;15. Usłyszałam tylko "Zdzwonimy się". Może to przez tę dostawę. Może się nie nadaję. Może tępią inne Polki, może to "interrasistki". Ja tak nie będę.
Nie chcę być inter-rasistką.
To miasto to "raj" różnorodności. Raj albo małę piekiełko. Można sobie wybierać, co się lubi, a czego nie. Kogo się toleruje, a na kogo nawet nie chce się spoglądać. Staram sie być tolerancyjna, choć moje ukochane "peace&love" już nie jest takie uniwersalne, bo-choć wierzę w ludzi- to oni czasem okazują się tego niewarci. Trudno. Sama świata nie naprawię. Wszystkich ludzi również.
Ale starając się naprawić choć kawałeczek poszłam dziś do biura CITIZEN ADVICE zasięgnąć porady, co zrobić a propos ostatnich wydarzeń. Uzyskałam informacje, jak doprowadzić do sprawdzenia stanu opieki i edukacji w przedszkolu. Może ktoś to zrobi i da tym samym szansę tym dzieciakom na lepszy wczesny start. Wszystkie są czarniutkie, wspaniałe i pomysłowe.
Nie jestem rasistką.

poniedziałek, 24 września 2012

uważaj

...najbardziej zabolało mnie, kiedy wyciągnął portfel podczas rozmowy w biurze i zaczął wyciągać wymiętolone pieniądze, niemal rzucając 20 funtów na biurko.
To był środek naszej rozmowy. Mojej i dyrektora przedszkola, pana jegomościa z Pakistanu, który wraz z żoną założyli prywatne przedszkole. Kilka tygodni temu umieścili ogłoszenie, że potrzebują do pracy, wysłałam aplikację i oddzwonili. Po rozmowie kwalifikacyjnej nie zgodziłam się na współpracę, bo chcieli mnie jako wolontariusza na 3-4 tygodnie-stwierdziłam, że to za dużo pracy za darmo. Po kilku dniach zadzwonili znowu, że chcą mi dać pracę, a "przeszkolenie" skracają do tygodnia, za ten okres zwrócą mi za dojazd-a jest za co zwracać, bo jeździłam niemal przez cały Londyn. Wszystko było pięknie, dzieci mnie polubiły, ja dzieci też, z szefostwem było przyjaźnie, dogadywaliśmy się co do papierów, programów edukacyjnych itd, bo nikogo tam nie mieli od dłuższego czasu, kto zająłby się edukacją. Na koniec tygodnia pożegnałam się z dyrektorką i usłyszałam: "do zobaczenia w poniedziałek, już na cały etat". Ucieszyłam się, że koniec z szukaniem pracy, w sumie przedszkole daleko, długi dojazd, ale praca w zawodzie. Zatem cała niedziela minęła na robieniu planów edukacyjnych, szukaniu piosenek, ilustracji, ściąganiu 3 serii Peppy Pig itd. Dziś kupiłam bilet na cały tydzień, tzn kupił mi go Bunny. Przeprowadziłam zajęcia, pomogłam w lunchu i usypianiu dzieci. Nagle dyrektor poprosił mnie do biura. Kazał zamknąć drzwi i zaczyna ponurym głosem rozmowę, że sprawdzał moje referencje, nie mógł znaleźć opinii i nie wie co ma myśleć, nie może tego dalej ciągnąć. Ja- zamurowana siedzę i patrzę na niego. Czekam, co dalej. Myślę sobie-dałam mu 1 referencję, listowną, z polskiej szkoły, reszty nie miał, bo nawet nie prosił, więc już węszę, że z gadka z referencjami to ściema. Ten ciągnie dalej, że mieliśmy tydzień na sprawdzenie, jak by było ok to mieliśmy Cię zostawić, ale nie jest ok. Ja wryta pytam, co nie jest ok, bo byliście zadowoleni, w piątek współwłaścicielka zapewniała, że widzimy się w nast tyg już na relacjach pracowniczych. Proszę o wytłumaczenie, bo nie rozumiem o co chodzi, skąd ta sytuacja. Typ zaczyna się wiercić i powoli wstaje zapraszając mnie do wyjścia. Mówię mu jeszcze raz, że nie rozumiem i chcę wyjaśnień, bo z referencjami i kwalifikacjami było wszystko ok, sprawdziliście dokumenty, dałam kopie itd. Szanowny pakol mówi mi, żebym przestała zadawać pytania , wzięła swoje rzeczy z 'góry' i już sobie poszła. "Nie potrzebujemy Cię teraz, jak będziemy potrzebować, to moze za jakieś 3-4 tygodnie zadzwonimy". Ja już mam wewnętrzną nerwę, ale zachowuję się spokojnie, chcę wyjaśnień, ale spokojnie. Typ wcina zdanie pt.: "Nawet się dziś nie przywitałaś, nie przyszłaś do biura powiedzieć 'hello', a byłem tu cały czas". Mówię mu, że zajmowałam się dziećmi, pomagałam przy lunchu, prowadziłam zajęcia, nie mogłam ich zostawić bo to nieprofesjonalne. On mi mówi, że to było niegrzeczne i znów mówi mi, że nie będzie mi już nic wyjaśniać, że nie ma zamiaru ze mną o sytuacji rozmawiać i żebym wzięła swoje rzeczy i już szła. Więc ja...myślę sobie-nie. Jebany zasraniec, pakol pierdolony-wybaczcie, jestem dziś usprawidliwiona. Myślę sobie, Ty chuju złamany. I mowię do niego; czy Ty wiesz co to jest CITIZEN ADVICE (placówka prawniczo doradcza w UK, zajmująca się sprawami pracowników i ogólnie problemami natury prozaicznej). On mi wystawia oczy i mówi, że wie. Więc ja odpowiadam, że to dobrze, bo zamierzam się tam wybrać i powiedzieć, jak mnie wykorzystałeś do pracy. "Wykorzystałeś mnie!