sobota, 20 grudnia 2014

normal?

Kazdy z nas moze ktoregos ranka obudzic sie z kontrastem w glowie, ktory odwroci do gory nogami nasza percepcje. Odwroci nasze postrzeganie realnego swiata i to, co normalne moze stac sie nienormalne- i na odwrot. To, co wszyscy uwazaja za potrzebne, prozaiczne, socjalne, niezbedne do zycia okaze sie wrecz dodatkiem lub w ogóle niczym. A moze niektorzy juz to czasem odczuwaja. Socjalna potrzeba odpowiadania na tysiace pytan, typu: 'Jak sie masz?' , 'Jak sie czujesz?' wydaje sie blednac lub czasem po prostu znika. Ale czy to musi byc nazywane odchyleniem od normy? Czy wszyscy musimy sie uwielbiac, przytulac, rozmawiac ze soba az do utraty glosu? Czy nie mozna sobie pozwolic czasem na odrobine samotnosci, ze samym soba, z myslami, uczuciami? To jest czasem potrzebne, zeby poznac siebie. Swiat sie rozrasta, a polaczen miedzy ludzmi jesto coraz mniej. I to moze wlasnie dlatego, ze biegniemy niczym owce, slepo, za ikonami, rutyna i regulami.  Globalizujemy. Nie ma czasu w tym pedzie przystanac samemu, zastanowic sie, czego chcemy, co czujemy, a juz wokol, w ciagu minuty pojawia sie grupa ludzi, ktora o to wlasnie pyta. W odpowiedzi dostaje jakas odpowiedz pomieszana z zadyszka owczego pedu. I czy fakt, ze te osoby zadaja pytania, powoduje, ze powstaja polaczenia? Nie sadze. Gdzies pomiedzy milczeniem, a jednym slowem tkwi tajemnica. Cisze trzeba wywazyc, a slowa dobrac. Nawet jesli tak ciszy, jak i slow bedzie polowa.

Nikt nie powinien byc samotny, ale na samotnosc kazdy powinien sobie pozwolic. Ale nie taka przy komputerze, radiu, telewizorze. Kazdy z nas na pewno natknal sie na taki moment, kiedy 'musi' cos wlaczyc, tv lub cokolwiek, sprawdzic fb, twitter, czy instagram,bo nie wie co ma zrobic z tymi 2 minutami ciszy z samym soba. Bo ta cisza nam przeszkadza, uwiera nas. To zle. Testuje to na sobie ostatnio. Po pierwsze, robie jedna rzecz, czyli do czytania nie musi byc juz radio. Do sluchania muzyki nic innego. To trudne. Ale to pozwala odpoczac. Lub po pracy, pozwolic sobie na 5 minut polezenia na kanapie lub lozku w totalnej ciszy, by zastanowic sie, na co mam sile, na co nie. Co czuje, a czego nie. Co dzis mnie spotkalo (dobrego/zlego), a co nie. To dobre. I w takim blogim momencie nie chce niczego wiecej.

Nie twierdze, ze kiedy czasem wracam do domu nie potrzebuje sie po prostu przytulic. Bliskosc jest dobra. Ale czasem trzeba zawiesic zaslone. Pobyc samemu z myslami. To zdrowe, wg mnie. To nie odgradzanie sie. To uczenie sie szacunku do prywatnosci uczuc. To szanowanie czyjejs duszy. Oczywiscie wszystko to powinno byc wywazone, za pomoca przemyslanych rozmow, bez zadyszki.

Wlasnie obejrzalam cudowny film. O czlowieku, ktory uwazany byl za dziwnego. Znalazl sposob na radzenie sobie z rzeczywistoscia, ktory dla wszystkich wokol byl jeszcze bardziej dziwny. Ale on byl przez ten czas szczesliwy, otwarty, w zgodzie sam ze soba. Nie wszystko to, co swiat 'kaze' nam przyswoic jest dla nas dobre. Jest tyle roznic, ile ludzi na tej planecie. Trzeba sie otworzyc na czyjes roznice, a jednoczesnie pozwolic komus sie z nimi czasem zamykac.

Polecam ten film: ' Milosc Larsa' (Lars and his real Girlfriend). Szanuje baaardzo Ryana Goslinga za wiele rol, za te chyba najbardziej poki co. Nie dlatego, ze The Time, People, czy inne pismaki uznaly go za ciacho lat 1999- 2016...tylko dlatego, ze zawsze gra w filmach, ktore cos do mnie (pewnie i do wielu) mowia. Jest swietnym aktorem wczuwajacym sie w role. Poza tym robi fajna muze z zespolem Dead Man's Bones.

Ktokolwiek doswiadczyl kiedys uczucia przeplatanego pytaniem: Czy to jest normalne? niech obejrzy ten film.

wtorek, 16 grudnia 2014

About



INTRO

W koncu jakakolwiek dawka energii po godzinie 20, ktora pozwala mi na otwarcie strony z blogiem i napisanie czegos, co zapewne od dawna wierci mi dziury w mozgu, ale najzwyczajniej w swiecie nie mam czasu i sily, by o tym napisac.
Myslalam, zeby napisac podsumowanie roku, ale nie chce generalizowac. Nie chce tez oceniac, czy byl pozytywny, czy neagtywny. Ten rok byl prawdziwy, zdarzyl sie. Lepiej nie wplatywac sie w ocenianie, co osiagnelam, czego nie. Niech takie kalkulacje robi za mnie facebook, na podstawie moich zdjec ;)
Zaczne czesc wlasciwa.

POSSESSION-OBSESSION, czyli o posiadaniu.

Codziennie widze dzieci bawiace sie zabawkami, ktore nie odstepuja od swoich ulubionych na krok. Niektore zwykly siadac na nie, niczym kwoka, zeby tylko zachowac je dla siebie. To nic, ze zadne inne dziecko obok nich sie juz nie bawi. Najwazniejsze, ze 'JA MAM'. Przeraza mnie to.To samo zdarza sie, gdy musza isc do toalety i skacza na jednej nodze, bo pecherz juz prawie nie wytrzymuja, ale one uparcie twierdza, ze nie musza isc do toalety. Boja sie zostawic zabawki, o ktos moze zaczac sie nimi bawic. Takich sytuacji jest mnóstwo, dodatkowo walka o jednego z 10 niedzwiedzi, tygrysów, czy innych stworzen, ktore w naszej klasie sa z plastiku, choc czasem zastanawiam sie, czy nie ma prawdziwych zwierzat.
Cala ta obsesja posiadania jest wciaz wokol mnie. Codziennie mijam dziesiatki takich ludzi, rozmawiam z nimi, bo sa rodzicami dzieci, ktorych ucze. Ucze je szacunku do siebie i brania pod uwage tego, co wazniejsze, niz plastikowa zabawka. Ale to rodzice sa wzorem, 'perfekcyjnym' przykladem. Dzieci beda zawsze nasladowac swoich rodzicow. Pojecie 'jak krew w piach' moze okazac sie prawda za kilka lat.
A jak jest ze mna? Po co tu jestem? Dlaczego zyje z dala od bliskich? Czy to tylko z checi posiadania? Nie mam wiele, nie ogarnia mnie szal zakupow, wrecz mnie denerwuje i meczy dlugie chodzenie po galeriach handlowych, zaczynam nie tolerowac ludzi. Jedyny plus takich galerii to taki, ze na mnie nie wieje, nie pada, ubikacje sa w poblizu i za darmo i wlasciwie wiele rzeczy jest pod reka. Od sklepu ze zdrowa zywnoscia, po sklep papierniczy. Nie mam wiele, nie kolekcjonuje rzeczy. Kupuje je wtedy, gdy sa mi potrzebne. Nie lubie rzeczy zbednych. Przez te lata spedzone w obcym kraju zrozumialam, dlaczego latwiej tu zyc. Idac po skarpetki do sklepu nie musze jakos bardzo sprawdzac stanu konta. Jesli moje skarpetki sa na wyczerpaniu, to po prostu kupuje 3 pary lub wiecej. I juz. To glupi przyklad  skarpetek, ale obrazuje, jak bardzo rozni sie tu wydawanie pieniedzy. Przez niektorych oczywiscie, bezcelowo i bez przemyslenia. Ale nie uwazam sie za osobe, ktora trwoni pieniadze bezcelowo. Moze przyjdzie taki dzien, kiedy powiem: 'mam wystarczajaco pieniedzy, by miec dziecko, zapewnic mu bezpieczny byt, dom, a nie materac lub lozko w malej kawalerce'. Moze przyjdzie taki dzien, kiedy powiem: ' Z pewnoscia nie zaluje przyjazdu tutaj, ze wzgledu na poprawe bytu'. Moze. Bo jeszcze nie wiem, czy wyjazd poprawil moje warunki materialno- bytowe, czy tez wzbogacil mnie duchowo. Moze jedno i drugie. Narazie wiem tylko, ze przeciez kazdy potrzebuje skarpetek.

