sobota, 16 marca 2013

serenity

Muszę napisać w końcu coś optymistycznego, bo chociaż do wesołków nie należę, to jest kilka rzeczy, o których wspomnieć warto, a do smutnych nie należą.

"Po kolejności":

Znaleźliśmy studio flat, czyli kawalerkę, w końcu! bo okazało się jakieś 2 tygodnie temu, ze mamy się wyprowadzić, ale bardzo dobrze, że tak się stało, bo dostaliśmy porządny bodziec, żeby się zmotywować do wyprowadzki z tego mikropokoju i od lokatorów, którzy czystością nie grzeszą. Uwaga-zaprzestać jedzenia: poranna mela czy krew z okresu na desce w wc-standard. Czasami człowiekowi chce się wyć, bo żal mi tych osób, które żyją w takim syfie. Można mieć skromną, ale czystą przestrzeń, czyż nie? Zatem koniec tego. Zabezpieczyliśmy to wszystko wpłatą do agencji, początkiem kwietnia się wprowadzamy :)
Jakie jest? Dość przestrzenne, jak na kawalerkę. Mała łazienka-ale swoja- będzie czysta! W kuchni jest to co potrzebne, kuchenka, lodówka, szafki, pralka, mikrofalówka jako bonus. Kuchnia połączona z wszystkim, bo tak naprawde to jedno pomieszczenie, jest sofa, na której będzie można posiedzieć pod ciepłym kocem i napić się jednej z 20stu herbat :) stół, wyrko rzecz jasna, które chcemy oddzielić takim stojącym parawem, jakimś bajeranckim. Cóż jeszcze: pawlacz na graty-to bardzo ważne, bo tu na wszystko brakuje miejsca. Jest korytarzyk z lusterkiem, więc zaraz przed wyjściem, jak to mam w zwyczaju, nie będę musiała się wracać 50 razy goniąc po schodach do łazienki, gdzie jest lustro i całować w stópki jezuska. No i co jeszcze..? uwaga: ogródek!!! tadaaaaam! wychodzi się najpierw pod takie zadaszenie, gdzie można usiąść jak pada deszcz i posłuchać jakiegoś ptaszka, który przyleci na wiosnę coś zaśpiewać i usiądzie na drzewie-bo jest w ogródku jedno drzewo :) Będzie tam też można zrobić grilla albo położyć podłużne doniczki i zasadzić w nich rzodkiewkę i sałatę na wiosnę :) no tak-jaram się tym, a co! i wreszcie jakaś prywatność, swoboda, cisza i spokój kiedy chcemy, hałas i zabawa kiedy chcemy. No i miejsce na pianino i 126 syntezatorów mojego Bunny'ego :D Czyli-nie mogę się doczekać :)

Co jeszcze? lecę do Polski 1 kwietnia, na 10 dni! tak się cieszę, że będę mieć teraz wolne, bo jestem trochę przemęczona, w tyg od poniedziałku do piątku praca, w domu nie ma mnie po 12 godzin, dojazdy (które teraz zredukują się o więcej niż połowę), a w soboty zamiast spać jadę do polskiej szkoły, pomagać nauczycielce prowadzić lekcję jako asystent nauczyciela. Sporo tego, po przeprowadzce chyba zrezygnuję z polskiej szkoły, muszę trochę zadbać o siebie, bo czasem, kiedy siedzę w metrze i spojrzę na szybę na przeciwko chce mi się krzyknąć: o kurf....to ja? Podkowy, połamane paznokcie, katar-nieustanne zapalenie zatok- dzieci to wylęgarnia chorób, bez urazy wszystkie mamy, ale tak to wygląda z punktu widzenia medycznego-nawet dr House tak mówi, choć ostatnio nawet jego nie mam czasu oglądać. Także brakuje mi czasem godzin w zegarku. Poza tym zaniedbałam się w pisaniu artykułów- ostatnio wysłałam jeden po miesiącu (!!!), bo nie miałam weny, byłam tak zmęczona.
Za tydzień "Warsztaty piękna w Londynie"-znów będę się bawić w panią dziennikarz i biegać z dyktafonem, nagrywać, pytać. Przyznam szczerze, że to fajna opcja-mogłabym kiedyś pracować w radio, bardzo by mi się taka praca podobała. Tym czasem pasuje trochę popracować z zasmarkańcami, roznoszącymi zarazki niczym pszczoły pyłki.

