środa, 12 września 2012

kolejna stacja

Moje myśli po dzisiejszym dniu w pracy przedzielały na etapy komunikaty w metrze o następne stacji. I dobrze, bo gdyby nic ich nie przerywało, to pewnie zaczęłabym płakać, bo cóż innego.
Po wczorajszej 3godzinnej próbce w polskiej restauracji, w której miałam okazję się pokazać jako "kelnerko-wołaczka" (bo mają samoobsługę i to ja na całą paszczę muszę wołać numerek, którego jedzenie jest gotowe). Dziś pierwsza zmiana, 7 godzin. Ani jednej przerwy. Od razu sama, nie znałam menu, nie wiedziałam do końca gdzie co jest, pomimo tego, że wczoraj spędziłam tam, pozornie dobrze wyglądające 3 godziny. Nie umieją szkolić ludzi, to po pierwsze, kto od razu, pół godziny po przyjściu w nowe miejsce rzuca świeżaka na przyjmowanie zamówień i obsługiwanie wszystkiego? Jak można doradzać, gdy nie zna się menu? Jak można coś znaleźć, gdy nie wiesz, gdzie szukać? Dziś to samo. Od razu sama, zrób to, tamto, sramto. Managerka jest Polką, mała, plątająca się blondynka. Siedziała sobie przy laptopku i tylko jak się jej coś przypomniało to przychodziła za bar i mówiła mi, co, jak kiedy mam robić, "nie zapominaj o tym, o tamtym, o sramtym". Zrobił się ruch. Większość klientów to obcokrajowcy, mało tam Polaków, choć polska kuchnia. Muszę się skupiać, bo przecież skąd mam wiedzieć, jak jest krupnik po angielsku, a oni właśnie to zamawiają. Szukam, zapisuje w tysiącu karteluszek - restauracja nie ma kasy fiskalnej, mają bloczki (!!!). Powinien nazwać restaurację PRL. Odbieram zamówienia, latam, biegam, mała mi przychodzi i pieprzy czasem coś od rzeczy, pląta mi się pod nogami, mówiąc mi, że powinnam szybciej, że stygnie, odłóż, pamiętaj (helooooł, jestem tu drugi dzień, niecały). Wstała łaskawie od stołu i podała kilku klientom napoje. Skończyły się sztućce, ktoś się upomniał, no bywa, jest ruch. Przylatuje na tych swoich koturenkach, w których wydaje jej się, że jest bardziej "menadżerska" i mówi: "nie możesz tak robić, co z tego, że podajesz klientom jedzenie, jak nie mają czym zjeść". Odpowiedziałam grzecznie, że nie byłam w stanie tego ogarnąć, muszę wypracować swój system pracy. Miałam ochotę jej odpowiedzieć, żeby jedli nogami. Ale zachowywałam się grzecznie, byłam uśmiechnięta, skupiona, miła dla klientów, gadki szmatki. I byłam spragniona, bo nie miałam czasu się napić. Mała Mi oznajmia, że jak jest ruch, to trzeba sprzątać toaletę co 15 minut (!!!), jest zawsze jedna osoba "na barze" i jedna w kuchni, a mam niby nie zostawiać restauracji samej...To nie koniec.Zapomniałam dodać, że wczoraj wzięło mnie przeziębienie i dziś bolało mnie gardło, czułam się chora, choć nie miałam gorączki, ale było mi chłodno. Ale co tam! Napieprzam zamówienia, wychodzę z siebie, przepraszam za pomyłki, bo je robię, to nie nowina, jestem w nowym miejscu, żaden ze mnie omnibus. 1,5 godz przed końcem mówi mi, że mamy darmowy posiłek. Nie miałam przerwy, więc pytam, kiedy go mogę zjeść. Mówi, że jak znajdę czas, bo jak nie to po pracy. Powiedziała, że stanie na chwile na barze-pomimo, że szmata tam pracuje codziennie i gdyby nie ja  to nie usadowiłaby swojej małej dupki przez cały dzień na krzesełku. Wielka mi łaska. Więc zjadłam pierogi, moja mama robi sto razy lepsze-nie dlatego, że tak się mówi. Po prostu pierogi są pyszne, nie trzeba dawać na nie tonę tłuszczu i i cebuli, żeby stłumić ich smak.  