- mówiłam podniesionym głosem, bo już nie byłam spokojna. Powiedzieliście, że mnie zatrudnicie, wydałam niemal 100 funtów, żeby dojeżdżać tu w poprzednim tygodniu i kupiłam bilet na następny tydzień!To nie jest w porządku, zamierzam to zgłosić". Ty z wystawionymi oczami, że nie chce ze mną rozmawiać, że staje się niegrzeczna, nawet nie przywitałam się z nim dziś (o czym on kurwa w ogóle do mnie mówi-myślę) i na pełnej kurwie się go pytam: "może powinnam Cię w pierścień pocałować?!". Ten zdziwiony pyta "Co?". Wtedy mówię, że nic. Znów powtarzam: "zachowujecie się nieprofesjonalnie, nawet nie macie pojęcia o stanie edukacji w waszym przedszkolu, jedno dziecko ma 3 lata i nie potrafi mówić! Nie jest w stanie wypowiedzieć własnego imienia, co Ty na to? Wiesz o tym? Czy Cię to nie obchodzi?" On mi mówi, że to nie jest najważniejsze, więc mu walę: "Pewnie, bo masz z nich kasę". Wkurwiona jak 150 ubieram buty. Nie mam ochoty patrzeć na typa, ale mówię mu w twarz jeszcze raz, że nie tak się umawialiśmy. Typ znów jakieś bzdety, że to jest część rozmowy kwalifikacyjnej i ja się źle zachowuje (od kiedy rozmowa kwalifikacyjna odbywa się po tygodniu darmowej harówki..???!!!). Myślałam, że tego brudasa zepchnę ze schodów. Wyszły mi łzy, bo znów ktoś okazał się oszustem, a to mnie boli bardzo. Wykrzyczałam mu, że znów zostałam bez pracy i zmarnowałam czas, bo myślałam , że tu zostanę. Schodziłam na dół. Z dziećmi w drugiej sali siedziała inna opiekunka-Polka, spoko laska, która idzie na macierzyńskie za jakiś miesiąc i mówiła mi, żebym coś tam zmieniła, bo te dzieci się tam męczą, nie mają zajęć, nudzi im się, nikt ich tam niczego nie uczy i większością zabawek nie mogą się bawić, bo do pomocy jest zatrudniony gestapowiec-też jakaś "pakolka", która tak zastrasza dzieci, że w życiu czegoś takiego nie widziałam. Każe im byc cały czas cicho, nic nie pozwala robić, wprowadza rygor, że te biedne dzieci są w stanie przewracać w tym momencie tylko gałkami ocznymi-sama to widziałam. I kiedy przybiegały do mnie ,  tuliły się i pytały co będziemy dziś robić to wiedziałam, że jestem im potrzebna, bo przez ten tydzień dałam im więcej czułości, niż ten gestapowiec- pomocniczka byłaby w stanie dać przez całe życie. Nauczyłam ich więcej przez ten tydzień, niż ona zrobiłaby przez rok. Tego mu nie opowiedziałam, zrobię to jutro przed jakimś prawnikiem, tak tego nie zostawię. Na dole naszą rozmowę słyszała zapewne Polka, więc "pakol" starał się mnie uciszyć, mówiąc, że mi zapłaci, znów wyciągając te swoje zmiętolone banknoty, na widok których chciało mi się rzygać. Powtórzyłam mu, że nie chce tych jego pieniędzy, nie potrzebuję ich. Starał się mnie zatrzymać, mówiąc znów coś o pieniądzach, a może nawet nie tyle c zatrzymać, ile uciszyć, bo ktoś inny słyszał. Oto mój dzisiejszy dzień.
Wiecie, co boli? Kłamstwo i chciwość, którego naoglądałam się w tym kraju za dużo. Boli, że nie udało mi się pomóc tym dzieciakom rozwinąć się bardziej. Boli mnie, że znów ktoś mi nie dał szansy i kazał przechodzić przez taką ilość nerwów.
Wracając w deszczu na stację metra cała przemokłam, a nawet tego nie poczułam. Zanim dotarłam do domu spaliłam jakieś mocne 2 papierosy, po których tak mi się kręciło w głowie, że zygzakiem szłam do metra i z metra do domu. W głośnikach miałam Kult-"Kiedy ucichną działa już" : "Dzieci ponownie przestaną się śmiać
Dzieci zaczną się bać
A duże dzieci w czasie tym
Życiem swoim będą grać (...)
Co Ty widzisz Panie w nas? "

Takie słowa. Posłuchajcie tej piosenki.