POWROTY DO PRZYSZLOSCI

Rozmowy o przyszlosci ostatnio walaja mi sie po dywanie niczym zabawki, ktorymi juz wszyscy sie wybawili do reszty. 'Co zrobic, gdy stanie sie to, a moze zrobic cos innego? Zostac? Wracac? Jak to rozwiazac? Gdzie bedzie nam lepiej? Ale z drugiej strony moze jednak..?' Czy w mozgu i wnetrzu czlowieka kiedys konczy sie miejsce i cierpliwosc, na zadawanie takich pytan? A moze juz sie skonczylo, tylko to 'parcie spoleczne' tak na nas dziala? Facebook, ciaze, dzieci, malzenstwa, samochody, rozwody, romanse, statusy w zwiazku, ble ble ble...Widzimy to wszystko i z tego wszystkiego az sam mi sie brzuch wydyma, bo byc moze moje cialo poddaje sie i samo robi sie 'w ciazy'..? W pracy tyle dziewczyn jest w ciazy, ze wlasciwie nie ma innego tematu przy stole. Buciki, diety, wymioty, chlopiec czy dziewczynka, kwas foliowy...I wtedy sama nie wiem, czy to ja jestem do tylu i po prostu powinnam sie 'dopasowac', czy szukac miejsca, gdzie moze ktos biegnie w zyciu podobnym rytmem i ma ochote porozmawiac o wyborach samorzadowych, osiaganiu katharsis, czy chocby o nieszczesnej pogodzie.
Wciaz zartujemy z Bunnym, ze moze juz czas na tzw. Benefitka..ale to jeszcze nie my. Wszystko po kolei. On mysli o studiach, to wiazaloby sie z kolejnych 2 latach w Szkocji, ale wiem, ze to byloby cos naprawde dobrego dla niego, w sensie rozwoju zawodowego. Przezylam juz Szkocje, wiec nie takie rzeczy moge przezyc. Tylko co dalej..Czy pewne rzeczy, zdarzenia zycia doroslego po prostu sie pojawiaja, czy ludzie je planuja dniami, miesiacami, latami..? Jak dlugo trzeba robic 'powroty do przyszlosci'? Czy w ogole trzeba? Przeciez ona i tak sie zdarzy, jakakolwiek by nie byla.

ZANIKI MÓZDZKU

Niestety chorobsko Hashimoto czasem daje sie we znaki. Ostatnio czytalam artykul na temat tej przypadlosci. Nie dosc, ze celiakia powoduje braki niektorych witamin, co na pewno nie pomaga w koncentracji, to jeszcze ta egzotycznie brzmiaca bestia niemal wyzera mozg! Denerwuje mnie to, ze niemal 2 razy bardziej musze wytezac zmysly, by na czyms sie skupic, by cos zapamietac, by sie czegos nowego nauczyc. Zdarza sie, ze spie 10-14 godzin...Padam jak mucha. Trzymam sie diety, a tu cos innego zamazuje mi pamiec, kotluje mi czarne chmury przed oczami, zatrzymuje mnie przed pojsciem w jakies miejsce, bo zapominam o celu wyjscia. Nie chce mamrotac jak babuszka, ale czasem tak sie czuje. Brakuje mi troche energii, ktora kiedys mi towarzyszyla. On zawsze byla gdzies w srodku i wychodzila niespodziewanie, kiedy juz prawie siadalam, by odpoczac. Od wczesnego dziecinstwa, kiedy to szybko uczylam sie pisac, czytac, grac na skrzypcach. I to nieszczesne niechciejstwo, ktore doprowadza mnie zgubnym szlakiem prosto na sofe, ktora wydaje sie byc centrum dowodzenia antykreatywnego. A teraz jeszcze zlewaja mi sie literki, wiec musze zalozyc okulary by kontunuowac. Ale zaraz, zaraz...gdzie ja...okulary zostaliwam...?

OUTRO (EXIT)

Zawsze jest jakies wyjscie- to chyba najlepsze zyczenia, jakie moge dedykowac wszystkim. Trzeba tylko czytac znaki- tego nauczylo mnie londynskie metro. A czego moge zyczyc sobie..? Natchnienia- w kazdej postaci: sily, oczyszczenia, spokoju ducha, wyobrazni, wrazliwosci i delikatnosci. To wszystko dla mnie jest natchnieniem. Ono zawsze we mnie pozostanie, budzi sie razem ze mna kazdego ranka, moglabym nawet rzec, ze spi razem ze mna, nadajac moim snom wiele barw, czasami niepotrzebnych, bo moje chore sny czasami przerazaja nawet dlugo po przebudzeniu (ktoz bowiem sni o tym, ze oglada nagranie, na ktorym owej spiacej osobie w stanie oduzenia wycinano kawalek mozgu, jelit, ktorymi oblozono go wokol calego ciala, i jednoczesnie gwalcono...? Wiem...SICK!)
Anyway... Konczy sie rok pelen wrazen, zmian, przygod i zwyczajnych przezyc. konczy sie rok, ktory z perspektywy czasu uciekl tak szybko, choc w trakcie wydawalo sie, ze bedzie trwac wiecznie. Jego pozytywnym zakonczeniem bedzie urlop, zdecydowanie zasluzony. Najpierw swieta w Polsce, potem sylwester z Bunnym, Dori, rodzinka i znajomymi w Wiedniu. Ach swiecie, pisalam kiedys, ze nie zalugujesz na wiosne. Ale swieta to czas przebaczania. Niech ten rok skonczy sie spokojnie przyniesie Ci nadzieje na uteskniona szybka wiosne!

PS: Jesli sa jakies bledy-wybaczcie..Gdzie ja, u licha, podzialam te okulary..?!





niedziela, 28 września 2014

Pomieszczenia, przemieszczenia

Bedzie krotko, bo ciezko tu zagladac, kiedy w zyciu znowu tyle sie dzieje. A dzieje sie zdecydowanie za duzo.

1. Co mozna Polakowi?

Juz nieduzo czasu zostalo do przeprowadzki. Tak, kolejnej. Po przygodach z agencja, ktora nie placi podatku i mamy na karku komornikow przyszla pora na zakonczenie z nimi wspolpracy, o ile tak to mozna nazwac. Znalezlismy fajne 'studio flat'- czyli dosc przestronny pokoj, WLASNA kuchnia i WLASNA lazienka, czym ekscytuje sie chyba najbardziej, po przygodach z brudem, zalegajacymi smieciami, kolejkami do lazienki czy tez tlokiem w kuchni, akurat wtedy, kiedy jest sie najbardziej glodnym. Ale nie bede tez tesknic za sasiadami, zwlaszcza jednymi. Sprowadzili sie niedawno, Polacy, napisalabym raczej z malej litery i zatytulowala 'polaki-cebulaki'. Sa glosni, klna jak szewc, dzieci nie spia czasem do polnocy. Nie zwazaja na sasiadow, a jak organizuja sobie grilla- zdenerwowanie wszystkich wokol siega zenitu. Jest tu kilka angielskich imprezowiczow, ale o godzinie 23-24 oni sie uciszaja. Respektuja fakt, ze moze nie kazdy w ten dzien moze sobie pozwolic na taniec z butelka i kielbasa. Ale 'polaki cebulaki' nie. Jest zatem sobota, 23. Glosno, wrzaski, Radio PRL z polska muzyka i Beata Kozidrak, ktora w ten wieczor irytuje mnie jeszcze bardziej niz zwykle. 23;30....24. Bylismy zmeczeni, szukaniem mieszkania, mielismy intensywny dzien, Bunny ma na poranna zmiane do pracy. Ubiera bluze z kapturem i schodzi na dol, pod sam murek, ktory dzieli nasz blok z ich domkiem i krzyczy po angielsku, czy mogliby sie uciszyc. Ale tak agresywnym i poniesionym glosem, ze gdybym nie wiedziala, ze on tam poszedl, to bym go w zyciu nie poznala. Polacy oczywiscie 'ok, ok, sorry', co niestety nie zalicza ich w moim mniemaniu do tych, ktorzy wladaja angielskim (jak to mozliwe, ze stac ich na ten dom w sercu Putney..?!). Przyszedl Bunny, polozylismy sie, chodz wkurzeni do granic czerwonosci. Sasiedzi znowu-impreza, debata, ze przeciez nikt nie moze wezwac policji. 'Zadyma musi byc!'- slychac glosy nawalonych cebulakow,.Zeby nie przedluzac, sytuacja rozwiazala sie tak: dodzwonilismy sie na policje i na 'noisy line'. W tym kraju policja nie jest w stanie nic zrobic, jesli chodzi o glosnych sasiadow. Ci drudzy przyjechali ok 2 w nocy, kiedy to wciaz impreza trwala na calego i sasiedzi z bloku po prostu wychylali sie z okien i krzyczeli 'shut up!'. Potwierdzili, ze faktycznie - jest glosno i poszli ich uciszyc. Cebulaki wylaczyli swiatla na ogrodzie i swojego 'boom boxa'. Wciaz debatowali, chyba do rana, kiedy to wspollokatorka wstawala ok 5 nad ranem do pracy. 'Noisy line' dzwonili do nas na dzien nastepny zapewniajac, ze wysla do nich pismo. Policja rowniez dzwonila, bo co mogli zrobic. Prosili o kontakt, jesli to sie powtorzy. Zasnelismy tamtej nocy pewnie po 3, padajac ze zmeczenia i chyba ze wstydu. Bo nie ma sie czym chwalic..'Polaki-Rodaki-Pijaki-Cebulaki'. I nie bedzie tez za czym tesknic.

2. Co mozna na balkonie?

Wyobrazcie sobie, ze nastepnego dnia, po nieprzespanej nocy znajduje po poludniu kartke na podlodze. Ktos wsunal ja przez skrzynke na listy. Ma pieczatke budynku. A tresc brzmiala tak: Drodzy lokatorzy, reprezentuje managment budynku, wg ktorego jedna z zasad jest zakaz wieszania prania na balkonie. Valerie (wlascicielka mieszkania powinna Wam o tym wspominac). Z pozdrowieniami, jakastam Wiesia Malinowska. Czy Wy to rozumiecie..? Dlaczego nie moge wieszac prania na balkonie? Bo to zle wyglada? Jest czyste, z zalozenia, wyciagam je z pralki. Odpisalam, ze nie mamy tego w kontrakcie (!) i przykleilam na polce, zaraz przy wejsciu na klatke schodowa, zeby kazdy mogl widziec te absurdalna listowna 'konwersacje' na temat prania. Za tymi zasadami rowniez tesknic nie bede.

3. Zamieszanie.

Ten tydzien wlasnie bedzie zamieszaniem. Pakowanie, do ktorego nigdy nie przywykne, noszenie, przewozenie, ogarnianie nowego mieszkania. Przyjazd brata w czwartek w nocy, piatek do pracy, pozna- a wiec ta gorsza- zmiana. Sobota- wylot do Polski! tylko na tydzien, ale ciesze sie jak dziecko i mam ochote schowac sie w ktoryms z parkow, w jesiennych lisciach i tam sobie poodpoczywac. Zupelnie nie myslac o obowiazkach. Zanuzajac sie mglistym juz sloncu i pajeczynach, ktorych na jesien jest tyle, co trosk o zime.
Jedyna rzecz jaka musze chyba zrobic, jest wizyta u okulisty, bo zaczynam troche gorzej widziec-jakbym malo miala w szpitalnej kartotece. Mruze oczy, lzawia, pieka. Moze niedlugo bede patrzec na swiat przez okulary. Moze zobacze cos, co zapewni mnie, ze jakos da sie przetrwac zime. Moze zobacze lepiej malutkie, ale jak wazne detale, na ktore do tej pory przymykalam oczy..

PS: jesli sa-wybaczcie bledy..

czwartek, 11 września 2014

Pryzmaty

Nie chcesz? Nie czytaj, nie rozmawiaj, nie słuchaj, nie pytaj, nie dociekaj.
Nie porównuj- wszystko na świecie jest unikalne, wyjątkowe, inne. Każdy wszechświat i bakteria. Każdy człowiek i historia. Każda myśl i postrzeganie.
Nie współczuj bez szczerości, nie mów, że rozumiesz, jeśli tak nie jest. Wysłuchaj- to mikroskopijna namiastka zrozumienia. Ale jeśli nie chcesz, to nie słuchaj.
Nic nie jest na zawsze. Każdy jest wolny i wybiera, którą drogą iść, które zapalić światło i w którym pokoju.
Nie zadawaj zbyt wielu pytań, gdy ktoś nie chce odpowiadać. Pozwól milczeć- pauza to też część muzyki. Bez ciszy nie ma dźwięku, a te wymuszone nie stroją, nie brzmią echem, nie zostają w duszy. Przelatują przez uszy, bez ekscytacji, bez westchnienia, bez wartości, bez natchnienia.
Nie oczekuj, że każdy będzie taki sam. Nie oczekuj, że każdy będzie taki jak Ty. Nie oczekuj zbyt wiele, a gdy dostaniesz zanadto, mile się zaskoczysz.
Nie bądź chciwy, to nie pomaga w wyborach. Wybierasz? Nie rób tego pochopnie, możesz ominąć coś pozornie małego, co może w przyszłości okazać się skarbem, ale tym Twoim, osobistym. Niekoniecznie okaże się to skarbem dla kogoś. Nie chwal się, że to skarb nad skarbami, bo dla Ciebie świecące gwiazdy, dla kogoś mogą być wygasłym karłem.
Znaj granice. Nic tak nie szkodzi, jak nadmiar. Miej cel, wartości, buduj z nich piramidę. Może kiedyś uda Ci się na nią wdrapać, choćby resztką sił.
Słyszysz oceny? Wysłuchaj ich, zgadzaj się lub nie, lecz zawsze rób to, co dyktuje Ci wolne serce i jasny umysł. Nikt nie może zniewolić Cię bardziej, niż Ty sam.
Każdy ocenia innych przez pryzmat swojej osoby. Czas pokazuje, którymi oczyma patrzymy na innych: oczami duszy, umysłu, czy oczami swoich paranoi.
Nie bądź ostateczny, takie są tylko rzeczy święte, wierz w nie lub nie, lecz bądź w tym szczery. Nie mów, nie czuj, nie wypowiadaj, nie oceniaj absolutnie. To, co przyziemne, a więc i człowiek, jest często nieistotny z perspektywy absolutu i ostateczności.
Nie próbuj zapomnieć, bo to niemożliwe. Ale wybaczaj, rób krok w przód. Nawet światu, który w pędzie rozwoju, który z samego założenia powinien być dobry, wpędza siebie w samozagładę.
Nie miej wzniosłych i wyszukanych słów za wzniosłe góry, których nie da się przeskoczyć. Zwłaszcza słów pisanych. Wyrażają uczucia, emocje, ale jako człowiek, jesteś w stanie je zrozumieć i być ich częścią, nawet, gdy Ty sam znasz ich tysiące mniej. To Twój wybór, czy chcesz wypowiadać swoje emocje oczami i sercem, czy słowami i gestem. Nie ma złych sposobów, są tylko złe skutki pochopnego zrozumienia.

Miej na uwadze, że coś, co jest pajęczyną dla jednego, może być stalowym prętem dla drugiego. Dla jednego oddech może być podmuchem sztormu dla drugiego.
Nie wkładaj wszystkich owoców do jednego naczynia. To nie zespół natręctw. To świadomość, że wszystko jest indywidualne.

Każdy ma swój witraż, swoje tło, przez które patrzy na świat. Nie krytykuj kolorów.
Czasem nawet niebieski kolor w innym świetle i okolicznościach wygląda dla mnie pięknie.

sobota, 6 września 2014

Energia

Skad się bierze energia w ludzkich oczach? Skad bierze sie energia w ludziach w ogole i jak to sie dzieje, ze tworzy lancuchy zdarzen, uczuc, emocji, ktorych nie da sie zapomniec?
Minal 1szy tydzien w nowej klasie 'Preschool'. Nowe dzieci, nowi nauczyciele. W oczach jednej z dziewczyn, z ktora mam pracowac nie widac energii. na tyle,na ile ja widuje, choc to ona powinna wprowadzac mnie w nowa rutyne, obowiazki w sali - to jej sala- w jej oczach widuje dziwnego rodzaju plomien, ale taki wygasajacy lub taki, ktory ledwo sie tli. Slysze komentarze ' choroba', 'choroba brata', 'klopoty'. Nie mnie sie wtracac, choc to zdecydowanie ulatwiloby mi prace w nowym srodowisku. Jej brak energii powoduje jej braki u mnie, bo wyparowaly ze mnie po 3 intensywnych dniach z 12 dzieci, w tym jednym autystykiem, 8 chlopcami z mocnymi osobowosciami, ktorzy zaczynaja miec swoje zdanie. Kim ja dla nich jestem? Poki co, zapewne kims obcym. Zabieraja mi cala energie. W taki sposob, ze w piatek, dzien ostatni pierwszego koszmarnego tygodnia po przekroczeniu progu mieszkania zaczelam plakac z bezradnosci. Ale uspokoilam sie szybko, bo poprosze o zmiane sali, w ktorym znajde balans pomiedzy wydalaniem, a wchlanianiem energii.
W piatek zdarzylo sie cos, co byc moze odebralo mi resztke energii. Zobaczylam dziewczynke, ktora jest zazwyczaj pelna zycia, choc czesto narzeka tonem doroslego czlowieka, Zobaczylam, ze ucichla podczas czytania. Zmierzylam temperature, 38.6..w takich przypadkach dzwonimy od razu po rodzicow i pytamy o zgode podania leku na goraczke. Lek podalam, dziecko placze. Patrze w jej oczy i slysze, ze wola mame. A ja nie mam tej energii, by jej te mame zastapic. Rozbieram dziewczynke do bieliznyi daje jej wode. Przynosze lod, mokre chusteczki, termometr. Mierze temperature co 3 minuty, 2 pozostalych pracownikow podaje dzieciom obiad. Temperatura rosnie, od podania leku mija 30minut a dziecko ma 39.2...dziwnym sposobem nie spanikowalam i zaczelam dziecku opowiadac jakies bajki, dzieki temu byla spokojniejsza, bo je uwielbia. Nie wiem, skad znalazlam energie w moim mozgu, zeby w takiej sytuacji zmyslac bajki o glodnej gasienicy..W koncu wbiega mama i przytula dziecko bardzo mocno do siebie, pomimo 9 miesiecznego brzucha. Zdaje jej relacje, pytam, czy pomoc w przeniesieniu malej do auta. Wszystko szybko umyka. Nagle mamie trzesie sie broda i mowi 'musimy isc, bo mamusia zaraz zacznie plakac'. Widzialam w jej oczach strach, a jednoczesnie sile, ktora moze miec tylko matka, tylko matka..Zlapala mnie za ramie dziekujac za pomoc. Mala pozegnala sie majaczac cos pod nosem. 45 minut drastycznego uchodzenia energii z mojego ciala.
Czas na drzemke, siadam obok Autystka, by go troche uspokoic, by nie wydawal zbyt glosnych dzwiekow, bo inne dzieci zasypiaja szybciej. On oglada wszystko dookola, ciezko nad nim zapanowac. Widzi zapewne tysiace innych rzeczy, ktorych ogladanie moj mozg po prostu ignoruje. W pewnym momencie Autystyk patrzy na mnie swoimi zwykle zagubionymi oczami i zaczyna glaskac mi reke i noge. I tak przez kilka minut, mruczac pod nosem jakies powykrzwiane, niczym krucze szpony slowa. Moze on wie, jak ciezko jest zachowac sile przez caly dzien obserwowania go, czy nie ucieka, czy nie bije i nie gryzie, czy nie je kamieni. Moze zobaczyl to wlasnie przez ulamek sekundy, czego inni nie sa w stanie. Rekompensata bylo poglaskanie mnie po rece. Cyrkulacja energii.
Po calym takim tygodniu, podczas ktorego czuc bylo w powietrzu depresyjna i mglista jesien wypada jakos te energie przywrocic. Ale jak? Herbata? Olejki eteryczne? Spacer po parku? Zakupy?(te zdecydowanie odbieraja sily). A moze spontaniczne wejscie do chinskiego salonu masazu? Tak wlasnie zrobilam w ten dzisiejszy sobotni wieczor. Na caly pakiet zabiegow bylo nieco za pozno, ale zalapalam sie na masaz. Weszlam do pachnacej sali z uspokajajaca chinska muzyka i przywracalam swoja energie polgodzinnym masazem. Nie mialam pojecia (masazysta zapewne tez nie), ze miesnie moga zamieniac sie w skaly -ot, taka moja nadprzyrodzona sila. Co chwilke slyszalam, zeby sie zrelaksowac, bo spinalam miesnie, nawet nie mam pojecia kiedy. Dopiero kiedy pan masazysta przestawial mi reke, bo jakos od spiecia miesni ja przesunelam, zdawalam sobie sprawe, ze tak naprawde ciezko mi sie zrelaksowac na dluzsza chwile..Potem nastapilo kilka strzalow z moich kosci, bo pan stwierdzil, ze trzeba mi nastawic kregoslup i szyje ( nie bylam pewna, czy on mi ich nie lamie, bo bolalo jak diabli!). Podal kilka cwiczen relaksacyjnych, polecil kapiel i od skosnookiej pani dostalam 2 plastry nasaczone chinskimi ziolami na bolace miejsca. Za tydzien terapia cieplem i swiatlem, w ramach sesji. Choc nie bardzo moge sie ruszac to czuje, ze to doda mi energii.

Caly ten balagan na swiecie, cale to zamieszanie, rumor, wrzaski i halasy, muzyka bez ani jednej pauzy wydaja sie byc przyczyna nadmiaru energii, a zatem jej brakiem. Nie ma recepty dla wszystkich. Kazdy ma swoje emocje i tajemnice, jak dostarczyc sobie samemu swiatla, usmiechu, energii. Kilka tygodni temu, podczas pobytu w Szkocji (oprocz moich szkockich 'ludzisk', za ktorymi tesknie!)spotkalam sie z dawnym znajomym, wujkiem Jamesem, Szkotem, z ktorym pracowalam w ciezkich czasach w Szkocji. Zapytalam jeszcze raz, dlaczego po 10 latach pobytu w Londynie wrocil do Szkocji. Odpowiedzial: 'Londyn stal sie przepakowany, za duzo w nim jest wszystkiego i z tego wszystkiego nie wiesz, w czym wybierac. Jest w nim tlok, za duzo ludzi, za duza mieszanka. Nastaje taki czas, ze czlowiek szuka miejsca, w ktorym znajdzie swoj spokoj, ja go mam tutaj, w Szkocji'.
Dlatego nastal chyba czas, by zastanowic sie nie nad tym, gdzie jest wszystko, ale gdzie jestem ja i potrzebna mi do spokoju moja energia.

PS; jesli sa bledy-przepraszam, po masazu ledwo ruszam rekami.. ;)

poniedziałek, 18 sierpnia 2014

Zapamietaj

Siedzac przy oknie, za ktorym wieje jesiennym chlodem, popijam pyszna zielona herbate i przygladam sie chryzantemom, ktore kupilam az za cale 99pi. Wlasciwie zlitowalam sie nad nimi, bo przeciez to takie cmentarne kwiaty, kojarzace sie z pozna jesienia. Ale jakos zrobilo mi sie cieplej na sercu, gdy je zobaczylam, a juz calkiem sie rozplynelam, gdy je przecenili czterokrotnie :) mnie jakos kojarza sie z polska jesienia, za ktora nigdy nie przepadalam, ale w Polsce jakos latwiej sie ja znosi. W Londynie jesien chyba sie juz zaczela. Niesamowicie zimny wiatr, choc wciaz cieplo do sloneczka, jesienne katary spowodowane tym, ze co chwilke zaklada sie i sciaga cos 'na wierzch'. Pachnie chlodem, brakiem pylkow w powietrzu,jakos mniej slychac spiew ptakow, pomijając te mechaniczne, ktore fruwaja mi nad glowa co jakies 2 minuty. Jest juz mnóstwo lisci wokol, ale sa jakies wyblakniete, pierwsze liscie w Polsce zawsze pamietalam jako barwne i jaskrawe. Chodzac po nich slychac bylo, jakby jadło sie swieze i chrupiące ciastka-te bez glutenu tez. Wieczory sa chłodne, ale tu jakos za wcześnie sie zaczely, sierpniowy chlod zawsze byl do zniesienia, zwłaszcza, ze w sierpniu zawsze chodzilo sie nocami ogladac deszcz meteorytow, a zawsze jest ich wieleo tej porze roku. Zeby je zobaczyc, trzeba troche ciemnosci, ktorej w tym miescie chyba nigdy nie zaznalam. Nawet w nocy znajdzie sie jakies swiatlo, ktore zaniepokoi swa niewyjasniona jasnoscia, bo przeciez noc.
Zapamietam te i inne rzeczy na pewno, jestem sentymentalna i do tej pory, gdy mam okazje zagladnac na strych w domu rodzinnym, otwieram pudelka, pomimo pajeczyn i kurzu i przypominam sobie chwile, z ktorymi przedmioty mi sie kojarza. Najbardziej lubilam pudelko z pustymi flakonikami po perfumach. Wtedy niczym migawka staje mi przed oczyma wspomnienie, zazwyczaj mile, sekundowe nakreslenie danego lata, wiosny, czy innej pory roku. Ach te zapachy, taka jestem. Moze dlatego uwielbiam perfumy, nie oblewam sie nimi pachnac jak rozlewnia, ale zawsze kiedy choc na chwile do jakiegos wroce, wracaja rowniez 'flashbacki' ;)
Takie wspomnienia zazwyczaj wiaza sie tez z ludzmi. Przyjaciele, znajomi, przypadkowi goscie, przypadkowi przechodnie. Niektorzy mijaja, niektorzy pozostaja, inni przeobrazaja sie w postaci, czasem wystarczy chwila. Jakkolwiek wszystkich ludzi sie pamięta. Czas nie gra tu zadnej roli. Czas, który oddziela mnie od niektórych ludzi, nie jest niczym groźnym, podobnie jak odleglosc, choc doskwiera bolesnie. Grozniejszy jest brak zaufania, nieszczerosc, wybory male i duze, ktore prowadza zarowno mnie, jak i innych ludzi roznymi sciezkami. Wybaczyc kazdy jest w stanie, zapomniec nawet komputer bez serca nie potrafi.
Jesienna kalke sobie nanioslam na ten opis. Bo jesień to dla mnie totalnie depresyjno,-sentmentlno-przemysleniowa pora roku. Cos nowego, a jednoczesnie cos starego. Cos, co z goracego, pelnego energii lata przeinacza sie w domowe siedzenie przy herbacie, niestety nie przy kominku, bo mnie to jeszcze nie stac. To spedzanie czasu na czytaniu gazet, ksiazek, ogladaniu seriali i filmow, chodzeniu do kina, a w domu oznacza to uruchomienie kaloryfera i dyfuzerka na olejki eteryczne, tak jak np. teraz (btw- trawa cytrynowa ma wspanialy zapach!). I wyszukanie na dnie komody cieplych skarpet dla 'stopowego zmarzlucha'. Takie rzeczy tez zapamietam, chyba jako pozytywne.Taka jestem.

PS1: Na zdjeciu astry, takie jak mielismy kiedys w ogrodku. Pojawialy sie juz w sierpniu, nie bedac gorszymi od wiosenno-letnich kwiatów!

PS2: Wiem, w wiekszosci slow brakuje polskiej pisowni- wybaczcie, pisze na angielskiej klawiaturze. Zapodam sobie utwor Lony- AE, pisane oczywiscie z polskimi znakami :)

środa, 18 czerwca 2014

Rozdziały


I znów.. długi czas od ostatniego posta, minął maj i powoli mija czerwiec.
Zatem podzielę tekst na rozdziały, by było mi łatwiej skoncentrować myśli i konstruować zdania.

1. NIGEL

W maju miałam okazję pójść na koncert znanego na całym świecie skrzypka, którego uwielbiam za wirtuozerię i szaleństwo, odwagę i delikatność, jaką posługuje się podczas koncertów. Jest jednym z tych, który łamie reguły, ale w taki sposób, że nie sposób się rozpływać, zwłaszcza jako muzyk. Piszę o Nigelu Kennedym. Wchodzi na scenę, rozlegają się brawa. Stoję w pierwszym rzędzie, zaraz za kilkoma rzędami miejsc siedzących. On idzie i wita się z niektórymi osobami pytając o ich imię, po czym stwierdza-o każdym wypowiedzianym imieniu, że to jego ulubione. Stoją/ siedzą młodzi i starzy. Ubrani elegancko i -tak jak ja- w trampkach. Nigel idzie coraz bliżej, a w ręku trzyma swoje skrzypce, nie jestem pewna, czy swojego Stradivariusa, czy XIX-wieczne skrzypce rodziny lutniczej Guarneri, bo na tychże właśnie wyczynia te cudości. Idzie coraz bliżej. Nagle przystaje, 2m przede mną, niektórych obok znów pyta o imię. Gdyby zapytał mnie, odpowiedziałabym, że nie pamiętam. I nagle robi się cisza. Gra, któryś z utworów Bacha, nie jestem sobie w stanie przypomnieć którego, bo byłam, jak zahipnotyzowana. Stoi i gra, sam jeden. W sali totalna cisza i skrzypce, a dźwięk niesie się z niesamowitą akustyką. Jakby mi całe życie przelatywało przed oczami, świeczki w oczach, wlepiona wzrokiem stoję przez 5 minut. Nigel kończy, chyba nie zdając sobie sprawy, jak bardzo emocjonalne 5 minut zapewnił niektórym. Na koniec daje swojego 'żółwika', który potem dostaje się wielu muzykom podczas koncertu. To znak, że jest muzykiem-człowiekiem, wyluzowanym, a nie sztywnym muzykiem klasycznym. Bo choć ta muzyka najpierw wymaga dyscypliny, to nie rozwinie na lepsze, gdy nie damy jej odrobinę swojego polotu i luzu. Nigel wraca na scenę. Zaczyna od Arii na strunie G, Bacha, bo koncert właściwie nosi tytuł "Bach to the future". Jest z nim kontrabasista, zresztą polski, z Klezmer Band z Krakowa, z którymi muzykuje. koncert odejmuje mowę. Aranżacje, akustyka, improwizacje. Wracam sekundami do przeszłości, uciekam do przyszłości, totalna podróż w czasie. Wzruszająca pierwsza część, bardziej klasyczna, ale nie mniej doskonała od drugiej. Bo w drugiej, Nigel częściej grał na 'elektryku', używał 'przestera', czym wydobywał nieziemskie dźwięki, jakich nikt by się nie spodziewał po skrzypcach. Druga część była też bardziej szalona, nowoczesna. Niesamowite improwizacje akordeonisty, szalonego polskiego muzyka i jazzowy głos chórkowy ciemnoskórego Brytyjczyka, który stojąc z boku ubarwiał w delikatność każdy utwór. Totalnie rozkleił mnie utwór 'Fallen forest' już nie Bacha, ale Nigela. Wstawki po polsku do swoich ludzi od nagłośnienia i reszty muzyków także dodawały pewnej nutki dumy, że taki wirtuoz ma związek z Polską. Cały koncert był dla mnie bardzo osobisty, emocjonalny, Adi właściwie wiele się nie odzywał, słuchał ze mną, myślę, ze wiedział, co ze mnie wychodziło podczas koncertu. Może rozczulenie, smutek, sentyment, żal, że tak bardzo całe nasze życie zależy od małych/wielkich spraw, nie tylko naszych, ale tych którzy nas otaczają. Jakkolwiek byłam zamyślona, tak stwierdzam, że właściwie nie oddałabym tych chwil na koncercie za żadne skarby świata. To było moje i chyba zawsze będzie we mnie gdzieś głęboko.

