niedziela, 11 października 2015

Igły


Wiele razy rozpisywałam się na temat przygód emigrantki, tych dobrych i tych złych. Najbardziej łzawe były jednak te złe. Tak też było i tym razem.


Wracam z centrum handlowego, zaraz nad portem Ocean Terminal, z którego odpływają statki do innych portów w Europie. Nigdy przedtem tam nie byłam, a mieszkam 20 minut od portu, więc postanowiłam zobaczyć, jak wygląda centrum handlowe, z którego można w każdej chwili wyjść i zobaczyć uspokajającą zatokę. Byłam ciekawa kontrastu, pomiędzy szkłem, plastikiem i naturą, która rozpościera się zaraz po wyjściu z budynku. Pojawia się też pytanie przygodowe: co by było, gdybym wsiadła do tego statku i podróżowała...? Zapewne paw obligatoryjny na pierwszym planie, ale co potem...? Wracając do przyziemnych myśli stwierdziłam, że przecież muszę iść na zakupy , bo w lodówce pustki. Poszłam więc do pobliskiej ASDY. To sieć supermarketów, w stylu TESCO czy LIDL, dobre ceny, duży wybór. Jak się poźniej okazało, to nie wszystko. Po zakupach, które starałam się zrobić w miarę szybko, jako że nie jestem fanką jasno oświetlonych marketów zatloczonych ludźmi, wymknęłam się szybciorkiem do kasy. Byłam pierwsza w kolejce. W moim koszyku znalazły się dwa drinki, rum z colą, bo mój plan na sobotni wieczór dotyczył wlaśnie drinka, chipsów i dobrego filmu. W pewnym momencie pani kasjerka zapytała, czy może poprosić o dowód tożsamości, odparłam, że jasne, w głowie przeleciało mi pytanie: jak to możliwe, że wciąż mnie o to pytają? Przecież nie wyglądam na nastolatkę, nie kokietuję, tak myślę. Pani obejrzała mój dowód i odparła, że nie może zaakceptować tego dowódu i nie może mi sprzedać alkoholu. Ja, jeszcze spokojnie, odparłam, że tam jest na dole data urodzenia i to jest moje zdjęcie. Wciąż powtarzała, że nie może. Zapytałam o przyczynę, powiedziała, że akceptują TYLKO BRYTYJSKIE dokumenty. W tym momencie mnie wcięło, zapytałam, od kiedy wprowadzili takie przepisy i że nie do końca rozumiem. Zapytałam, czy mogę porozmawiać z managerem zmiany, przyszedł szybko, potwierdził: akceptujemy tylko brytyjskie dokumenty, czyli paszport, prawo jazdy lub brytyjską kartę obywatela. Moje uczucia, uwierzcie mi, mieszały się w pustym żołądku. Byłam zła, zażenowana, czułam się jak jakiś śmieć. Powiedziałam tylko: uważam że to nie fair, i że niestety się dziś nie napiję. Poszłam do punktu obsługi klienta. Tam pani próbowała mi wytłumaczyć, sama do końca nie wiedziała, co ma powiedzieć. Dodam tylko, że wokół stało mnóstwo ludzi. Byłam spokojna, nie krzyczałam, starałam się wyciągnąć jak najwięcej informacji. Pani w biurze obsługi tak się zamieszała, że w końcu powiedziała, że to wina kasjerki, bo jeszcze takiego dowodu nie widziała. Doradziła mi, żeby probować u innej kasjerki. Wtedy dołączył się pan ochroniarz, być może też z obsługi klienta, nie wiem. W każdym bądź razie powiedział, że nie mogę kupić alkoholu, jeśli nie mam wyżej wymienionych dokumentów. Powiedział, że mogę sobie wyrobić brytyjską kartę obywatela (jak się później okazało po sprawdzeniu w domu, jest ona płatna). Właściwie ta karta służy tyko do tego, by kupować alkohol i papierosy. W tym momencie podniosło mi się ciśnienie, uwierzcie. Zapytałam, a co jeśli jestem turystką i przyjechałam tu na 2 tygodnie, czy to oznacza, że nie mogę kupić tu alkoholu przez 2 tygodnie..? Odparli tylko: tak.
Oczywiście powiedziałam, że to nie ma sensu, że to nie jest równe traktowanie itd. Odeszłam spokojnie. Ale we mnie coś się gotowało. Wyszlam stamtad, zadzwoniłam do Bunnego i powiedziałam mu o tym, też się wkurzył. Wsiadłam w zły autobus, wróciłam się, potem w kolejny, już do domu. Przez drogę uroniło mi się kilka łez. Nie dlatego, że tak bardzo chciałam się napić, to nie o alkohol tu chodzi. Byłam totalnie rozżalona i wgnieciona pod chodnik tym, że pomimo długiego już pobytu na tych nieszczęsnych wyspach, pomimo tylku przeszkód, które przekroczyłam, wciąż są nowe. Nadal są sytuacje, w których ludzie trakctują mnie jak obcego. Fakt jest taki, że jestem obca, będę nią tutaj zawsze. Ale najciężej jest wtedy, kiedy tego typu sytuacje mi o tym przypominają. Walczę, by mówić płynnie po angielsku, ciężko pracuję, płacę podatki, staram się wtopić w tłum, ale umiejętnie, by nie stracić siebie. Ale wewnątrz nigdy chyba mi się to nie uda, bo mam w sobie mnóstwo wrażliwości, która nie pozwala mi ignorować uczuć.
Po powrocie do domu napisałam zażalenie do biura obsługi, nie było mi łatwo. Po pierwsze język, po drugie starałam się nie brzmieć panicznie i niegrzecznie, a płynność tych kategorii wyrabia się w obcym języku po dłuuuugim czasie. Tak czy inaczej, mają się odezwać do 4 dni, zobaczymy co z tego wyniknie. Zapewne będę omijać ten sklep, tak dla swojego spokoju i zasady. Ale we mnie chyba pozostanie igła, jedna z wielu. Tak naprawdę nie wiem, co z nimi robić: wyciągać je czy zostawiać, bo może wrosną i mnie wzmocnią. Sama nie wiem, czy chce przemieniać się w 'brytyjskiego iglastego jeża' z kartą obywatelską, za którą muszę płacić, czy w polski durszlak. W jednym i w drugim przypadku, trzeba być silnym, a ja od zawsze bałam się igieł.