A ja-przeżyję, nie takie rzeczy się przeżywało. Bolą mnie oczy, w których co jakieś pół godziny zapalają mi się dziś świeczki. Dlatego, że na tym świecie jest tyle skurwysyństwa, którego nie mogę znieść. Na szczęście jest ktoś, kogo jedno spojrzenie i przytulenie odciągnęło mnie od schowania się pod kołdrę i spędzenia tam całej reszty dnia..Gdyby nie on, zamknęłabym się przed tym światem na długą chwilę.
A tak, poszliśmy na polski film "Jesteś bogiem". Polski film.Trzeba uważać przy wypowiadaniu tego stwierdzenia...

niedziela, 23 września 2012

Licho

Czai się za każdym rogiem, a podczas jesieni to już  w ogóle. A ta zaczęła się bez pytania, wkradła się w chmurzyska, powietrze i drzewa. Dopóki świeciło słońce, to jej zapach umilał poranne wyjście do pracy, którą właśnie znalazłam, męczący powrót, wyjście do sklepu itd. Ale teraz, kiedy słonce się schowało, a zaczął padać deszcz jesień jest już mniej znośna, tym bardziej, że nie oddycham przez nos. Tak, drugie przeziębienie, w ciągu 2 tygodni, pierwsze przeszło, niestety nie na dobre. Dobrze jest czasem czuć zapach deszczu, ale tego letniego. Jesienny, choć rześki, niesie choróbska, chłód i wilgoć.Marzy się wtedy o słońcu. Dlatego dziś wystawiłam zasmarkany nos tylko wtedy, kiedy wyszłam po Bunnego, żeby otworzyć domofon.
A co u mnie? Napisałam 2 już artykuł dla portalu i właśnie go wysłałam. Cieszę się, że mogę to robić, bo pisanie sprawia mi wielką frajdę, a jeszcze kiedy wiem, że jest duże prawdopodobieństwo, że ktoś to przeczyta, to cieszy mnie to tym bardziej. Wiem, że teraz będę mieć mniej czasu, ale postaram się z siebie wycisnąć całą moją pomysłowość i zadziorną kreatywność, żeby tworzyć w miarę mądre, a przy tym lekkie teksty. Kolejny tekst ma tytuł "Noś dobre ciuchy-uliczna parada manekinów". Czekam na jego publikację z niecierpliwością ;)
Co więcej? Dostałam pracę, jak już wcześniej wspomniałam. I wiecie co? Jestem nienormalna, bo chyba potrzebuję kopniaka za to, że się tym bardziej nie szczycę. Kiedy ludzie pytają: "Znalazłaś pracę Ula?" odpowiadam, że tak-znalazłam, dostałam pracę w przedszkolu i że to lepiej, niż np. w restauracji (wyjaśnienie-kilka postów wcześniej). A powinnam odpowiadać z wykrzyknikiem, z większą radością, zachwytem. Cieszę się, że znalazłam pracę w przedszkolu, w zawodzie, bo inni, kiedy szukają pracy w nowym miejscu trafiają gdziekolwiek, byleby się zahaczyć. A ja, pomimo, że trochę czasu byłam bez pracy, będę w miejscu, w którym coś znaczę, nie tylko dlatego, że daję jeść-jak w restauracji, czy dlatego, że utrzymuję gdzieś czystość. Moje przygody z pracą w UK wiele mnie nauczyły, pokory, cierpliwości, wytrwałości. Bywałam w miejscach, w których nigdy nie będę chciała być, a jeśli się w nich nieszczęśliwie znajdę, to nie doznam wielkiego szoku i wiem, że sobie poradzę, bo już tak się kiedyś stało. Mimo wszystko, chciałam trafić do miejsca, gdzie ktoś będzie miał dla mnie respekt, jako do pracownika, szanował moje umiejętności i wiedzę. Zapowiada się, że tak będzie. Mam gromadkę dzieci, które po 1 dniu zaczęły mi ufać, ściskają mnie na powitanie i żegnają się pytaniem: "przyjdziesz do nas jutro?". Wszystkie są ciemnoskóre, południe Londynu w końcu, ale nie przeszkadza mi to, nawet czegoś uczy. Połowa z nich jest tam tylko po to, by dostać jeść i po to, żeby nic im się nie stało poza domem, ale ja postaram się oprócz tego dać im mnóstwo ciepła, co zaczęłam robić już 1szego dnia, mnóstwo poczucia bezpieczeństwa i zadbać o ich rozwój, bo rodzice niektórych mają to gdzieś-niestety. Przedszkole jest daleko od miejsca, gdzie mieszkam, jadę tam codziennie 1,5 godziny. Mam nadzieje, że męka transportowa-uwierzcie, to dla mnie naprawdę męka: 1,5godz w metrze, opłaci się mi i dzieciakom.
Co poza tym? W soboty będę jeździć do polskiej szkoły, bo poproszono mnie, żebym została asystentką nauczyciela w grupie 3-4latków. Polskie szkoły zazwyczaj zwracają tylko za dojazd-tak też jest i tu, ale spróbuję. Doświadczenie zawodowe-to jedno, wpis w CV- to drugie...a trzecie-mało czasu na odpoczynek. I teraz będzie właśnie o tym.
Leżę już w łóżku, a odkąd mój Bunny przyszedł z pracy, zjadł, napił się herbaty..i siedzi przy 2 kompach i tłumaczy teksty (rozpoczął praktyki translatorskie online ). Potrwają do końca roku, sporo czasu spędza przy kompie. Robi to z tego samego powodu, co ja piszę za darmo artykuły, czy jeżdżę do polskiej szkoły jako wolontariusz- doświadczenie i dodatkowa linijka w CV. I choćbym się dwoiła i troiła, to nie jestem w stanie mu pomóc, bo to nie mój świat, nie znam się na tym. Wiem, że sobie poradzi, rozmawialiśmy o tym, że czasami będziemy się mijać. Nie czasami-często. W tygodniu to pewnie będziemy spędzać czas w łóżku (uspokój się, chodzi mi o sen, w większości ;) ) albo wypijając wspólnie mate. Boję się trochę takiego życia, wzajemnego mijania, dawania sobie buzi w biegu, tęsknoty za facetem, w którym jestem zakochana, z którym mieszkam, a widzę go (nie "widuję") raz na tydzień. To wina pogoni za światem, który tak nam każe żyć. To wina tego miasta, które pędzi. Mam nadzieję, że nie w tym śmiesznym londyńskim labiryncie znajdziemy codziennie przynajmniej jedną wartościową chwilę, która pozwoli nam chwycić się za ręce, popatrzeć na siebie, przystanąć na chwilę, wspólnie pooddychać, zamienić słowo. Powiedzieć sobie "dobrze mi z Tobą". Albo szepnąć sobie po ciężkim dniu pracy- "tęskniłam".

PS: Anna Maria Jopek - "Licho"

czwartek, 13 września 2012

jest!

PS: Ukazał się mój pierwszy artykuł na stronie: www.kobietawuk.info :D :D :D

http://kobietawuk.info/index.php?option=com_content&view=article&id=963%3Apolak-polakowi-wilkiem&catid=10%3Aczytelnia&Itemid=8
Jeśli ktoś zamierza czytać... ENJOY! :D

get free



get free!

Powyżej link do utworu.

Ten klip i piosenka mnie dziś uderzyły. Jest też oficjalny teledysk, ale wolę ten drugi..

Przyszła mi do głowy jedna myśl: każdy ma marzenia. Ale jeśli ktoś za nimi za bardzo zacznie podążać, może się zgubić. Bezpieczniej chyba podążać za czymś, co oficjalnie uważane jest za lepsze, bezpieczniejsze, np. praca za biurkiem, maszyna bez uczuć, wykonująca polecenia kogoś, kto jest potencjalnie mądrzejszy. Mechaniczne, bezmyślne wykonywanie zadań. To chyba zabija w nas dziecinne marzenia, że możemy wszystko, że cały świat na nas czeka. A jeśli nie zabija, żyjemy tak, jak chcemy..to możemy wylądować...gdzieś, szukając marynarki, w której będziemy w stanie przekonać kogoś do rozmowy z nami. Żałosne...