Szkoda, że Bunny nie jedzie ze mną do PL, wszystko przez wyprowadzkę, ale pojedzie zapewne później, bo może sobie wybrać urlop w późniejszym terminie. Ja niestety nie, dopiero sierpień.

Czy coś jeszcze? Nie wiem.

Wiem, że szukam spokoju ducha, nie chcę zarabiać kroci, żeby pławić się w wannie pełnej funciaków, mówić, ze mam to, tamto, sramto, ale jeśli chodzi o to, gdzie się mieszka- to ważna sprawa, bo trzeba mieć miejsce, gdzie kiedy chce się ciszy i kubka ciepłej herbaty-to się to ma. Jeśli chce się czystości- to się ją ma. Jeśli nie chce się zmywać naczyń- to się nie zmywa. Jeśli chce się zaprosić kogoś w odwiedziny- to się zaprasza. Jeśli chce się uprawiać głośny seks- to się to robi. Miejsce, w którym człowiek czuje się naturalnie, zdrowo, spokojnie. Gdzie nie zatraca swojej wolności i indywidualności, gdzie czuje się sobą.

niedziela, 10 marca 2013

Ice Age

Wstyd. Wstyd i hańba. Nie mogę sobie wybaczyć. Tego, że tonę w pracy. Tonę. Nic innego tak mnie nie pochłania. To straszne. Nie mogę się z tym pogodzić, jestem w tej pracy 1,5 miesiąca, a zaniedbałam pewne rzeczy do tego stopnia, że chce się sama uderzyć w twarz. 5 marca ma urodziny moja przyjaciółka, znamy się od 7go roku życia. Zawsze sobie składałyśmy życzenia, każdego roku się spotykałyśmy, nawet "za gówniarza", kiedy nie miałyśmy kasy na prezenty kupowałyśmy sobie czekoladę i oranżadę albo chipsy i gdzieś się siadało, gadało, chichotało...Dziś- dzwonię do siostry na skype, pytam , czy kontaktowała się z naszą przyjaciółką, bo byłyśmy najlepszymi koleżankami we 3, tzw. "Trzy Maryje". A siostra mówiła mi "Tak, no na urodziny, 5 marca"...a mnie jakby ktoś strzelił w pysk, skopał po nerkach, wyrwał owłosienie z rąk (a to mnie boli). Powiedziałam tylko "kurwa" i złapałam się za głowę. Miałam mętlik i zapytałam siostry: "dlaczego mi nie przypomniałaś?". "Myślałam, że pamiętasz, akurat o niej"..Chciało mi się wyć po prostu. Napisałam dziś do niej i ją przeprosiłam. Wytłumaczyłam, że mam teraz straszliwy zamęt w życiu, choć to żadna wymówka. Ona zawsze pamięta. Nawet jak przeniosła się na północ Polski z mężem, straciłyśmy kontakt, to pamiętała. Jak mi jest kurwa wstyd. Po wczorajszym wieczorze zwłaszcza.
Umówiłam się z dziewczynami z polskiej szkoły, pomyślałam, są dość spoko, da się pośmiać, podobne poczucie humoru, a ja grzęznę w tygodniu, "odludziam się", więc stwierdziłam-idę. Umówiłyśmy się na 21. Ok 18stej dzwoni, żebyśmy umówiły się na 21;45-22. Ok. Jestem na stacji 21;50. Dzwonię. Mówi, że będą za 20 minut. Po 20 minutach na zimnej zatłoczonej jak zawszona głowa stacji wysyłam smsa, gdzie są. Po 10 minutach  (czyli po 40 min mojego czekania na stacji ! )dzwoni, że są w McDonaldzie, przy stacji niedaleko, idą siku i niedługo będą. Pomyślałam- o nie, chuj z tym. Może jestem za stara, może to jakaś godność, ale nie będę uganiać się za przyszytymi znajomymi, żeby się napić piwa i wyczekiwać- marznąć na stacji. Powiedziałam, żeby bawiły się dobrze, ale ja jadę do domu, nie będę czekać godzinę na kogoś, kto woli jeść wołowego syfa z domieszką koniny-jak mniemam- niż być na czas. Rozumiem spóźnienia. Ale daje się znać. Rozumiem też, że ktoś jest głodny. Pisze się wtedy, że pojedziemy do Maca, wtedy pojechałabym tam, a nie czekała jak ta pizda na stacji. Miałam dość. Pomyślałam wtedy właśnie o mojej przyjaciółce Malwinie, która zawsze była na czas. Dzień w dzień przychodziła po mnie do szkoły. Zawsze 7:40. Czy byłam chora, czy zdrowa- była codziennie. Przynosiła mi codziennie zeszyty, kiedy byłam chora. CODZIENNIE. Nawet wtedy, gdy miałam półpaśca- to taka odmiana ospy, tylko boląca i piekąca. Nie bała się, że się zarazi. Zawsze wszystko było fair. Wszędzie razem. Nawet jak miała chłopaka, a ja nie- umawiała się ze mną i z siostrą i miałyśmy czas, żeby pogadać. Coś nierozerwalnego, wspaniałego i szczerego. Kiedy było źle z kasą u którejś składałyśmy się na jakieś chipsy czy lody. Jak było źle w domu-czy to u jednej czy u drugiej- zawsze mogłyśmy o tym pogadać, a to niełatwe gadać o najebanym rodzicu. Potem się to rozrzedziło, wiadomo, dorosłość, ona ma męża, przeniosła się niedaleko Szczecina. Ale kiedy jest w pobliżu, ja też to widzimy się. Jest zawsze szczerze. Jakbyśmy miały 10 lat.
Brakuje mi prawdziwych znajomych. Nie tylko jej, jest jeszcze kilka takich osób. Nie tylko po to, żeby ktoś mi przyniósł zeszyty. Ale żebym wiedziała, że ta osoba, z którą przebywam, wie o co chodzi. Zna mnie, akceptuje. A ja ją.