2. NINE INCH NAILS

Już tydzień po Nigelu wybraliśmy się na kolejny koncert, zupełnie z innej beczki, bo w stronę industrialnego rocka. Pamiętam jak dziś, kiedy zaczynając studia chodziłam po ogródku studenckim podczas Juwenaliów i widziałam dziesiątki rówieśników z koszulkami NIN. Ja sama uwielbiałam ich jeden spokojny album "Still'. Ale całą resztę utworów słuchałam również, bo zawsze cząstka rockowa we mnie była. I nagle, niemalże 10 lat po zapoznaniu się z ich twórczością, do której-nie ukrywam- przybliżył mnie zafascynowany syntezatorami Bunny, mogę pojawić się na ich koncercie. Dla Bunnego to było marzenie, to jego ulubiony zespół od czasów liceum. Na O2 tysiące ludzi, mieści się tam 20 000 miejsc, jednak jedna część sektora była zamknięta. Mimo wszystko, kiedy stoi się w tym miejscu, czuje się, jak mały jest człowiek, a jak jest go wiele na świecie. Tak czy inaczej, czekałam z niecierpliwieniem na koncert, bo wiem, że każdy koncert w takim miejscu, gdzie dźwięk brzmi cudownie, jest niesamowity. A zespół jest nam bliski, sprzedał 20 milionów płyt i gra już ponad 20 lat, wciąż  z nutką młodości, nie wypalając się grają nadal. Wchodzą na scenę i grają. Wszystko wydaje się przejrzyste, dźwięki i światła. I gdyby nie fakt, że nie mogliśmy skakać na tzw. "Floorze", bo takie miejsca nam przypadły koncert byłby o wiele lepszy. Nie zabrakło ulubionych utworów, a my czuliśmy się znów jak za czasów liceum lub nawet lepiej :) oblepiliśmy się taśmą do pakowania paczek z napisem "Fragile" (taki tytuł nosi bardzo dobra płyta NIN) i właściwie każdy nam się przyglądał, że bez wydawania pieniędzy na koszulki z zespołem wyglądaliśmy inaczej, oryginalnie. Koncert zakończył-niestety dość przewidywalny -utwór 'Hurt'. Pięknie wykonany, słychać było tysiące ludzi śpiewających razem z Reznorem słowa. Zostawili trochę niedosytu tym, ze tak szybko skończyli koncert (dla porównania, rok wcześniej byliśmy na Depeche Mode, było bardziej żywo, więcej interakcji scena-publika i więcej wdzięczności od muzyków dla ludzi, za to, że przyszli). Mimo wszystko, cieszyliśmy się, że udało nam się być jedną z tych mrówek na O2.

3. ISLE OF WIGHT

To była jedna z lepszych wycieczek w życiu. Wyspa, mnóstwo dzikości, podróż w czasie starym pociągiem, mało cywilizacji, sklepów, H&M'ów i tym podobnych. Istne oderwanie się od Londynu. Zatrzymaliśmy się w hotelu kilkanaście metrów od plaży. Kiedy przyjechaliśmy, pogoda się klarowała, wtedy wybraliśmy się do miasteczka niedaleko, które wyglądało bajecznie! kolorowe domki pokryte strzechą, sklepiki z ręcznie robionymi pamiątkami, a wokół mnóstwo zieleni! czyste powietrze, mewy w oddali, a gdy tylko wyszło się na wzgórze widziało się uspokajające morze.Po kilku godzinach rozeznania się w sytuacji, gdzie jesteśmy poszliśmy do hotelu na romantyczny wieczór, w końcu, bez komputerów, samolotów nad głową, domowych obowiązków. Wszak były to Bunnego urodziny :) Nazajutrz wybraliśmy się w długą wędrówkę wzdłuż linii brzegowej wyspy. Nie chcieliśmy wybrać wersji 'hard core', więc wybraliśmy średni stopień trudności, zaopatrzeni w kurtki, kocyk, kanapki z 'konserwą', jak prawdziwi piraci wyruszyliśmy szukać przygód! :) Było nieziemsko! Szliśmy wzdłuż morza, wzgórzami, od czasu do czasu to wchodząc w leśne ścieżki, to wychodząc na teren widokowy, z którego wyłaniały się błękity wody i nieba, chmury i ptaki, ale też niesamowite domy, które nieco bogaci ludzie mają szczęście mieć. w posiadaniu. Leśne ścieżki jak z opowiadań Hobbitów, mnóstwo ciekawych roślinek, cisza, spokój, wędrówka i wspólne rozmowy..Tego nam trzeba było! Po wędrówce usiedliśmy na następnym nadmorskim miasteczku, które było naszym celem docelowym i wypiliśmy piwko, przegryzając tym, co zapakowaliśmy do plecaka. Wróciliśmy już, trochę zmęczeni autobusem, zwiedzając w tempie przyspieszonym kolejny kawałek wyspy. Ciężko było stamtąd wracać, po tym, jak można było posiedzieć wieczorem, słuchając morza, napawać się świeżym powietrzem. Zwłaszcza do Londynu, który pachnie perfumami, smogiem, pieniędzmi i pogonią za czymś, czego jeszcze w całym wszechświecie zapewne jeszcze nie odkryto..

4. 21 LAT

Tyle czasu minęło, od kiedy poznałam się z moją przyjaciółką, Malwiną. Widywałyśmy się dzień w dzień przez około 10 lat, potem to się zmieniło, bo poszłam na studia, ona do pracy. Ale zawsze wiedziałam, że to moja bratnia dusza, że przeżyłyśmy ze sobą czasy dzieciństwa i dorastania. Codziennie przynosiła mi zeszyty, kiedy siedziałam w domu chora, żebym nie miała zaległości. Zawsze była wtedy, kiedy wszystkie te mikroprzyjaźnie zanikały. Było między nami zaufanie, szczerość, smutki, radości, rozmowy, spontaniczność, dzikość nastolatek, ale też podobna rozwaga i żal do miasteczka, w którym dorastałyśmy. I teraz, ja tu, w Londynie, ona w Szczecinie, ze swoim mężem, w ciąży. Nie widziałyśmy się 2 lata, postanowiłam, że chce to zmienić, bo nigdy nie chciałabym zerwać takiej głębokiej przyjaźni. Czas ucieka, ale jeśli się czegoś bardzo chce, nie jest w stanie w niczym przeszkodzić. Musiałam zabukować hotel, bo Malwina niestety spędza ostatnie tygodnie w szpitalu, wiec znalazłam hotel blisko szpitala i siedziałam z nią, słuchałam, jak kilka razy dziennie sprawdzają bicie serca dziewczynki i myślałam o tym, jak bardzo życie się zmieniło. Pomimo, że znów byłyśmy w stanie rozmawiać o poważnych rzeczach i pierdołach, to widziałam w jej oczach coś dorosłego, coś innego, ale coś, na co było miło patrzeć. Teraz to ona będzie mamą. Spędziłyśmy ze sobą trochę czasu, powiedziałyśmy sobie, że nie chcemy, żeby spotkania były tak rzadkie. W sobotę wybrałam się na samotną wędrówkę po centrum Szczecina, pochodziłam z mapą, zrobiłam kilka fotek i myślałam o wielu sprawach. O tym, że brakuje mi Bunnego podczas wędrówki, o tym, w którą stronę iść, by życie zmieniło swój nie do końca spełniony bieg i o tym, że właściwie...muszę pomyśleć jak wrócić do hotelu. Na szczęście z centrum odebrał mnie Malwiny mąż, wróciłam do szpitala i dalej terkotałyśmy jak najęte,  Lenka kopnęła mamę w brzuch na pożegnanie ciotki, ale z naszym pożegnaniem zeszło nieco dłużej. Potem wróciłam do pustego pokoju hotelowego, spakowałam się i dnia następnego wyfrunęłam do zatłoczonego Londynu. Jedno jest pewne, to ludzie są najważniejsi.

5. Polska

I znów odliczam dni do wyjazdu. na całe 15 dni! Jeszcze tylko 3 dni i znów pojadę odpocząć w miejscu, które dobrze znam, wśród ludzi, za którymi tak mi tęskno i z którymi zdecydowanie za rzadko się widzę. Mam nadzieję, że czas będzie się wlec jak ociężały. Mam nadzieję, że spędzę czas jak najbardziej wartościowo i postaram się, by nie zmarnować ani chwili. Iii..mam nadzieję, że załapię się na sezon malin.. hihihi ;)  A zatem...3..2..1..------>  :)

niedziela, 27 kwietnia 2014

Serce


przewracam kartki 
ostrożnie i powoli
od bieli do czerni
oddechem i lustrzanym odbiciem

nic innego nie napędza
oddechu i palety barw,
jak tylko wiatr i serca bicie

nikt więcej nie szepnie do ucha
'tak trzeba'
wyborem jest podmuch wiatru
a serce życiem

czwartek, 24 kwietnia 2014

Za krótko.