środa, 12 września 2012

kolejna stacja

Moje myśli po dzisiejszym dniu w pracy przedzielały na etapy komunikaty w metrze o następne stacji. I dobrze, bo gdyby nic ich nie przerywało, to pewnie zaczęłabym płakać, bo cóż innego.
Po wczorajszej 3godzinnej próbce w polskiej restauracji, w której miałam okazję się pokazać jako "kelnerko-wołaczka" (bo mają samoobsługę i to ja na całą paszczę muszę wołać numerek, którego jedzenie jest gotowe). Dziś pierwsza zmiana, 7 godzin. Ani jednej przerwy. Od razu sama, nie znałam menu, nie wiedziałam do końca gdzie co jest, pomimo tego, że wczoraj spędziłam tam, pozornie dobrze wyglądające 3 godziny. Nie umieją szkolić ludzi, to po pierwsze, kto od razu, pół godziny po przyjściu w nowe miejsce rzuca świeżaka na przyjmowanie zamówień i obsługiwanie wszystkiego? Jak można doradzać, gdy nie zna się menu? Jak można coś znaleźć, gdy nie wiesz, gdzie szukać? Dziś to samo. Od razu sama, zrób to, tamto, sramto. Managerka jest Polką, mała, plątająca się blondynka. Siedziała sobie przy laptopku i tylko jak się jej coś przypomniało to przychodziła za bar i mówiła mi, co, jak kiedy mam robić, "nie zapominaj o tym, o tamtym, o sramtym". Zrobił się ruch. Większość klientów to obcokrajowcy, mało tam Polaków, choć polska kuchnia. Muszę się skupiać, bo przecież skąd mam wiedzieć, jak jest krupnik po angielsku, a oni właśnie to zamawiają. Szukam, zapisuje w tysiącu karteluszek - restauracja nie ma kasy fiskalnej, mają bloczki (!!!). Powinien nazwać restaurację PRL. Odbieram zamówienia, latam, biegam, mała mi przychodzi i pieprzy czasem coś od rzeczy, pląta mi się pod nogami, mówiąc mi, że powinnam szybciej, że stygnie, odłóż, pamiętaj (helooooł, jestem tu drugi dzień, niecały). Wstała łaskawie od stołu i podała kilku klientom napoje. Skończyły się sztućce, ktoś się upomniał, no bywa, jest ruch. Przylatuje na tych swoich koturenkach, w których wydaje jej się, że jest bardziej "menadżerska" i mówi: "nie możesz tak robić, co z tego, że podajesz klientom jedzenie, jak nie mają czym zjeść". Odpowiedziałam grzecznie, że nie byłam w stanie tego ogarnąć, muszę wypracować swój system pracy. Miałam ochotę jej odpowiedzieć, żeby jedli nogami. Ale zachowywałam się grzecznie, byłam uśmiechnięta, skupiona, miła dla klientów, gadki szmatki. I byłam spragniona, bo nie miałam czasu się napić. Mała Mi oznajmia, że jak jest ruch, to trzeba sprzątać toaletę co 15 minut (!!!), jest zawsze jedna osoba "na barze" i jedna w kuchni, a mam niby nie zostawiać restauracji samej...To nie koniec.Zapomniałam dodać, że wczoraj wzięło mnie przeziębienie i dziś bolało mnie gardło, czułam się chora, choć nie miałam gorączki, ale było mi chłodno. Ale co tam! Napieprzam zamówienia, wychodzę z siebie, przepraszam za pomyłki, bo je robię, to nie nowina, jestem w nowym miejscu, żaden ze mnie omnibus. 1,5 godz przed końcem mówi mi, że mamy darmowy posiłek. Nie miałam przerwy, więc pytam, kiedy go mogę zjeść. Mówi, że jak znajdę czas, bo jak nie to po pracy. Powiedziała, że stanie na chwile na barze-pomimo, że szmata tam pracuje codziennie i gdyby nie ja  to nie usadowiłaby swojej małej dupki przez cały dzień na krzesełku. Wielka mi łaska. Więc zjadłam pierogi, moja mama robi sto razy lepsze-nie dlatego, że tak się mówi. Po prostu pierogi są pyszne, nie trzeba dawać na nie tonę tłuszczu i i cebuli, żeby stłumić ich smak.  