Sytuacja nr 1: stoję na ulicy w kolejce do bankomatu. Przede mną kilka zniecierpliwionych osób, bo jakieś zabandażowane i zaturbanowane ze wszystkich stron palestynko-islamistki wyciągają kolejno karty i wybierają kasę. Myślę: może chcę wybrać cały swój dorobek, kupić bombę za milion dolarów i wysadzić w powietrze cały Londek?..dobra okazja-igrzyska. Poszły. Ale rozejrzałam się wokół. W przeciągu kilku metrów mieszanka ludzi, czarni, żółci, brązowi, biali, czerwoni, może nawet fioletowi (yy..od picia?). Mieni się w oczach. Szukam jakiegoś 'Angola'. Ciężko. Ja jestem jednym z tych kolorów, choć może tylko ja pod tym bankomatem zwróciłam na to uwagę.
Tysiące różnych ludzi, szukających swojego miejsca na ziemii. I trafili akurat tu. Ja też.
Sytuacja nr 2: Wracam z zakupów-sama już jestem w stanie dotrzeć do najbliższych sklepów-sukces. Ludzie pędzą z zakupami, dziećmi w wózko-czołgach, z psami, kotami, czy innymi gadami, nie zwracają uwagi, czy ktoś stoi, siedzi, popychając się mkną, za promocjami, oglądają kolorowe wystawy, reklamy. Dobrze mi kiedyś powiedział mój starszy przyjaciel Szkot-wujek James: "Nie zdziw się, tam ludzie nie zwracają na siebie uwagi". Racja wujaszku. I nagle w zgiełku dostrzegam babuszkę, stareńką kobietę w szarych, trochę brudnych ubraniach, w chustce (zupełnie nie w nowoczesnym londyńskim stylu). Siedzi i coś skubie dłonią w drugiej dłoni. Jest poza tym wszystkim, może kiedyś tu była szczęśliwa, może była na topie, może jej nie wyszło. Siedzi na ławce, być może odpoczywa, być może nawet jest szczęśliwa. Nie wiem, przecież nie zapytam. Zwalniam i patrzę na nią. Ma w sobie tyle życia, tego swojego, a jednocześnie tak niewiele. I prawdopodobnie ma to w nosie, że siedzi pod niebem, które przez 5minut nie potrafi pozostać czyste-bez ani jednego samolotu. Mijam ją. Idę w swoją stronę. Tak się cieszę, że byłam w stanie ją zauważyć. To nie tak, że chodzę po okolicy i ogłaszam swoją miną, jak to mi strasznie smutno, jakaż to jestem samotna i wrażliwa i nieszczęśliwa, bo zawsze szukam dziury w całym.. Nie. Bo jestem szczęśliwa, dawno nie byłam aż tak. Budzę się obok kogoś, kto dziękuje mi, że jestem. Komu z przyjemnością robię zupę pomidorową, kto pomaga mi przemykać przez Londyn bezpiecznie i bezboleśnie. Sęk w tym, że zmieniłam miejsce. Ale dochodzę ostatnio do wniosku, że chyba wszędzie, gdziekolwiek się nie pojawię, będę zauważać małe rzeczy, dla mnie wzruszające, istotne, piękne w całej swojej antyestetyce, dziwności, nieistotności nawet. Taki chyba los wrażliwców.
Sytuacja nr 3: Pod blokiem, w którym mieszkamy jest sporo roślinek. Kiedyś zauważyłam, że rosną tam czarne maliny. Byłam zachwycona, pod blokiem, w mieście, gdzie takie rzeczy można spotkać w sklepie, opakowane w pudełko z tysiącami naklejek, zobaczyłam czarne maliny! Przez kilka najbliższych dni podjadałam je sobie w drodze do domu, nawet jeśli miałam pełne ręce. Pojawiał mi sie wtedy obraz wędrówek nad źródełko, gdzie chodziłyśmy z siostrą, kuzynkami i koleżankami na spacery i zjeść trochę malin-tam były czerwone. Pewnego dnia wracałam do domu z zakupów. Co zobaczyłam?...wycięli wszystkie, jak trawę, zostawili patyczki przy ziemi, wyglądało to dla mnie jak malinowa mogiła. Były takie pyszne. Komu przeszkadzało, że je podjadałam? Być może jako jedyna, bo wiedziałam, że są jadalne.
Takich małych sytuacji mogłabym opisywać tu tysiące. Nie chcę nudzić, może nie chcę spędzać tu tyle czasu celowo, bo spędzam go teraz mnóstwo z Mr. A. Ten czas jest bezcenny. Każda z takich sytuacji uczy mnie, kim jestem, gdziekolwiek bym nie była. A teraz wybaczcie, ale Mr. A przyszedł po pracy i chce z nim porozmawiać przed snem. Mam dziś dziwny nastrój, dziwnie melancholijny. Życie-choć to samo, zmieniło mi się, przewróciło do góry nogami. I w tym ogromnym mieście tylko jedna osoba jest w stanie zauważyć w moich oczach, że jeszcze czuję się zagubiona. Dlatego idę się do niej przytulić.
PS; ostatnio często śni mi się morze.. i śnił mi się 'paproch'..wtajemniczeni wiedzą, kto to. Obudziłam się z krzykiem. Ciekawe dlaczego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz