sobota, 24 listopada 2012

Jak zatem nazwać notkę...?

...przerwy pomiędzy kolejnymi postami zaczynają mnie przerażać. Uświadamiają mi, jak szybko płynie czas, ale też to, że nie mogę zabrać się za rzeczy, które lubię, ale niestety proza życia, za którą nie przepadam daje mi w kość.

Kilka dni temu... : jak zwykle przyglądam się ludziom w metrze. Nie myślę o tym, kto na mnie patrzy, bo mam wystające skarpetki, fioletowe rękawiczki, czy coś innego, bo guzik mnie to tu obchodzi. Po ostatni bezsensownym wykładzie pseudostylisty na warsztatach piękna, który wyglądał jak wypłosz ostatniego tłoczenia stwierdzam, że to miasto jednak ma gdzieś image, styl, look, dizajny i inne pierdoły, kiedy chodzi o pośpiech. Kobiety malują się w metrze w drodze do pracy. Wydymają usta, żeby nałożyć szminkę, albo otwierają usta jak karp, żeby trafić sobie w rzęsy a nie w sam środek oka maskarą. I nic ich to nie obchodzi, że z nudów jakieś 50 osób patrzy właśnie na 'stawanie się piękna' w drodze do pracy. No więc jadę sobie tym metrem i myślę: co się dzieje z tym światem. Pędzi, biegnie, śmierdzi, przeistacza się w coś, co ciężko nazwać. Jakieś wojny pomiędzy Pakistanem i Izraelem, jakieś trzęsienia ziemi, jakieś poruszenia w PSL, nowe ustawy o żywności modyfikowanej..a mnie tam nie ma. Zamiast tego, siedzi naprzeciw mnie para gejów, którzy wyglądają chyba bardziej kobieco niż ja...różnią się tylko posiadaniem brody (dla pewności, w najbliższą środę, oprócz cytologii poproszę ginekologa o zbadanie hormonów..)Mają biżuterię, kreskę na oku, nóżka na nóżkę, po jednej słuchawce w uchu. I są tacy zadowoleni i uśmiechnięci, że czuję się żałośnie. Kilka metrów dalej stoją 2 dziewczyny, nastolatki, lesbijki. Kiedy tylko jest możliwość, pomiędzy słowami i uśmiechami dają sobie całusa. Wydają się być takie zadowolone z życia, bez problemów z elektrownią, rodzicami, pracą, szkołą itd. Patrzę na nie i myślę, że każdy ma takie szczęście, jakiego sobie wyszuka, dla jakiego zaryzykuje, jakie spotka, na jakie będzie pracować.

Ja też jestem w stanie dać całusa w metrze, wiadomo komu, też niekiedy uśmiecham się jak down z maślanymi oczami. Różnica jest taka, że w całym szczęściu zawsze mam ten jeden pierwiastek zmartwienia. Bo zawsze jakaś szpilka wbija się w tyłek. Przykład..?Znów jestem bez pracy, zrezygnowałam. Całe szczęście, że Bunny pozwolił mi zachować resztki godności i odejść z tego kołchozu z dnia na dzień, za wszystkie poniżenia i złe słowa. Nie chcę się rozpisywać jak to wyglądało, po oczekiwaniach do nocy na grafik na następny dzień, za dawanie mi za małej liczby godzin za karę (za karę, że używam mózgu, chyba, tak ot- z zazdrości) i wiele innych rzeczy. Napisałam grafik do pani manager, tym razem ja. Wyglądał on tak "wysyłam Ci grafik na kolejne dni: wtorek-off, środa-off, czwartek-off...etc". Poczułam ulgę, i choć przez chwilę pomyślałam, że przecież mój partner może być zły, że rzucam pracę ot tak, to myliłam się. Ucieszył się i powiedział, że zasługuję na coś lepszego. Być może..dlatego będę teraz starać się o pracę w szkole lub przedszkolu. To będzie wymagać zainwestowania trochę czasu i pieniędzy na potrzebne dokumenty, ale może być to później sprawiedliwie wynagrodzone w przyszłości. Także trzeba się brać do dzieła. O ile mnie koniec świata nie zaskoczy. Oby Majowie, czy tam Aztekowie się pomylili z tymi kamiennymi kalendarzami...

