środa, 10 października 2012

I oto narodził się człowiek..

Spokojnie, nie z mojego łona.
..bo czasem bywa tak, że w człowieczym ciele, które zachowuje się niczym kawałek plastiku lub dzikie zwierzątko, pojawia się odrobina człowieczeństwa, tego dobrego, ludzkiego, tak zwykłego, a tak trudnego do oplatania serducha.
Zaczęłam pracę w polskim sklepie. Nie lubię tego miejsca. Podnoszę ciężkie rzeczy, "odwalam"najcięższą robotę jako świeżak, czyszczę lodówki z mięsem, na widok których chce mi się momentami wymiotować. Nie jestem wegetarianką, ale nie jestem przesadnie 'mięsną' osobą, nie przepadam przyrządzać potraw mięsnych od podstaw, lubię je przyprawiać nie zastanawiając się, jakie oczy lub kolor sierści mógł mieć ten kawałek obiadu. Ale cóż, przeżyję. Nie chcę stać w miejscu z finansami, choć czuję się pod tym względem bezpiecznie dzięki A. Ale chcę żyć spokojnie, wysłać czasem pieniążki do PL, mieć coś na "czarną godzinę" itd. Ale nie o mamonie chciałam, bo choć ludzko brzmi jej imię, to rzecz aż do przesady zmieniająca cząstki człowieczeństwa w cząstki wręcz bestialskie.
Otóż nie obce mi są miejsca, w których wiele rzeczy znosi się ciężko. Życie w tym dziwnym kraju nauczyło mnie tego, że trafić można wszędzie. Ale jeśli wiem, że wokół jest choć jedna osoba, której mogę zaufać, spojrzeć w oczy, powiedzieć jej tym jednym spojrzeniem "jeszcze będzie lepiej, zobaczysz" jest mi jakoś lżej. Tak było w Szkocji. Przeżyłam wszystko to, co można by nazwać piekłem wewnętrznej ambicji dzięki wsparciu jednej osoby-mojej ukochanej "Żony". Oprócz fizycznej bezinteresownej pomocy, którą nie raz mi po prostu zaoferowała, miałam to szczęście, że niejednokrotnie mogłam z nią po ludzku porozmawiać, a ona analizowała razem ze mną, wysłuchiwała narzekania (a wiem, że jestem w tym dobra), doradzała, odciągała od smutków. Brakuje mi jej. Brakuje mi teraz takiej osoby, kobiety, baby po prostu. Dziś na przykład przebierała moje pozostawione w Szkocji zimowe rzeczy, żeby wysłać mi paczkę. Mogła wolny dzień poświęcić na coś innego, odpoczywać, iść na piwko, na spacer, wypić winko w piżamie, oglądnąć ulubiony serial, iść do kina, zrobić sobie pranie, masturbować się, cokolwiek przyjemnego noooo!!! A ona przebierała każdą jedną rzecz osobna, sprawiając tym bałagan wokół siebie i spędzając 2 godziny na skypie pokazując mi moje szmaty i buty do wysłania..I wiem, że mam wielkie szczęście, że w tym kraju, pośród chciwych i zabieganych ludzi spotkałam kogoś, z kim mogłam na przemian zatrzymać się lub pędzić, to w przód to w tył..Zatęskniło mi się. Choć mam cudownego faceta, który pomaga mi we wszystkim nie mniej niż moja "Żona", to wiem, że wszystkie chwile przeżyte z tą osobą, złe i dobre, są niezastąpione.
Zatem...pracuję w miejscu, gdzie kompletnie nie ma osób, z którymi nie mogę znaleźć nici sympatii. Może i jest "jakaś", ale jest oficjalna, zupełnie pracownicza, czemu się nie dziwię, bo ambicje dziewczyn sięgają zenitu, a zenitem jest właśnie ów sklep. Zajmują się ploteczkami, obgadywaniem, żyją pracą, wyjściami na dyskoteki i tym, co ugotować wybrankowi na obiad. Mieszkają blisko miejsca pracy, więc życie pt. "praca- dom", ewentualnie dyskoteka i pobliska galeria handlowa.
Najgorszy stres wprowadzała managerka. Małe, zafarbowane na rudo dziewczątko, które nie patrzy w oczy, rozkazuje, jest oficjalno-chamska. Kiedy byłam z nią na zmianach nasz kontakt ograniczał się do sfery pracowniczej, czyli "przynieś, podaj, pozamiataj, posprzątaj" oraz "trzeba myśleć czasem Ula" lub "Ulaaaa....to miało być tak" z lekceważąco- drwiącym tonem. Pewnego dnia, gdy przy klientach upomniała mnie z pretensjami przy klientach, że źle pokroiłam jakąś wędlinę (3 dzień mojej pracy-mam prawo do błędów) odpowiedziałam jej: "wyluzuj, to tylko mięso". Bo tak myślę.
Popatrzyła na mnie w osłupieniu, jak gdyby do tej pory myślała, że kroimy wędliny ze złota.
Na następny dzień znów zostałam  z nią na zmianie. Najpierw zapytała, czy zaparzyć mi herbatę, zdziwiona odpowiedziałam, że mam swoją. Zapytała czy to yerba mate, przytaknęłam. I tak zaczęła się rozmowa. Od herbaty, przez wegetarianizm, mój wygląd-bo ponoć nie wyglądam jak Polka, co już słyszałam-diety, mięsa, krewetki, życie w Szkocji, podróże, wakacje, sprawy socjalne i wiele innych. Od czasu do czasu podnosiła okulary patrząc mi w oczy. Kiedy tylko klienci wychodzili zadawała nowe pytanie, uśmiechając się do mnie, jak gdyby miała jakiś interes, a te pogaduszki byłyby małym "intro". Być może tak jest. Dowiedziałam się o niej niewiele, jest z centralnej Polski, miała hurtownie z koleżanką, jest uczulona na krewetki i ma chorą mamę, która nie chodzi. Ludzie mają różne scenariusze, a ja natomiast mam tendencje do analizowania czyjegoś charakteru i jego wyznaczników podczas lub po rozmowie. Pewien jej obraz mam już w głowie, a dopełnił się podczas tej jednej zmiany. Nie twierdzę, że nie nazwę jej nigdy siksą. Ale wiem, że choć może tylko po części, może tylko w małym kawałku mięśnia, może tylko na chwilę, ale jednak- narodził się Człowiek.