Rozmawiam z siostrą dalej. Mówi, że pisała do niej Majcia, coś o 'dekupażu", coś o chorobach. Pyta, czy widziałam zdjęcia. A ja wryta- jakie zdjęcia? No Majci, tego co zrobiła, na blogu są. I kolejny 'jeb' w ryj. Bo nie widziałam. Mówi mi o tym moja siostra, która nawet nie ma jej w znajomych na fb (to miało być śmieszne, ha ha ha.... ). Odpowiadam, ze niestety nie widziałam, zobacze, dzieki, ze mówisz. I znów. Jest mi po prostu wstyd, że nie wiem, co się dzieje wokół ludzi, którzy coś dla mnie znaczą. To przerażające uczucie, które chce mnie popchnąć do powrotu do kraju. Mojego kraju, moich ludzi. Do tych, których obmywa polski deszcz, bardziej magiczny, choć w nim też jest H2O...

Na końcu siorka się popłakała, bo tęskni. Ja też, ale co mam zrobić, no kurwa coo? Chciałabym, żeby wszystko było proste. Nienawidzę tego kraju, który daje mi możliwości. Gdyby mi ich nie dawał, znienawidziłabym go jeszcze bardziej i wróciłabym do Polski. Tracę możliwość bycia z bliskimi. Ta możliwość się nigdy nie powtórzy. Nie będzie już innego marca 2013, w którym mogłam zjeść niedzielny obiad z mamą i siostrą. W sobotni wieczór mogłam zobaczyć znajomych. Sorry, ale nie w marcu 2013.
Nic tych chwil nie wynagrodzi, ani nic tęsknoty nie zagłuszy. Ona siedzi tak głęboko, że jest w stanie ją wydostać tylko powrót do korzeni.

Niedługo lecę do Polski, choćby skały srały.

Wiem, że obok mnie jest ktoś, kto ociepla mi serce. Ale wiem, że on też tęskni.

Jak długo potrwa epoka lodowcowa w duszy..?