Jest mnóstwo problemów osobistych, o których myśli się zawsze. Moje? Brat za granicą, którego sama tam ściągnęłam, a który nie może znaleźć pracy, a co za tym idzie nie płaci czynszu. Ważne że na lolka pożycza...Moje nazwisko w papierach na wyżej wymienione mieszkanie. Prezenty dla chrześnicy, dzieci brata, bliskich, bo przecież święta. Ambicje człowieka po studiach, który podczas 5 lat myślał, że złapał boga za nogi. Moje zniszczone od gównianych prac dłonie, jedna z rzeczy, która zawsze we mnie podobała mi się maksymalnie (nawet kiedyś aktor z teatru w Rzeszowie powiedział, że mam piękne dłonie...no cóż, jakoś mnie to uskrzydliło). Tęsknota za bliskimi i fakt, iż nie mogę obserwować, jak się zmieniają, dojrzewają, np. dzieci mojego brata, za którymi myślę bardzo często, a już najbardziej, gdy jestem w szkole z dzieciakami. Brak możliwości pomocy finansowej, chociaż po to się do cholery wyjechało do tych pieprzonych angoli.I wiele jest małych wielkich rzeczy, którymi można się zamartwiać. Problem w tym, że zawsze się coś nawinie, zawsze.

Obejrzałam wczoraj film "Baraka", który kręcono kilka lat w 24 państwach, pokazujący piękno natury. Ale też zwyczaje ludzi, medytacje, modły, obrzędy, okrucieństwo. Ten film wbił mnie w ziemię, miałam niemal cały czas ściśnięte gardło i żołądek. Bo czym jest mój problem jeden czy drugi, kiedy widzę, że są miejsca, gdzie ludzie spędzają całe dnie przeszukując hektary wysypisk śmieci, żeby coś zjeść. Są miejsca, gdzie ludzie na tym samym brzegu rzeki - Ganges akurat- modlą się do jej świętej mocy, chowają zmarłych, a jeszcze kawałek dalej myją się, szczęściarze mydłem, reszta bez. Są miejsca, gdzie ludzie obok chałup zbudowanych z prochu i kup szyją sobie ubrania z roślin, a w innym miejscu ktoś spokojnie wydaje setki funtów na buciki Louis Vuitton, Prady, czy innych przydupasów. W tym samym czasie, kiedy ja myślę o swoich ambicjach, na tym samym świecie młode kobiety w Tajlandii sprzedają się śmierdzącym napaleńcom, żeby mieć na chleb. I wreszcie, kiedy ja rezygnuję z pracy w parszywym sklepie, tysiące kobiet skleja papierosy przez kilkanaście godzin, żeby wykarmić rodzinę albo przebierają malutkie kurczaczki, które niczym pluszowe zabawki przelatują przez kolejne maszyny, łamiąc skrzydełka, łapki i otwierają dziobki, żeby złapać tlen na pędzącej taśmie.
Te wszystkie egzystencjonalno- medytacyjne rzygi, które teraz oferuję są być może wynikiem obciążenia mojego mózgu i duszy z powodu skurwysyństwa, jakie się widzi na świecie, tym samym, w którym żyjemy. Wygodnie i miło obserwować piękno, ale trzeba mieć świadomość, że jest też gdzieś gorsza strona, gorsza od naszej. Można wtedy pomyśleć nieco dłużej, zanim odpowiemy na pytanie znajomych "Co słychać?"..."Raczej ok. Do przodu".

Aha. Lecę do Polski 12go, mniejszy świat może pozwoli mi na chwilową amnezję na flegmę tego świata. I tęsknota za rodziną przestanie kłuć.
 A jutro koncert Hey. Idę z dwoma wariatkami i Bunnym. Tęsknię za zakwasami przepony.

Jak zatem nazwać notkę..?