Krótki czas, krótka wiadomość, krótka notka. Odszedł poeta, którego poezję czytałam bez przymusu w szkole, czytuję nadal i czytać będę. Z miasta pogoni i ludożerców cytuję jego wiersz:

List do ludożerców


Kochani ludożercy 
nie patrzcie wilkiem 
na człowieka 
który pyta o wolne miejsce 
w przedziale kolejowym 

zrozumcie 
inni ludzie też mają 
dwie nogi i siedzenie 

kochani ludożercy 
poczekajcie chwilę 
nie depczcie słabszych 
nie zgrzytajcie zębami 

zrozumcie 
ludzi jest dużo będzie jeszcze 
więcej więc posuńcie się trochę 
ustąpcie 
kochani ludożercy 
nie wykupujcie wszystkich 
świec sznurowadeł i makaronu 
nie mówcie odwróceni tyłem: 
ja mnie mój moje 
mój żołądek mój włos 
mój odcisk moje spodnie 
moja żona moje dzieci 
moje zdanie 

Kochani ludożercy 
Nie zjadajmy się Dobrze 
bo nie zmartwychwstaniemy 
Naprawdę

niedziela, 30 marca 2014

Czas

3 lata na Wyspach Brytyjskich. Czuję, jakbym codziennie- nie co roku- miała kolejno większe cyfry przed oczyma. Czas mi minął jak mgnienie. Jako, że o przemijaniu i o czasie, to może choć urywek notki będzie pamiętnikowy. Zupełnie jak pamiętnik Briget Jones. No, prawie.

Data: Niedzielny wieczór, 30 marca, początek wiosny i koniec potwornej i znienawidzonej ostatnimi laty przeze mnie zimy.

Waga: Piórkowa, zważywszy na fakt, że doskwierają mi problemy dietetyczno- metaboliczne, związane z diagnozowaniem, czy mam celiakię, czy też nie (gastroskopia już w czwartek!).

Stan cywilny: W papierach: panna, poza papierami: w związku z panem A., który nieustannie znosi moje wszystkie 'świry' (i vice versa), humory, PMS. Żyję w zgodzie, wzajemnym szacunku, chyba zdrowych relacjach, miłości, pomimo przeciwności losu emigranta i chłostania przez los- całkiem nam to wychodzi (W lipcu 2 lata bycia razem).

Stan mieszkaniowy: Wynajmowany pokój, patrząc na przeszłość, całkiem niezłe warunki, jest w pokoju coś, oprócz łóżka i szafy. Jest miejsce na 2 fotele, by chillować leniwie przed TV oglądając Grę o Tron lub inne bzdety, rozmawiać o codzienności, jeść słodycze. Jest też stół i 2 krzesła, przy którym mamy namiastkę ludzkiego jedzenia, we dwoje, śniadania, nie na kolanie. Można też położyć na nim laptopa, książkę, gazetę, czy dokumenty do wypełnienia, plany do szkoły. Ale po cóż ja to piszę, każdy wie, jak bardzo potrzebny jest w domu stół.

Stan zdrowia: Mizerny. Oprócz niedoczynności tarczycy, małej ilości płytek krwi, diagnozują celiakię. Biegania po lekarzach, szpitalach. Niepłatne dni chorobowe. Bóle brzucha, o których już nawet nie chce myśleć, oby to piekło się skończyło, bo muszę rozdzielać swój mózg na dwoje, by część radziła sobie z bólem, a druga część skupiała się na pracy, domu, rozmowach, obowiązkach. To nie jest łatwe. To nie jest proste, uśmiechać się, gdy skręca Ci kiszki. To nie jest przyjemne, gdy spędzasz miłe popoludnie na pogaduchach z koleżanką i nagle, w ciągu 5 minut, musisz jej podziękować i się żegnać, bo nie wiesz, czy za chwilę zwymiotujesz, czy Twoje menu z ostatnich dni poleci inną drogą. Nawet teraz, kiedy piszę bloga boli mnie brzuch (stąd prośba o wybaczenie mi jakichkolwiek błędów). Czuję, jakby 'obcy' wyżerał mi jelita. Poza tym: problemy z koncentracją, roztrzepanie, nerwowość, potliwość, zapominanie wielu rzeczy. Te informacje można znaleźć wszędzie, gdzie czyta się o problemach z tarczycą i zdiagnozowaną celiakią. Tadaaam! Oby tylko przejść na dietę i skończy te męki. Może wszystko rozwiąże się do wielkanocy. To będzie taki mój mały post i męka.
Jeszcze kilka drobnostek: bóle pleców spowodowane pracą z dziećmi, schylaniem się, potęgowane krzywym od dzieciństwa kręgosłupem. Ach, no i te twarze, kiedy pytam o lekcje pływania dla dorosłych: "To Ty nie potrafisz pływać? To dziwne..." To tak, jakbym nie miała kończyn, biedna niepełnosprawna...

Ilość dzieci: Swoich? Stan zerowy. Cudzych? 15, wciąż dbając o ich bezpieczeństwo, zdrowie, rozwój, reagując na każdy ich dziwny ruch ostrożnie, by nic nie umknęło diagnozie pedagoga. To wielka odpowiedzialność. Powiedzenie się sprawdza: "obyś cudze dzieci uczył".

Ilość przyjaciół: Wciąż ta sama, nie zabiegam o niczyje względy, nie staram się o to, by o mnie walczyli. Życie weryfikuje wszystko.

Ilość wydanych tomików poezji: hahaha...Zero. Do tego kiedyś jeszcze tutaj wrócę.

Rzeczy, za którymi wciąż tęsknie , jako Polka: Rodzina, znajomi i przyjaciele, polskie łąki, zapach polskiego powietrza, moje klocki lego na strychu, dom, ogród, pogaduchy z siostrą, nawet 'prztyczki' z mamą, ale te delikatne, 'małość' mojego rodzinnego miasteczka, wieczorny spokój po dziennym upale latem, spacery, rechot żab z pobliskiego stawu, zapach lipy i bzyk pszczół, babci dom i ogród, ogniska i grille z rodziną i znajomymi, Rzeszów i jego tłoczny rynek latem, park na Pułaskiego, wypady na 'wały', brak trosk z czasów podstawówki, mamine obiady i wypieki, nasze wypady na rowery i rolki, zapach ognisk w sierpniu...

Boję się o polskość we mnie, boję się o Polskę. Różne rzeczy dzieją się na świecie. Ale nie boję się tęsknić do tego, co było, bo to mnie kształtuje. Cokolwiek teraz posiadam, mam, czegokolwiek teraz nie mam, a zależy mi żeby mieć, by mieć spokój ducha, choć nie oczekuje wiele. Jakkolwiek bym teraz nie była szczęśliwa, wydaje mi się, że mam prawo wspominać i wracać do miejsc, ludzi, którzy są mi bliscy. I wrócę tam już w czerwcu, jeszcze raz, by odnowić tęsknotki. I choć ceny biletów do Paryża, Barcelony, Pragi w tym samym czasie kosztują tyle samo co do Polski, kusząc podróżniczą część mojej natury, to niczym się nie równają z wyjściem z samolotu na lotnisku w Polsce i rozglądnięciem się dookoła z myślą na powiekach: to mój dom.

wtorek, 11 marca 2014

Technologia, internet, słowo.


Pojawił się dziś w mojej głowie niesamowity pomysł, związany z bardzo ważnym, kłującym, istotnym wydarzeniem w moim życiu, w którym nie do końca miałam możliwość wziąć udział. Jeśli nie zabraknie mi motywacji, siły i energii to będzie jeden z największych plusów-przynajmniej dla mnie- możliwości technologii, internetu i słowa.

Szczegóły już niebawem.

sobota, 8 marca 2014

Świat nie zasługuje na wiosnę..

Próbuję oddychać nozdrzami wiosny, która zbliża się ogromnymi krokami, wypychając wszelkie rośliny, jakie tylko mogłaby chować we wnętrzu. Wydłużenie jasnego dnia przyprawia mnie o większą ilość energii i nawet moje włosy jakby rzadziej opadają z sił. To dobry znak, bo nie znoszę zimy, na drugim miejscu 'nieznoszenia' jest jesień. To czas, kiedy opuszcza mnie energia, siła, dobry humor i witamina D, z samego wnętrza kości. Dlatego z zachwytem, jak jakaś nienormalna, zachwycam się słońcem, które wdziera mi się do oczu niemal wypalając oczy. Uszy mi się otwierają prawie skrzypiąc, kiedy jakieś ptaszysko coś zaćwierka, a mnie się wydaje, że to Mozart się schował w jego dziób. To dobrze, że tak reaguje. Ostatnie miesiące, przez te wszystkie testy, badania, szpitale, wizyty stałam się rozdrażniona i zupełnie straciłam energię. Były prześwity, ale rzadkie. Chcę już zrobić wszystkie badania, nawet tę gastroskopię mieć z głowy i napawać się przypływem pachnącego kwiatkami powietrza.