Ale zjadłam i usiadłam, po 6 godzinach pracy. Wracam do pracy, piszę zamówienia, powinnam zawsze po polsku, ale że miałam klientka anglojęzycznego, zamiast "pierogi bez niczego" napisałam "pierogi bez toppingu". Oddaję kartkę i idę w stronę małej mi, bo zaczyna pokazywać mi setną rzecz w ciągu minuty. I nagle zaczyna zagłuszać ją kucharz z lekkim ryjem "co to znaczy bez toppingu i czemu tak napisałam". A ja stoję na środku i nie rozumiem ani jednego, ani drugiego. Dolby surround w mózgu, z 2 stron. I nagle przerywam im: "eejjaaa, mam jedną głowę, nie mówcie do mnie jednocześnie, bo was nie rozumiem" i poszłam do kucharza, bo klient czeka, a mała mi powtarzała, że musimy pozyskiwać kilentów i mieć szybką obsługę. Mała gdzieś się zmyła, a kiedy przyszła przeprosiłam ją, że przerwałam, ale musiałam doprecyzować zamówienie, bo klient, bla bla, poza tym nic nie zrozumiałam, kiedy mówili do mnie obydwoje. Co na to mała mi?.............poczerwieniała, i zaczęła na mnie z ryjem: "To ja tu jestem managerem i mnie masz słuchać, masz robić wszystko, co ja Ci każę! Nie możesz mi przerywać! Wiecznie się mylisz, mówiłam dziś do Ciebie coś, a Ty mnie nie słuchałaś i kręciłaś się robiąc coś innego, a potem popełniałaś błędy. Jeśli ja Ci coś tłumaczę, to masz słuchać". Uwierzcie, miałam ochotę rzucić jej fartuchem w twarz i wsadzić jej miotłę do tej suchej dupy. Odpowiedziałam jej spokojnie, że nie mogę być nieomylna, jestem nowa, dopiero mi pokazuje co i jak, a zawsze, kiedy tłumaczy-słucham, tylko czasem coś dodatkowo robię, bo nie ma czasu, zaraz zwali się 20 osób a ona zostawi mnie znów samą. Ona swoją gadkę, ja się tłumaczę. Podliczyłam kasę, bo mi kazała. Wręczyła mi ścierę i cilit bang z hasłem: "zawsze pod koniec zmiany trzeba umyć toaletę. Jak to zrobisz możesz sobie iść". Szmata sakramencka. Umyłam ten kibel, był czysty, ale go kurwa umyłam. Przyszła dziewczyna na kolejną zmianę. Mała mi kończyła też o 17, żegnając się puściła głupi uśmiech i zapytanie, jak gdyby nigdy nic: "To co, tak jak sie umawiałyśmy, widzimy się w piątek". Odparłam, że tak, z cichym "pa". Poszła. Dziewczyna z następnej zmiany zapytała, jak mi się podoba. Popatrzyłam na nią i szepnęłam "wkurwiła mnie". A ona na to "weź głęboki oddech". Może wiedzą, co to za jędza. Prędko do metra i do Adriana pracy, bo ma klucze. On też jest managerem i nie sądzę, że zachowałby się tak, jak ta wąska szmata (no wybaczcie). Poszliśmy do biura w restauracji, w której pracuje Bunny. Zapytał tylko "I jak, Ula?" i mnie przytulił. Widział po mnie. Co mogłam zrobić? Rozpłakałam się, wytarłam nos. Poleciała mi z niego krew. Usłyszałam tylko "Nie chcę, żebyś tam szła".
Po co Wam to opowiedziałam? Niedługo-mam nadzieję, okaże się mój artykuł na stronie pt. "Polak Polakowi wilkiem". Nie pisałabym tego tekstu, gdybym nie miała o tym pojęcia, a uwierzcie-miałam z tym już do czynienia. I teraz trafia się kolejna osoba, mała pipidówka, która wypuściła się pewnie z jakiejś polskiej wioski, wiedziała co się w tej wiosce podaje na stole, wylizała dupę Kanadyjczykowi i ma pozycję. Ja też teraz pisze jak Polak, ale nie zazdroszczę jej. Bo nie jest i nigdy nie było to moim marzeniem, żeby pracować w restauracji.Jakim rodzajem argumentu w rozmowie i w przekonywaniu pracownika jest fakt, że ona jest managerem? To nie powód do podnoszenia głosu, poniżania. Takie osoby nie mają pojęcia o szkoleniu pracowników, o prawach pracowników, np. do przerw, do dokumentów, które powinni uzyskiwać. Mam jutro wolny dzień. Czas na zastanowienie, czy tam iść w piątek. Choć to, że pójdę, wiem na pewno. Tylko po co? Po to, by znów pracować 7 godzin jak bury łoś i być traktowanym jak szczeniak? Czy po to, żeby powiedzieć jej w twarz, że nie ma pojęcia, jak się WSPÓŁpracuje z ludźmi i podać jej numer konta do wpłaty pieniędzy za 7 godzin ciężkiej pracy-kolejnej życiowej lekcji...Bo choć to managerka- sprawca moich dzisiejszych frustracji ma 1,5 metra wzrostu, to ja dziś poczułam się przez chwilę, jak mała dziewczynka.