PS: ...przez tą całą dekadencką notkę nie wspomniałam, że poza trzęsieniami ziemi, ubóstwem w Indiach, bezdomnymi dziećmi w Kambodży, chorobami cywilizacyjnymi, depresjami, wypadkami, wykorzystywaniem ludzi, krzywdzeniem zwierząt, produkcją sztucznej żywności, tudzież moją głupią sytuacją zawodową ...jestem szczęśliwa i zakochana.

poniedziałek, 5 listopada 2012

Potknięcia prowokowane

Dawno mnie tu nie było, a właściwie byłam, zaglądałam, ale jak już przyszło mi do napisania czegokolwiek, nie mogłam sklecić sensownej notki.
Może dlatego, że chciałam, żeby była zabawna, lekka, radosna, ale coś ostatnio nie mam takowego nastroju.
Wyobraźcie sobie paradoks-szczęśliwy związek-naprawdę, czuję się swobodnie, bezpiecznie, słodko, a płaczę z częstotliwością osoby samotnej i nie mającej chęci do życia. Nie z powodu związku, z powodu pracy. Jestem zła, bardzo. Wylądowałam w polskim sklepie, zawsze sobie myślałam, że taki sklep to dobra na początek "kryjówka", miejsce, gdzie można się rozpędzić, będąc w swobodnym towarzystwie, w końcu rodacy, a w tym samym czasie szukać czegoś lepszego. Pomyliłam się. Miałam złą managerkę, ludzie się jej bali i boją do tej pory, potem odeszła, potem po 3 tygodniach przyszła nowa. Pojawiła się iskierka nadziei, że może być w tym miejscu tylko lepiej-znów się pomyliłam. Kolejna, tym razem może nie suka, ale zarozumiała Krakowianka, nieskończone studia (może jej to nie umniejsza, ale widzę, że ma z tego powodu kompleks i mnie nie lubi za moje szkoły). Ma 23 lata, w Londynie dostała 1 pracę w swoim życiu,w sklepie. Po kilku miesiącach szef (dupowaty "Alban", który jest na tyle nierozgarnięty, że mamy dziś 5 listopad, a ja czekam na wypłatę..) awansował ją na managerkę, co brzmi dość dumnie, a tak naprawdę w jej przypadku sprowadza się do krytykowania, wymachiwania rękami i rozkazywania, bo przecież "ja jestem panią manager i ja tu wszystko uporządkuję" (naszymi rękami). Ogólnie jest panikarą, nie potrafi prostych rzeczy, a mi potrafi mówić "Ula myśl"-co mnie bezgranicznie wkurwia. Przykład-rozsiewanie paniki, że jakaś tam maszynka nie działa, zepsuła się. Okazało się, że można ją "naprawić" podłączając do prądu...(żal.pl). Pomyślicie, że jej zazdroszczę. Nie, zupełnie nie ma czego, harowania w sklepie..? O 2 dni wolnego trudno było się doprosić, jest sporo mięsa, które trzeba sprawdzać, co często doprowadza mnie do mdłości i chęci pozostania wegetarianką. Nawet w snach mi odbija, po oglądaniu takiej ilości mięsa,ostatnio śniło mi się, że jakiś psychol więził mnie właśnie w podziemiach sklepu przez kilka lat, maltretował a po moim pogrzebie obłożył mnie wątróbką i łamał kończyny (helooooł?!). Nieistotne, nie o snach chciałam. Zatem w sklepie tylko z jedną dziewczyną jestem w stanie się dogadać, często mamy zmiany razem, jest technologiem żywności i też traktuje to miejsce jako przystanek. Tylko z nią w tym sklepie jestem w stanie przeprowadzić rozmowę pod tytułem "Jebnij się w łeb. Jebnij się sama", bo reszta chodzi, jakby złapała bozię za nogi i szpanuje swoją pozycją. W zeszłym tygodniu poprosiłam o dwa dni wolnego, jeden po drugim, bo dostałam dokument, że mogę zrobić cytologię, już pasuje, odwiedzę lekarza, pozałatwiam sprawy, poza tym Bunny ma wolne, więc chcieliśmy spędzić trochę czasu razem. Owszem, otrzymałam wolne, ale dziś "pani manager z krakowskim łajnem na obcasie" oznajmiła mi, że jeszcze niedzielę mam wolną. Powiedziałam "ok" i wyszłam ze sklepu, po czym wróciłam się, bo mi coś nie pasowało, wyszło mi, że mam za mało godzin-23, a