wtorek, 31 lipca 2012

czarne maliny.

Sytuacja nr 1: stoję na ulicy w kolejce do bankomatu. Przede mną kilka zniecierpliwionych osób, bo jakieś zabandażowane i zaturbanowane ze wszystkich stron palestynko-islamistki wyciągają kolejno karty i wybierają kasę. Myślę: może chcę wybrać cały swój dorobek, kupić bombę za milion dolarów i wysadzić w powietrze cały Londek?..dobra okazja-igrzyska. Poszły. Ale rozejrzałam się wokół. W przeciągu kilku metrów mieszanka ludzi, czarni, żółci, brązowi, biali, czerwoni, może nawet fioletowi (yy..od picia?). Mieni się w oczach. Szukam jakiegoś 'Angola'. Ciężko. Ja jestem jednym z tych kolorów, choć może tylko ja pod tym bankomatem zwróciłam na to uwagę.
Tysiące różnych ludzi, szukających swojego miejsca na ziemii. I trafili akurat tu. Ja też.
Sytuacja nr 2: Wracam z zakupów-sama już jestem w stanie dotrzeć do najbliższych sklepów-sukces. Ludzie pędzą z zakupami, dziećmi w wózko-czołgach, z psami, kotami, czy innymi gadami, nie zwracają uwagi, czy ktoś stoi, siedzi, popychając się mkną, za promocjami, oglądają kolorowe wystawy, reklamy. Dobrze mi kiedyś powiedział mój starszy przyjaciel Szkot-wujek James: "Nie zdziw się, tam ludzie nie zwracają na siebie uwagi". Racja wujaszku. I nagle w zgiełku dostrzegam babuszkę, stareńką kobietę w szarych, trochę brudnych ubraniach, w chustce (zupełnie nie w nowoczesnym londyńskim stylu). Siedzi i coś skubie dłonią w drugiej dłoni. Jest poza tym wszystkim, może kiedyś tu była szczęśliwa, może była na topie, może jej nie wyszło. Siedzi na ławce, być może odpoczywa, być może nawet jest szczęśliwa. Nie wiem, przecież nie zapytam. Zwalniam i patrzę na nią. Ma w sobie tyle życia, tego swojego, a jednocześnie tak niewiele. I prawdopodobnie ma to w nosie, że siedzi pod niebem, które przez 5minut nie potrafi pozostać czyste-bez ani jednego samolotu. Mijam ją. Idę w swoją stronę. Tak się cieszę, że byłam w stanie ją zauważyć. To nie tak, że chodzę po okolicy i ogłaszam swoją miną, jak to mi strasznie smutno, jakaż to jestem samotna i wrażliwa i nieszczęśliwa, bo zawsze szukam dziury w całym.. Nie. Bo jestem szczęśliwa, dawno nie byłam aż tak. Budzę się obok kogoś, kto dziękuje mi, że jestem. Komu z przyjemnością robię zupę pomidorową, kto pomaga mi przemykać przez Londyn bezpiecznie i bezboleśnie. Sęk w tym, że zmieniłam miejsce. Ale dochodzę ostatnio do wniosku, że chyba wszędzie, gdziekolwiek się nie pojawię, będę zauważać małe rzeczy, dla mnie wzruszające, istotne, piękne w całej swojej antyestetyce, dziwności, nieistotności nawet. Taki chyba los wrażliwców.
Sytuacja nr 3: Pod blokiem, w którym mieszkamy jest sporo roślinek. Kiedyś zauważyłam, że rosną tam czarne maliny. Byłam zachwycona, pod blokiem, w mieście, gdzie takie rzeczy można spotkać w sklepie, opakowane w pudełko z tysiącami naklejek, zobaczyłam czarne maliny! Przez kilka najbliższych dni podjadałam je sobie w drodze do domu, nawet jeśli miałam pełne ręce. Pojawiał mi sie wtedy obraz wędrówek nad źródełko, gdzie chodziłyśmy z siostrą, kuzynkami i koleżankami na spacery i zjeść trochę malin-tam były czerwone. Pewnego dnia wracałam do domu z zakupów. Co zobaczyłam?...wycięli wszystkie, jak trawę, zostawili patyczki przy ziemi, wyglądało to dla mnie jak malinowa mogiła. Były takie pyszne. Komu przeszkadzało, że je podjadałam? Być może jako jedyna, bo wiedziałam, że są jadalne.
Takich małych sytuacji mogłabym opisywać tu tysiące. Nie chcę nudzić, może nie chcę spędzać tu tyle czasu celowo, bo spędzam go teraz mnóstwo z Mr. A. Ten czas jest bezcenny. Każda z takich sytuacji uczy mnie, kim jestem, gdziekolwiek bym nie była. A teraz wybaczcie, ale Mr. A przyszedł po pracy i chce z nim porozmawiać przed snem. Mam dziś dziwny nastrój, dziwnie melancholijny. Życie-choć to samo, zmieniło mi się, przewróciło do góry nogami. I w tym ogromnym mieście tylko jedna osoba jest w stanie zauważyć w moich oczach, że jeszcze czuję się zagubiona. Dlatego idę się do niej przytulić.
PS; ostatnio często śni mi się morze.. i śnił mi się 'paproch'..wtajemniczeni wiedzą, kto to. Obudziłam się z krzykiem. Ciekawe dlaczego.

poniedziałek, 30 lipca 2012

w-zmianki

Zmieniłam adres bloga-jest mniej skomplikowany. Odezwę się niebawem.