Dzisiejszy dzień sprawił, że myślę o samotności, takiej wielkomiejskiej, socjalnej. To miasto wysysa z ludzi resztki czasu przeznaczonego na napawanie się wspólnym towarzystwem. Ten ma szkołę, tamten pracę, tamta na Skype rozmowę z rodziną i znajomymi, bo przecież nawet ich nie widzi. Każdy się gdzieś spieszy, nie można wyjść z kimś do parku, na spacer i wchłaniać promienie słoneczne siedząc na ławce i gadać o pierdołach. Tak mi tego brakuje. Ludzi, z którymi można było to robić również. Musi być obiad, kolacja, impreza w lokalu, w którym i tak przecież nie da się rozmawiać, bo muzyka za głośno. Musi być internet, telewizja, film. A przecież to wszystko nie zbliża, tylko hamuje rozmowy, połączenia, spojrzenia. Wszystko to, co zbliża ludzi do siebie znika w ekranach, sieci, hałasie i kotlecie. Spotkałam się dziś z dziewczynami, które są mi trochę bliższe w tej wielkomiejskiej dżungli. Zjadłyśmy obiad w polskiej knajpce, powiedzmy, że z okazji Dni Kobiet. Ale zaraz potem, po jakiś niecałych 2 godzinach rozeszłyśmy się we 4 na 4 strony świata. Jedna ma pracę, druga również, trzecia gdzieś pobiegła. No cóż, to się "ponapawałam' słońcem na ławeczce w babskim towarzystwie.  Ten świat się już nie obudzi. Tam wojna, bo Putin chce mieć więcej i więcej, choć w sumie nie on jeden. Tutaj ludzie zapominają o ludziach, biegną, lecą, uciekają.. Ten świat czasem nie zasługuje na wiosnę, na jej kwiaty i światło.

To będzie krótka notka. Nic więcej nie dodam. Ten świat nie zasługuje na wiosnę. Ale niech przyjdzie szybko, dla tych, co wciąż wierzą w ludzi.

sobota, 22 lutego 2014

Zastanawiałam się, co byłoby dobrym bodźcem do napisania notki na blogu, bo zawsze jakieś są, ale chyba nie na tyle mocne, by popchnąć mnie do zalogowania się i napisania czegoś porywającego. Co rano wchodzą mi do głowy gotowe zdania, nawet kilka, które byłyby dobrym początkiem lub końcem notki, ale w ciągu dnia, w wirze obowiązków, ale też i w spokoju lenistwa, które czasem uprawiam, rozpływają się te wszystkie słowa, myśli, tak dla mnie cenne przecież. I pod koniec dnia myślę, o czym napisać? O przygodach w szpitalu w obcym kraju, który odwiedziłam? O tym, że służba zdrowia chyba wszędzie jest popaprana? O tym, że doprowadziłam swoją współpracowniczkę do łez na oczach wszystkich dzieci i nauczycielek w klasie? (Nie nie, to pominę..)Czy może o tym, że Bunnz odkrył, że myszkowałam na facebooku jego byłej "Kejti" (Jak ja nie znoszę tego imienia...!). A może po prostu lekką notkę o nadchodzącej wiośnie w tonącej Anglii? Może o wszystkim po trochę.

No cóż, zacznę od szpitala. Wchodzę, roztelepana, zdenerwowana, bo dziś gastroskopia. Jeśli jeszcze nie wiecie-panicznie boję się wymiotować, rzadko to robię, bo chyba wolę się męczyć, niż pozwolić sobie na przyjemność odruchu wymiotnego...Idę z Bunnym. Pewna, że to dziś, pewna, że dadzą mi uspokajacze. Wchodzimy, mierzą mi ciśnienie (cholernie mi ścisnęła, ale bardzo miła pani). Robi wywiad. Pyta o szczególy, więc mówię, w razie czego, że mam niskie płytki krwi, że tu w szpitalu niecały miesiąc temu mój gastrolog zlecał mi badanie krwi i powinni mieć wyniki, bo jak zapewniają za każdym razem: "wszystko jest w systemie". I jest. Ale samo istnienie komputerów nie wystarczy. Póki co, do ich obsługi potrzebny jest człowiek-z mózgiem.. Zatem pani kończy wywiad i wychodzi, mówi, że Bunnz nie wejdzie ze mną (w sumie całe szczęście, nie chciałabym, żeby widział mnie w tym stanie, kiedy cała wyluzowana po relanium będę sobie bekać i puszczać bąki w niebo głosy, bo wpuszczą we mnie tony powietrza). No i wchodzi typ, ciapek, co nigdy nie wróży nic dobrego, ale myślę: spoko. Wysłuchajmy Indiańca. Ten zaczyna, że mam niskie płytki i że miał mi zrobić biopsję podczas gastroskopii, a ja na to, że tak, że macie te informacje ale przypomniałam o tym dzisiaj. A ten z hasłem: nie ma sensu robić samej gastroskopii, żeby tylko pozaglądać, bez biopsji, a nie będę ryzykować, bo masz niskie płytki i jest ryzyko krwawienia. Ma pani 85 tys płytek (dla niezorientowanych dolna granica to 150 tys), trzeba by było to skonsultować w hematologiem". Oj, Ulka jak jest głodna do 14;30 i o 3 łykach wody może być niespokojna. Ale mówię mu w miarę spokojnie, że przecież wiedzieli to, bo sam to teraz sprawdził w komputerze i czemu nie odwołali badania, albo przesunęli na inny termin, teraz będę musiała czekać na badanie kolejne 2 miesiące: miesiąc na hematologa, bo wtedy mam wizytę i kolejny miesiąc na gastroskopie. A typ: "może uda się przyspieszyć, ja nie zaryzykuje". (!!!). Więc wyszliśmy, wysyłali nas kilka razy tam i z powrotem na oddział hematologiczny, który jest na drugim końcu ogromnego szpitala, potem znów na endoskopie...i tak chyba z 4 rundy zrobiliśmy (ja do ok godz 16 o 3 łykach wody, tadaaam!). Wyszło na to, że nikt nie wie, dlaczego nie skonsultowali tego wcześniej (W Polsce pewnie by się zdzwonili albo spotkali na szpitalu i byłoby ok, ale tu muszę mieć wizyte u 'swojego' hematologa). W końcu babka w rejestracji na hematologii powiedziała, żeby już nie czekac a ona zadzwoni dzis lub jutro czy dało się przesunąć hematologa. Wyszliśmy. Polska knajpa, schabowy, potem kino. Za 4 dni dostałam smsa ze szpitala z oddziału hematologii, że udało się przesunąć hematologa o miesią. Wizyta za kilka dni. Póki co, jem gluten, który jakoś nie bardzo mi służy, a już wiem, jak to jest być na bezglutenie i czuć się dobrze, nie widzieć potworów w toalecie, niczym z reklamy domestosa.

Rozdział następny, Ex-dziewczyny.
Chyba każda z nas to przerabia/ła. Nie wiem, czy mam fobie, ale nie znoszę tej dziewczyny. Za dużo o niej wiem, głównie rzeczy złych. Kiedy znajduje zdjęcie jej lub ich wspólne w książce, której on nie używał kilka lat, lub na jego starym komputerze fotki, których on jakoś nie usunął, robi mi się w mózgu i w brzuch niepowtarzalna dziura, a jednocześnie wulkan złości. Nic na to nie poradzę, mówią, że zazdrość, może coś ona ma lepszego, może w czymś jest lepsza-nie wiem. Jest- jak to moja mama mówi- w dupę uprzejma, taki ma look. I śmieje się na każdym zdjęciu, też za przeproszeniem jak piz** do majtek. Ale luz, każdy ma swoje osobowości. Ale skoro jeszcze są 'znajomymi' na facebooku, a ona daje 'lajki' jego zdjęciom, komentarze w stylu 'picture perfect', albo jeszcze gorzej-lubi nasze wspólne zdjęcie, to myślę sobie -tez jak mówi mama; "Kiego chuja?"Czego Ty chcesz dziewczę drogie, zostawiłaś narzeczonego to spierdalaj (wybaczcie wulkan emocji). No i kiedy ona ingeruje w jego życie, wiem, że to tylko facebook, wiem, że to głupota, bo on korzysta z fejsa raz na jakiś czas, nie przywiązuje do tego wagi, bo niespotykanie spokojny człowiek z niego jest, kiedy ona to robi wkurwiam się-Amen. Wchodzę na jej fejsa, nie wiem po co, raz weszłam na jej stronę internetową, bo 'dizajnuje' wnętrza, czy coś podobnego, raczej kasuje historię. Powiedziałam, że irytuje mnie jej obecność, nawet wirtualna raz, więcej nie powtarzam. Kilka dni temu weszłam znowu. Historia skasowana. Na drugi dzień po południu słyszę: "dlaczego na stronie google jest okienko "Katie Malik"..?jej facebook?"...czułam, jakby mi ktoś uciął nogi siekierą, strzelił w łeb i podpalił jednocześnie- solidarna z Ukrainą, jednym słowem. Popatrzyłam na niego i odparła: "skoro już odkryłeś, że to zrobiłam, to Ci wyjaśnię to, co już ni mówiłam. Nie lubię jej, jej zdjęć, jej lajków na fejsie i tych poduszek ozdobnych, które mamy w pokoju a widziałam je na waszych starych zdjęciach. Ja zanim wprowadziłam się do Ciebie spędziłam dużo czasu na segregowanie starych zdjęć, żeby Cię niczym nie urazić. Każdy ma swoją przeszłość, rozumiem, ale nie chcę waszej przeszłośći na naszych wspólnych dyskach, półkach, łóżkach. Miałeś dużo czasu, od kiedy Ci to powiedziałam po raz pierwszy, wiem, że masz tysiąc innych hobby do robienia, ale poświęć trochę czasu i zrób to dla mnie". Byłam wkurwiona, mówiłam opanowanym głosem, bo się raczej nie kłócimy, nie krzyczymy na siebie, nie mamy fochów, ale tym razem kiedy to powiedziałam, a on przeprosił i chciał mnie przytulić, powiedziałam, że nie chcę. Milczałam przez jakieś 2 godziny. Robiłam swoje. Potem przyszedł i powiedział: "porządki na fejsbuku zrobione, usunąłem ją". Nie wiem, czemu ale miałam po tym dniu jakby jedą igłę w mózgu mniej. Jeszcze chwilę się dąsałam, potem wyrzucił poduszki. To tylko facebook.