powinnam mieć minimum 30, maksymalnie 40. Zaczęła ściemniać, że szkoli nowe osoby, że przecież chciałam wolne i żebym rozmawiała z szefem. I wiecie co? Myślałam, że jej napluję w twarz. Widać było fałsz, a jestem w stanie to zobaczyć, widziałam, ze po prostu mnie nie lubi więc zrobiła myk pt. "Chciałaś mało godzin, to masz!". Robi na złość. Wyszłam wkurwiona jak 150. I w głowie cały czas mam pytanie: Czy ja do kurwy nędzy nie zasługuję na coś lepszego w tym kraju, niż sklepy i magazyny?! Zawsze raczej byłam skromna, nie byłam za egoizmem, chwaleniem się swoimi osiągnięciami, ale do chuja pana-przepraszam- skończyłam studia, zrobiłam średnio zaawansowany poziom w collegu w UK, byłam na kilku przydatnych warsztatach, mam szkołę muzyczną, piszę artykuły, mam trochę doświadczenia zawodowego, praktyk, nie jestem trzygłowym potworem bez mózgu, ani chodzącym tipsem w białych kozaczkach...Nie potrafię sobie odpowiedzieć na pytanie, dlaczego-choć wciąż wysyłam CV w różne miejsca, choć szukam i szukałam fajnych miejsc pracy, nie tylko tu, ale i w Polsce, nie mogę trafić w miejsce, które dawałoby mi satysfakcję i w którym ludzie nie traktowaliby mnie, jak gówienka?
Ludzie się ścigają, pokazują, kto szybciej, lepiej, wyżej, tratując wszystkich dokoła, wydłubując oczy, wsadzając paluchy do uszu innych, żeby nie słyszeli obelg, które kotłują się za ich plecami. Tak ciężko spotkać kogoś, kto po prostu będzie człowiekiem, z odrobiną dobroci, wyrozumiałości, kto zrozumie, że nie tylko kasa jest najważniejsza, lecz rozwijanie się, pasje, przebywanie z ludźmi. Wiem, że ciężko w takie cuda uwierzyć, kiedy mijam samochody z nalepkami: u góry rybka chrześcijańska, a zaraz obok byk z zaznaczonymi genitaliami. No cóż, zwierzątko to zwierzątko..A ludzi ciężko zmusić do tego, żeby po prostu zrozumieli, że empatia to nie jest "zupa z Azji", jest dostępna i dość dobrze smakuje.
Z dobrych rzeczy-jako "pani redaktor" portalu "kobieta w UK" idę na warsztaty piękna, żeby poobserwować stylistów, fryzjerów itp., jak doradzają kobietom, a potem mam to opisać. Będzie jazda, bo nie jestem zagorzałą fanką mody, mogę tam spotkać sam plastik, zobaczymy. Może powstanie fajny tekst.
Inna fajna rzecz: ostatnio z Bunnym dużo chodzimy "po mieście", poznajemy Londyn. Jeśli trafiamy na ulicę, gdzie jest sporo sklepów, czyli jest dość komercyjnie, to staramy się zrobić z tego "duchowy" pożytek i wchodzimy tylko do tych najdziwniejszych. Jest zabawa, bo jest przy tym mnóstwo śmiechu i podziwu, że sklep może być nie tylko miejscem zakupów, ale również jakiejś kreacji, jakiejś wizji i dziełem starań, żeby przyciągnąć najbardziej wybrednych klientów. Na koncie mamy: sklep Muminków- dosłownie wszystko z muminkami, włącznie ze ścierkami kuchennymi, sklep dżungla, w którym ściany, i sufity są pokryte buszczem, na środku stoi gadające drzewo, a w bajroku pływa sztuczny forfiter-czyli krokodyl :) Co jeszcze, 4 piętrowy sklep M&M's, w którym na jednym poziomie cała ściana jest pokryta kilkumetrowymi tubami z M&M'sami. Usługi szewskie, w którym na wystawie stoi mały drewniany ludzik naprawiający buta, a z nosa wisi mu gil do brody :D :D Oprócz tego kilak chińskich sklepów z "wszystkim i z niczym", z domowymi przyborami, ale wyglądającymi jak zabawki oraz sklepy z talizmanami i wróżkowymi przyborami. Może to się wydać komuś nienormalne, bo cóż "duchowego" jest w sklepie.. A ja myślę, że nawet z martwej i zwyczajnej rzeczy można zrobić coś wspaniałego. Jeśli się ma serce, duszę i kogoś nadzwyczajnego obok siebie.