Normalni ludzie

Przyglądam się ludziom. Od zawsze. Pamiętam, kiedy pewnego dnia szłam ze starszym bratem za rękę, miałam może 8-9 lat, obejrzałam się za siebie, bo często oglądałam się za ludźmi. Wtedy on mi powiedział: „Dlaczego się tak oglądasz za ludźmi? Raczej tak nie rób, to niekulturalne”. Nie zapomnę tego, schodziliśmy wtedy drogą w dół, niedługo po przeprowadzce do nowego domu. Od tamtej pory raczej się nie odwracam, bo jestem dorosłym człowiekiem i wiem, że to niekulturalne. Jestem wdzięczna bratu, że nauczył mnie niejednej rzeczy. Ale czasem nie sposób się nie obejrzeć. Każdy jest w jakiś sposób wyjątkowy i cieszę się, że spotykam tyle osób na swojej życiowej drodze. Przed wyjazdem do Londynu pracowałam w sklepie, przez który przewijało się setki turystów dziennie i zachwycali się Szkocją. (Dla mnie spowszedniała, niekiedy nawet jej nienawidziłam. Ale gdyby nie ta dzika kraina nie byłoby mnie tutaj, teraz). Podczas pracy w sklepie przyglądałam się ludziom, zaczynałam rozmowy, bo przecież musiałam dbać o klienta. Ale nie tylko dlatego. Dla mnie to fascynujące, że przez kilka sekund, minut mogłam złapać kontakt z kimś, kto mieszka po drugiej stronie kuli ziemskiej. Mogłam wejść w czyjeś życie na chwilę, poprzyglądać się, pooglądać, zapytać „jak się masz”, bo to w tym kraju przecież normalne, choć mniej normalne, że odpowiada się zwykle „I’m good” albo „I’m fine, thanks”. Doba kryzysu, ludzie, jak to robicie, że tak się dobrze macie?! Poprzyglądałam się najbliższym pracownikom, którzy mieli swoje zdanie na temat innych osób w firmie, na niektórych mowili, że są nienormalni. Wciąż mnie zastanawia,co to oznacza. W sklepie naprzeciwko pracował William, Szkot, dość uprzejmy i miły, jak dla mnie, około 40stki, wydaje mi się, że go rozgryzłam-był sfrustrowany, że pracuje w takim miejscu. „Znowu w życiu mi nie wyszło-można by zaśpiewać”. Wielu takich ludzi spotkałam. Wiem, jak to u nich rozpoznać. Inaczej z nim rozmawiałam, choć czasem szydząco odpowiadał na moje pytania, bo twierdził, że musze wciąż uczyć się języka (miał rację), to wiedziałam, że na takie poczucie trzeba inaczej reagować, czego niektórzy nie potrafią, może dlatego twierdzą, że jest nienormalny. Ile ludzi tyle historii. Dlatego ludziom należy się przyglądać, wysłuchać, spojrzeć, obserwować, bo może osaczeni opiniami ‘nienormalnego’ w środowisku czekają na takie właśnie spojrzenie. W mój ostatni  dzień pracy w sklepie z kaszmirem, w którym ludzie starają się uszczęśliwić wydaniem 1000 funtów na sweterki, usłyszałam od „nie-normalnego” Williamia: „Jesteś inna, wiedziałem od razu, zasługujesz na coś lepszego. Cieszę się, że wyjeżdżasz i gonisz za marzeniami”. Odpowiedziałam tylko: „Nie jesteś taki, jak wszyscy mówią”. Już zapewne nigdy go nie zobaczę. Warto było obejrzeć się za siebie.
Siedzę teraz i czekam na „Mr. A „, przygotowałam obiad, wyprasowałam kilka rzeczy, uprzątnęłam pokój, chciało by się rzec „ko ko ko”. Wciąż do mnie nie dochodzi, że wyniosłam się na dobre ze Szkocji, krainy, która traktowała moją twarz deszczem i wiatrem prawie zawsze, ot tak-żeby było trudniej. To był trudny rok. Jak dobrze, że oglądałam się nie jeden raz, spotkałam mnóstwo ludzi, których nigdy nie zapomnę, z różnych przyczyn. Dzięki niektórym przetrwałam, nie wariując. Niektórzy pokazali mi nowe horyzonty, niektórzy nauczyli, chcący bądź niechcący czegoś dobrego, nowego. I może ja też jestem nie-normalna, bo wierze w dobre serducha ludzi, nawet tych, którzy mnie poranili, nie tylko w tym kraju. Bo oglądam się za siebie. Ale wolę oglądać się jak wariatka i być szczęśliwsza. Wczoraj wracając ze stacji London Euston z Mr. A, obejrzałam się za siebie. Zobaczyłam, że na małym trawniczku rośnie pachnący groszek, taki, jak kiedyś siała babcia. Nie wiedziałam i nie wąchałam tak pachnącego groszku od lat! Jak dobrze, że niektórzy widząc to łapią mnie mocno za rękę uśmiechając się, nie mając mnie za wariatkę. Choć może mają i cieszą się z tego, że z taką będą dzielić życie. Bo cóż to znaczy być normalnym?
PS: Po długim okresie nieobecności na blogu proszę o wybaczenie czytelników. Szkocja zabrała mi wiele, czasu także. I choć czytelników jest zapewne niewiele, proszę o wybaczenie raz jeszcze :)
PS2: mamy w pokoju rybki. Uwielbiam je, ale czemu patrzą na mnie teraz jak na nienormalną? :D