wtorek, 11 września 2012

kto by pomyślał?

Słoneczny wrześniowy dzień w Londynie. Pomimo, że zaczynam przyzwyczajać się do miasta, nawet zaczynam je lubić, to z miłą chęcią przeniosłabym się choć na chwilę nad polską łąkę albo do polskiego parku, gdzie pewnie pogoda jest podobna, ale powietrze jakieś mniej duszące. Zawsze kiedy wracam z miejsca, do którego muszę się dostać metrem, wydaje mi się, że mam cały przemysł ołowiu w nosie i tchawicy. W Szkocji powietrze był jakieś inne, świeższe, ale i chłodniejsze, no i musiałam jego jako taki ciężar wdychać sama, teraz się tym 'ciężarem powietrza" dzielę, więc nie narzekam. Tysiące ludzi ma problemy, a to z rodziną, a to z pracą, z samochodem, ze zdrowiem. Zaczynam się domyślać, że w dorosłym życiu już nigdy nie będzie tak, że usiądę po rozwiązaniu problemu, zagadki, po wykonanym zadaniu i powiem: "nnno! zrobione" i mój umysł choć na jakiś czas się oczyści z trosk. Tak było, kiedy np. był koniec roku w liceum, czy podstawówce, tak było po zdanej sesji. Kończyły się jakieś etapy, jakieś problemy, troski i wiedziało się, że następne przyjdą za jakiś czas. Teraz jest inaczej, nie twierdzę, że gorzej, po prostu ...poważniej. Praca, po pracy kombinacja, co do jedzenia, co do prania, sprzątania, co do napisania, do zakomunikowania rodzinie i znajomym, bo mam ich wielu tak daleko, a boję się straty kontaktu. Nie chcę być kolejną emigrantką, która wyjeżdżając zapomniała o przeszłości, o pajęczej sieci znajomości, tak kruchej w swej wyjątkowości. Staram się ze wszystkich sił pamiętać o wszystkich, choć czasem ostatkiem sił zaglądam na fb i mówię do siebie: "ciekawe co u tej, u tamtej, u tego i tamtego". I piszę, czasem z opóźnieniem, ale się staram. Choć nie żyję już życiem ludzi, którzy są daleko ode mnie, przynajmniej nie tak jakbym chciała, to myślę o wszystkich co najmniej codziennie.
Facebook, blog, poczta e-mail-to wszystko trzyma przy życiu moje znajomości, rodzinności i "przyjaciołowości", że się tak wyrażę. Ale internetowa droga trzyma nie tylko to. Trzyma też mnie, przy jakimś ambitnym życiu, którego pracując za granicą mi trochę brakowało. Fakt-był college, więc mózg nie stał w miejscu, ale brakowało mi rozwoju. Drugi fakt-była polska szkoła, raz w tygodniu, w której uczyłam dzieciaki podstaw języka polskiego, ale było mi mało. Ciągle jest. Praca w sklepie, magazynie, czy restauracji nie daje mi satysfakcji duchowej, psychiczno-umysłowej. A propos restauracji: miałam dziś 3 godz próbne w polskiej restauracji w Londynie. Jutro idę już na płatne godziny. Ogrom stresu, klienci ok , choć zdarzyli się też tacy ("Polaczki"), którzy od razu walili na "Ty" i w pewnym momencie usłyszałam: "to co mi dasz do jedzenia" albo "daj mi pić". Poza tym zakręcona jak ruski termos, bo pierwszy dzień, ale praca to praca, rzeczywistość jest rzeczywistością. Szef jest całkiem fajny. Kanadyjczyk ze szkockimi korzeniami. Oczywiście zanim się przyznał do korzeni, musiałam palnąć, że Szkoci to "wild nation"-dlatego stamtąd wyjechałam. Jak dobrze, że ma poczucie humoru. Po wywiadzie był zszokowany, co ja tam w ogóle robię, po studiach, z językiem angielskim, z innymi pasjami. Zapytał mnie o to, jaka praca byłaby moją wymarzoną. Czy któraś z poprzednich była wymarzona. Więc ja, przesiąknięta biznesowymi gadkami i wchodzeniem do tyłka bez mydła zaczęłam bełkotać o pracy jako kelnerka, że niby kontakt z ludźmi, ble ble ble. Nie uwierzył, i dobrze. Więc powiedziałam mu: "szczerze? pisanie artykułów" (zaraz do tego dojdę). Powiedziałam mu to i owo, wystawił oczy, zapytał o powód przeprowadzki do Londynu i pożartowaliśmy jeszcze. Doskonale wiedział, że jestem jedną z tych osób, której nie marzy się praca w jego restauracji. Ale powiedział, że byłam miła, dobrze sobie radziłam, więc. Tak na marginesie, to udawał klienta na początku, poprosił o "pork steak z marchiwka", więc mu odrzekłam, że ma dobry polski, on na to dziękuję,oddałam zamówienie, a on odpowiedział, ze nie zapłaci, bo jest właścicielem. (Dlaczego Kanadyjczyk? Dlaczego polska kuchnia?!) Także jutro znów dzień stresu, bo pracę kelnerki nie za bardzo lubię, przytłacza mnie ten stres, ale od czegoś trzeba zacząć.
A teraz zmiana tematu, zmiana akapitu. Napisałam, że wrócę do tematu pisania artykułów. Otóż pewien portal ogłosił się kiedyś, że potrzebują ludzi do pisania artykułów, za darmo, ale dają referencje i papier, że się pisał dla nich, a oni publikują artykuły na swojej stronie lub też w czasopismach czy innych stronach podpisując to nazwiskiem autora. Stwierdziłam, że wyślę wiadomość, zaproponowałam pomysły. Wszystko odbywa się drogą internetową, kontakt z główną redaktorką też. Zatem ww Pani odpisała, że chce przeczytać artykuł próbny i wtedy zdecyduje, czy mogę dla nich pisać. Temat był wymyślony przeze mnie ("Polak Polakowi wilkiem"), podano mi kryteria, miałam na to tydzień. Wczoraj dostałam odpowiedź. Otóż: tekst wymaga pewnej korekty, ale spodobał się Pani redaktor i widzi mnie w pisaniu. Potem napisała: "Ale zanim tekst trafi do publikacji...chciałabym powitać Panią na pokładzie redakcyjnym"!!!! Hah, zostałam Panią redaktor! Wiem, że to może coś głupiego dla niektórych, bo 'za darmoszkę', ale w dzisiejszych czasach liczą się również referencje, a najważniejsze jest to, że lubię pisać i będzie mi to sprawiało przyjemność:))
Także...z jednej strony obsługiwanie głodomorów- skądsik trzeba sałatę brać, a  z drugiej strony jakaś pasja, bez zysków pieniężnych, ale za to z jakimi zyskami duchowymi.
Jest tyle rzeczy na świecie, które cieszą człowieka, smucą, rozśmieszają, frustrują, szokują, przytłaczają, odtrącają, stawiają wyżej, niżej, na równi z innymi, kierują to w prawo, to w lewo. Ale cokolwiek się w życiu nie dzieje, nawet jeśli to w danym momencie wydaje się być ciężkie i tragiczne, to z perspektywy czasu wyda się to przydatne i uczące. Nie wolno żałować niczego. Żadnej rzeczy, która jest ludzką cechą i czyni nas ludzkimi istotami.
Czy kiedyś pomyślałabym, że wyjadę za granicę, że będę podnosić 20 kilogramowe ciężary, że trafię na chwilę do fabryki whisky, że będę uczyć dzieci pisać, że skończę college, że spotkam w ciągu 3 miesięcy 3/4 narodowości świata, że polecę samolotem, że zobaczę wcześniej Morze Północne, niż nasze polskie i zapewne równie piękne?Będzie o czym pisać. Kto by pomyślał, że zamieszkam w Londynie, że będę znów pracować w restauracji, że będę pisać artykuły?Kto by pomyślał?