Zatem : Lejdis and Lejdis..w życiu wszystko wydaje się dziwne, bo rzeczy błahe przeistaczają się w ważne i na odwrót. Charaktery delikatne czasem stanowczo ryczą jak lwy. Słońce wydaje się denerwujące, a deszcz kojący i na odwrót. Zależy od położenia, dnia, poziomu hormonów. Nigdy chyba nie można liczyć na stabilność. Kiedyś moja przyjaciółka, Magda, powiedziała mi bardzo ważną rzecz, kiedy zaczęłam rozmyślać i mówić, że właściwie chciałabym poczuć kiedyś taki spokój, że wszystko jest zrobione, posprzątane, pozałatwiane, ogarnięte i usiąść i wypić herbatę. Ona odparła: w życiu nigdy tak nie jest, musisz się przyzwyczaić, że zawsze jest coś, bo taka jest dorosłość. Cały czas staram się z tym godzić i przyzwyczajać do spontaniczności i niespodzianek życia, które przynoszą mi nowe dni. Zatem szczęściem nie nazwę chyba braku trosk i zmartwień, beztroskę, ale świadomość niespodzianek, jakie może przynieść los i przyzwyczajenie się do tego. Jak się przy tym napić herbaty...?

PS1: W Wielkanoc jedziemy do Szkocji na kilka dni.
PS2: Polska zapowiada się na przełom czerwca i lipca.
PS3: Idzie wiosna!!! :)

środa, 5 lutego 2014

Podmuchy

Za oknem wiatr gwizda tak głośno, że zastanawiam się, czy nie wypadną mi w ciągu minuty okna.
Ponoć Anglia tonie w załamaniu pogody, nie odczuwam tego na szczęście, na razie. Ale odczuwam natomiast tonięcie Anglii w ciężkim powietrzu, pełnym zgiełku i ciszy jednocześnie. Powietrzu pełnym zadumy, ale i totalnego braku rozmyślania nad losem ludzkości.
Jak znaleźć balans pomiędzy tym, co ważne, a tym, co by wypadało? Jak rozpoznać słuszną drogę do celu? Jak rozpoznać ludzi, którym można zaufać i czuć się przy nich co najmniej swobodnie? W pracy chyba nigdy tak nie będzie, choć zawsze myślałam, że w każdym zakątku ziemi, bez względu na to, co robimy, są ludzie, w kierunku których można popatrzeć i pomyśleć: "ach, opowiem Ci, jak to dzisiaj się podle czuje z powodu moich durnych snów" albo "nie uważasz, że ta dziewczyna z parteru przypomina aktorkę z serialu X?". Zupełnie błahe lub zupełnie poważno-szczere wyznania, ale prawdziwe, z duszą i wiarą w drugiego człowieka, że nie zrobi z nich pasztetu i nie wymiesza go ze śmietaną. Zawodowo się spełniam, ale nie należy komentować, oceniać, krytykować. A czy mnie można krytykować? A i owszem! Czy to dobrze? Oczywiście! Wszystko składa się na lekcje życia, emocjonalne, zawodowe, personalne. Gdzie samoocena i ewaluacja, którą wałkowaliśmy na studiach? Gdzie jest szukanie wad i naprawianie ich? Gdzie w tym wielkim mieście jest miejsce na szczerość, otwartość i lojalność? ...w książkach fantasy, zapewne.
Człowiek jest tu robocikiem, któremu powtarza się "znajdź swój wewnętrzny spokój i po prostu pracuj" a potem mówi się: "podążaj za misją dyrekcji, wg zasad, nie komentuj, bo to niemoralne"..Dnie wypełnione paradoksem, totalnym, żenującym niemal paradoksem, bo jak mogę znaleźć wewnętrzny spokój, kiedy ktoś obgaduje za plecami, inny ktoś przychodzi i o to pyta, a jeszcze inna osoba dodaje posty na facebooku, że przecież super się ze mną bawi, a potem 'fuczy' po kątach?
Jak znaleźć wewnętrzny spokój w mieście pełnym hien, szczurów, lisów lub też wiewiórek, udających glam-gryzonie, a w rzeczywistości będącymi szczurami z ładnymi ogonami?
Nie dojeżdzam teraz do pracy, omijają mnie tłumy ludzi na stacji Waterloo, w metrze, pociągu. To chyba dobrze: mniej zarazków, brudu i smogu. Mniej sfrustrowanych miernot i ludzi sukcesu, którzy pędzą ruchomymi schodami stojąc w miejscu, jak gdyby sztywniały im kolana, gdy tylko na nie wejdą.
Omijają mnie twarze wpatrzone w laptopy, telefony, gazety. Ręce śmiecące pod siedzeniami, wycierające w nie masło z kanapek. Omijają mnie zęby i migdałki innych ludzi, które można podziwiać podczas ich ziewania. Nad głową słyszę oprócz gwizdu wiatru samoloty, z rzeszami ludzi, którzy szukają spokoju, katharsis, a bardziej realnie- pracy, pieniędzy, domu, sukcesu, żony/męża. Czasami mówię do dzieci, żeby pomachały w kierunku samolotu, do pana pilota, zastanawiając się, do jakiego ciepełka w taki mroźny i wietrzny dzień lecą. Jak dobrze, że te małe istoty, zafascynowane wielkością metalowej bestii nie zdają sobie sprawy z rezultatów rozwoju lotnictwa, migracji i globalizacji. Będą to rozumieć za kilkanaście lat. Tymczasem pomachajmy razem do pana pilota: "Bye bye'...Bye bye spokoju i folklorze, który zanikasz, niczym poranna mgła do południa. Bye bye przygodo, relaksie, beztrosko, bye bye wolnym myślom, bez akompaniamentu szelestu banknotów i rzęchu monet. Bye Bye wartościom bezcennym, a wystawianym na próby czasu i przestrzeni (chyba należy wymienić: rodzina, przyjaciele, miłość, przyjaźn, lojalność, spokój i harmonia).
To krwiożercze pazury bestii wielkomiejskiej codzienności próbują wybić mi okno i gwiżdżą sobie beztrosko. Spróbuje jednak zostawić cząstkę swojej tożsamości, swoich wartości i gnać przed siebie. Może opłaciło mi się obycie ze szkockimi wiatrami. Podmuchy wiatru, nawet te silne, już tak nie drażnią skóry.

sobota, 1 lutego 2014

what should I write, what can I say..

Tak właśnie...posłuchajcie:

https://www.youtube.com/watch?v=uWMWIZNQbIU





'Czemu tożsamość płynie w ciszy, nie wrzasku..?'


sobota, 18 stycznia 2014

Dlaczego tak płytko?


Dlaczego tak płytko?

Gdy jest zbyt głęboko, pojawia się strach.
Dlaczego tak płytkie jest ludzkie wzajemnie zaufanie? Niedopowiedzenia, milczenia, podejrzenia, policjant z ogromną giwerą na stacji, jakby to był jakiś Pentagon. Dlaczego on tam stoi? Zawsze jest druga strona medalu, może ktoś ma ochotę wysadzić stację, w której ludzie, jak mrówki, wędrują ścieżkami do pracy, dźwigając cięższe od siebie chęci zarobku, spełnienia marzeń, rozpoczęcia weekendu, nowej aplikacji w telefonie, tablecie, czy innym elektrycznym smart-bezmózgowcu.
Zawsze jest przyczyna podejrzeń. Zawsze jest przyczyna milczenia, niekoniecznie ta sentymentalna. Choć i milczenie się na coś przydaje. Nie chodzi o wzbudzanie podejrzeń, a o głębsze przemyślenie wielu spraw. Żyjemy zbyt szybko, zbyt szybko podejmujemy decyzje (wczoraj np. zdecydowałam o pokoju, który jeśli wszystko pójdzie sprawnie z dokumentami, wynajmiemy od następnego tygodnia. Bliżej pracy, tańsze koszty, bielsze twarze na ulicach, czystsze powietrze-szybko, więc mam nadzieję, że i skutecznie!) Nie ma czasu, na wyjście z metra lub pociągu i wzięcie oddechu, trzeba szybko biec na następny, żeby na czas dotrzeć do pracy, w które też wszystko na szybkich obrotach, 100% koncentracji, bo tu dziecko się krztusi do niebieskości, tamto znów ma gorączkę, a następnemu trzeba dać lek, bo ma fenyloketonurię. A reszta z gilami po pas, więc trzeba biegać z chusteczkami, bo rodzice płacą nie po to 1700 funtów, żeby zastać swoje dzieci zasmarkane. A oprócz tego nowe dzieci, płaczące za mamą, którym trzeba organizować czas przystosowawczy, zrobić zajęcia tak, by się nie pokleiły klejem, nie podrapały klockiem i nie udławiły puzzlem. Przyda się te 3 godzinki luzu, zamiast dojazdów i marnowania czasu w metrze, przepychania się pomiędzy robocikami. Adi tez będzie mieć bliżej, park w zasięgu ręki. O losie, spraw, by wszystko poszło po naszej myśli. W przeciwnym razie zacznę pytać: Dlaczego tak płytki jest mój łut szczęścia..?

Dlaczego tak płytki jest pojemnik z czasem? Dlaczego brakuje go na spotkania z ludźmi, odpisywanie maili, pisanie bloga..? Nie wspominam o pisaniu artykułów, bo strona, dla której pisałam felietony zawiesiła działalność, więc stamtąd już moje zlepki słów nie ujrzą światła dziennego. Póki co, nie nabrzmiewa we mnie strumień weny, więc nie muszę szukać ujścia. Wywiadówki, raporty, obserwacje. To jedyna forma słowa pisanego, którym się teraz zajmowałam, i to jeszcze nie w swoim języku. Tak, to boli kogoś, kto uwielbia pisać, choć nie zawsze ma na to czas, no i kto uwielbia język polski i jego strukturę pomimo tego, że na co dzień używa języka obcego. To taka mała igła gdzieś głęboko, która od czasu do czasu kłuje tego kogoś, czyli mnie,

Cóż więcej rzec?
Dlaczego tak płytko dziś sięgam w moje wnętrze i piszę dość krótką, niezbyt interesującą notkę? czasem płytki powierzchnie się przydają. Są bezpieczne. Nieubrane w zbyteczne słowa, które być może ktoś przeczyta, zamieni w coś innego pod wpływem wyobraźni. Milczenie czasem się przydaje. By pomyśleć.