little bag

Dobry wieczór Państwu. Oto stoi przed Waszymi drzwiami ‘tuptająca’ jedną nóżką dziewczyna, kobieta-wszak wiek świadczy o tym, jak osóbkę nazywać należy. W ‘jukej’ powiedzieliby „nie żadna Miss, tylko Ms-podatki płaci”. Zatem stoi przed Waszymi oknami, drzwiami, laptopami dziewczę, trzymające w jednej dłoni torebkę. Troszkę nią kręci, wymachuje. A co w torbie? Niespodzianka-nie żaden bagaż doświadczeń, lepiej go stawiać w innej torebce, na podłodze, co by nie ciążył za bardzo. W kręcącej się torebce nowy rozdział życia klekoce. Dźwięczy, buczy, dzwoni w uszach, bo nie wiadomo, co się stanie, gdy dziewczątko wypakuje go z torebki ( nie żaden tam Armani, Gucci, D&G, czy inne pierdoły, zwykła wygodna torebka, w ciepłym kolorze). Co z tym zrobić? Przełożyć do drugiej ręki, żeby odciążyć dłoń i odsunąć myśli o strachu pt. „co to będzie?”. A może zostawić w dłoni, poczekać, aż zawartość sama wypadnie?..Tak naprawdę dziewczątko stoi przed lodówką, bo na jej piedestale leży laptop. W tle jazz, a w ustach kisiel o smaku dzikich malin. W głowie? Od rana ból głowy, bo rośnie „ząb mądrości”-oby takim się okazał. A oprócz tego mnóstwo pytań, do siebie przede wszystkim. Jedna z nich to pytanie o pisanie bloga, bo po nagłym i zewnętrznym zlikwidowaniu poprzedniego, w którym zostawiłam rok swojego życia są obawy. Ale kiedy ludzie piszą, że czekają na następne ‘notki’ odwieczna zwolenniczka poezji i ostrożnie podchodząca do prozy dziewczyna w pół uśmiechu podejmuje ryzyko upubliczniania i z łyżeczką w ustach przelewa myśli na medialny papier. W moim życiu szykuje się wybuch bomby. Nie wiem, co po sobie ta bomba zostawi. Wybuchnie w Szkocji, skutki odczuwalne będą na południu UK, a dokładnie w Londynie. Może to raczej trzęsienie ziemi, tylko celowe. Któż zatem je zesłał, ja się pytam? Ostatnie dni podsuwają do głowy pewną myśl. Uno (niech będzie ‘internaszynal’) -warto ryzykować, bo to zawsze przynosi jakieś korzyści. Czas pokazuje, jakie. Po drugie- są ludzie, ale i ludzie się okazują (M. wie, o czym piszę, niestety). Wszystko wynika w procesie poznania. Ale kiedy za bardzo skupiasz się na poznawaniu innych, możesz zgubić poznawanie siebie. Dziewczę samo nie wie, co lepsze. Mieliście kiedyś taką sytuację w pociągu, kiedy ów pociąg czekał na odjazd przy peronie załóżmy nr 5, a przy peronie nr 6 inny pociąg ruszał? (Sporo podróżuję pociągami, może stąd przykład). I kiedy patrzę na stronę odjeżdżającego pociągu, wydaje mi się, że jadę. Ale kiedy odwrócę głowę w drugą stronę, w stronę stacji, znów wiem, że stoję. Jak w życiu, czasem przez otoczenie nie wiesz, na czym stoisz, i czy w ogóle. Może po prostu ma wystarczyć myśl, że gdzieś jesteś, a reszta to czekanie na bodziec. Tylko trzeba uważać, bo można wsiąść do złego pociągu, usiąść  nie w tym miejscu, co trzeba, jechać do tyłu lub w ‘cichym przedziale’. Twój wybór, Twoja świadomość lub jej brak, Twoja ‘brocha’- jak mawiają na ośkach. A właśnie, wspomnę, że około 18go lipca wsiadam w pociąg do „London Euston”. Bo tęsknię, bo mi zależy, bo ufam. No i co dalej?…skończył mi się kisiel, pali mi się tuńczyk. Otwieram okno, wpuszczam powietrze, póki co-szkockie. Witajcie w moim świecie- ponownie.