niedziela, 2 września 2012

Co można na ścianie?

To taka rzecz, która podtrzymuje sufit, nawet jeśli pod nim jest nierówno. To też taka rzecz, na której utrzymują się kolory domu, wszystkie zarysowania. Pokazuje upływ czasu. Stanowi ciężar dla podłoża, którym kroczymy, na którym wydreptujemy nasze domowe życie, zostawiamy ślady naszej obecności. To tak z grubsza.
Ale ściana to coś więcej. W epoce multimediów, wszystkowiedzących stron internetowych i portali społecznościowych ściana to też tablica, na której zupełnie jak uczniowie podczas przerwy wypisują bzdury, a bardziej wrażliwi umieszczają tam jakieś ważne posty. To też miejsce obrzucania pomidorami, jajkami, czy innymi łatwo ściekającymi produktami ludzi, zjawisk, wydarzeń. Ściana facebook'a. Narkotyk. Mówiło się kiedyś, że wśród dzieci zdarzały się takie, które lizały lub gryzły ściany pokryte mlekiem wapiennym, gdy miały niedobór wapnia. Brakowało im budulca szkieletu: kości i mięśni.
Współczesnemu człowiekowi także brakuje budulca, egzystencjalnego jak mniemam, więc gryzie lub zlizuje usłużenie to, co na ścianie się znajduje, a czy jest tam jakiś budulec-zależy od tego, czym ściana jest pokryta. Należy mieć nadzieję, że organizm traktuje to wybiórczo i wchłania tylko te substancje, które budują, a nie niszczą egzystencjalny szkielet. A co na ścianie moi drodzy? Otóż wiele ciekawych rzeczy: demotywatory, wyszydzające wszystkie sfery życia publicznego, ale też prywatnego ludzi znanych i nieznanych. Linki youtube, z filmami śmiesznymi lub tragicznymi, teledyskami, wiadomościami, wypadkami, wpadkami. Są też zdjęcia z podróży znajomych pt. "Patrzcie-to ja! Taki szczęśliwy i spełniony! Proszę mi zazdrościć, to nie nadużycie!" lub też 76 zdjęcie swojej pociechy, tym razem w kombinacji ubraniowej "zieleń-czerwień z motylkiem i opaską na głowie, a mama po lewej stronie, z 'dziubkiem' na twarzy, rzecz jasna". Tak na marginesie, ciekawe co powiedzą te dzieci, które zobaczą się na facebooku np. bez majteczek, umorusane jogurtem, przeszukując historię internetową. Oby miały dużo witamin i minerałów w organizmie, by cierpliwie i spokojnie przeżyć traumę.
Zatem, na 'wallu' można umieścić wszystko, a co będziemy oglądać, zależy...niestety nie od nas, lecz od naszego środowiska, inaczej ujmując-od naszych znajomych. Jak sobie pościelesz, tak się wyśpisz. Jakich sobie znajomych zaprosisz, tak będzie wyglądać ściana. Zupełnie, jak podczas przyjęcia sylwestrowego, czy urodzinowego w wynajętym lokalu. Może być czysto, ale po odrobinie szaleństwa-wiadomo. Można oczywiście próbować ustawiać znajomych, ale ściana jest dla wszystkich, każdy może coś od siebie dołożyć. Uważajmy zatem, od kogo przyjmujemy zaproszenia, lub kogo zapraszamy. Bo może się okazać, że takich śladów użytkowania nie pokryje nawet dekoral.
Ściana facebook'a ma też swoje pozytywne strony. Odsłania ludzkie charaktery, zachowania. Kilka dni temu przyglądnęłam się 'mojej' ścianie i ujrzałam kilka linków dodanych przez moją znajomą z liceum. Robiąc jej jednozdaniowy rys charakterologiczny, mogłabym napisać kilka przykrych rzeczy, więc tego robić nie będę. (No i właśnie odsłaniam swoją cechę, bo niby dlaczego mam ją w znajomych?Ciężko mi odmawiać.). Ale wracając do jej linków, najpierw udostępniła piosenkę religiną "Podaj dłoń" użytkownika "Przyjaciele Jezusa", a następnie 2 linki użytkownika "Torebunia" brzmiące następująco: "seksownie, gdy chłopak niedokońca wymawia 'r' " ('niedokońca' pisane razem), oraz drugi link: "Drodzy mężczyźni! ZALICZYĆ możecie egzamin, POSUNĄĆ możecie krzesło, PRZELECIEĆ możecie się samolotem, BZYKAĆ może pszczoła,a PUKNĄĆ możecie się w czoło". (Za wszelkie wulgaryzmy autor przeprasza, zostały użyte jako cytaty, w celu stworzenia rysu charakterologicznego 'znajomej'. Dalsze komentarze wydają się być zbędne.
Inna sytuacja i inna osoba, umieszczająca zdjęcie rozkładającego się psa, któremu już została tylko sierść i zęby, a przy nim siedzącego małego szczeniaka. Zdjęcie okrutne i rozczulające, zwłaszcza dla miłośników zwierząt, którzy od razu pomyśleli, że ów pies został zabity przez człowieka w jakiś okrutny sposób i osierocił tego ślicznego szczeniaczka. A przecież mógł po prostu umrzeć ze starości. Oburzenie jednej z osób, proszącej, aby takich zdjęć nie udostępniać na tablicy lub zaznaczyć opcję, że załóżmy Zośka K. (oburzona osoba) nie musi tego oglądać. No cóż, publiczna ściana, każdy zamieszcza tam skrawki życia, urywki rzeczywistości, która bywa czasem okrutna. Autor nie stoi po żadnej stronie. Ale tablica, ściana to taka ulica, na której spotkać można wszystkich i wszystko. Radość i życie, ale i smutek i śmierć. A jeśli chcemy być bezpieczni, to tylko na swoim profilu, tzn. w domu, w którym kolorujemy ściany, jak tylko nam się zamarzy.
Kto dziś nie ma konta na facebooku? Jest inny, wyjątkowy, niepowtarzalny, spokojny, czysty i nieuzależniony od cuchnącego globalizmem narkotyku? Choć są i tacy, którzy mają konta anonimowe i ukrywają się, śledząc poczynania swoich 'znajomych' na facebook'owym wallu.
Czy to zdrowo mieć konto na portalu społecznościowym, którego twórca pławi się w mamonie, a samemu, jako jego poddany i  maszynka do robienia pieniędzy, umieszczać linki o niesprawiedliwości, biedzie i marzeniach o podróżach po całym świecie? Bo tylko pieniążków brak. Z drugiej strony, czy warto, zamiast zwiedzać świat obrazków, zdjęć i linków, ale też świat znajomych, tłuc się po świecie, niczym prawdziwi Cyganie, których już ponoć nie ma, bo cztery kąty i okna za szkła, pełna miska i 'fejsbukopoemat'..?Może tylko po to, by udostępnić album z ostatniej egzotycznej podróży na swoim profilu. I tylko koni, tylko koni żal.