Ale zjadłam i usiadłam, po 6 godzinach pracy. Wracam do pracy, piszę zamówienia, powinnam zawsze po polsku, ale że miałam klientka anglojęzycznego, zamiast "pierogi bez niczego" napisałam "pierogi bez toppingu". Oddaję kartkę i idę w stronę małej mi, bo zaczyna pokazywać mi setną rzecz w ciągu minuty. I nagle zaczyna zagłuszać ją kucharz z lekkim ryjem "co to znaczy bez toppingu i czemu tak napisałam". A ja stoję na środku i nie rozumiem ani jednego, ani drugiego. Dolby surround w mózgu, z 2 stron. I nagle przerywam im: "eejjaaa, mam jedną głowę, nie mówcie do mnie jednocześnie, bo was nie rozumiem" i poszłam do kucharza, bo klient czeka, a mała mi powtarzała, że musimy pozyskiwać kilentów i mieć szybką obsługę. Mała gdzieś się zmyła, a kiedy przyszła przeprosiłam ją, że przerwałam, ale musiałam doprecyzować zamówienie, bo klient, bla bla, poza tym nic nie zrozumiałam, kiedy mówili do mnie obydwoje. Co na to mała mi?.............poczerwieniała, i zaczęła na mnie z ryjem: "To ja tu jestem managerem i mnie masz słuchać, masz robić wszystko, co ja Ci każę! Nie możesz mi przerywać! Wiecznie się mylisz, mówiłam dziś do Ciebie coś, a Ty mnie nie słuchałaś i kręciłaś się robiąc coś innego, a potem popełniałaś błędy. Jeśli ja Ci coś tłumaczę, to masz słuchać". Uwierzcie, miałam ochotę rzucić jej fartuchem w twarz i wsadzić jej miotłę do tej suchej dupy. Odpowiedziałam jej spokojnie, że nie mogę być nieomylna, jestem nowa, dopiero mi pokazuje co i jak, a zawsze, kiedy tłumaczy-słucham, tylko czasem coś dodatkowo robię, bo nie ma czasu, zaraz zwali się 20 osób a ona zostawi mnie znów samą. Ona swoją gadkę, ja się tłumaczę. Podliczyłam kasę, bo mi kazała. Wręczyła mi ścierę i cilit bang z hasłem: "zawsze pod koniec zmiany trzeba umyć toaletę. Jak to zrobisz możesz sobie iść". Szmata sakramencka. Umyłam ten kibel, był czysty, ale go kurwa umyłam. Przyszła dziewczyna na kolejną zmianę. Mała mi kończyła też o 17, żegnając się puściła głupi uśmiech i zapytanie, jak gdyby nigdy nic: "To co, tak jak sie umawiałyśmy, widzimy się w piątek". Odparłam, że tak, z cichym "pa". Poszła. Dziewczyna z następnej zmiany zapytała, jak mi się podoba. Popatrzyłam na nią i szepnęłam "wkurwiła mnie". A ona na to "weź głęboki oddech". Może wiedzą, co to za jędza. Prędko do metra i do Adriana pracy, bo ma klucze. On też jest managerem i nie sądzę, że zachowałby się tak, jak ta wąska szmata (no wybaczcie). Poszliśmy do biura w restauracji, w której pracuje Bunny. Zapytał tylko "I jak, Ula?" i mnie przytulił. Widział po mnie. Co mogłam zrobić? Rozpłakałam się, wytarłam nos. Poleciała mi z niego krew. Usłyszałam tylko "Nie chcę, żebyś tam szła".
Po co Wam to opowiedziałam? Niedługo-mam nadzieję, okaże się mój artykuł na stronie pt. "Polak Polakowi wilkiem". Nie pisałabym tego tekstu, gdybym nie miała o tym pojęcia, a uwierzcie-miałam z tym już do czynienia. I teraz trafia się kolejna osoba, mała pipidówka, która wypuściła się pewnie z jakiejś polskiej wioski, wiedziała co się w tej wiosce podaje na stole, wylizała dupę Kanadyjczykowi i ma pozycję. Ja też teraz pisze jak Polak, ale nie zazdroszczę jej. Bo nie jest i nigdy nie było to moim marzeniem, żeby pracować w restauracji.Jakim rodzajem argumentu w rozmowie i w przekonywaniu pracownika jest fakt, że ona jest managerem? To nie powód do podnoszenia głosu, poniżania. Takie osoby nie mają pojęcia o szkoleniu pracowników, o prawach pracowników, np. do przerw, do dokumentów, które powinni uzyskiwać. Mam jutro wolny dzień. Czas na zastanowienie, czy tam iść w piątek. Choć to, że pójdę, wiem na pewno. Tylko po co? Po to, by znów pracować 7 godzin jak bury łoś i być traktowanym jak szczeniak? Czy po to, żeby powiedzieć jej w twarz, że nie ma pojęcia, jak się WSPÓŁpracuje z ludźmi i podać jej numer konta do wpłaty pieniędzy za 7 godzin ciężkiej pracy-kolejnej życiowej lekcji...Bo choć to managerka- sprawca moich dzisiejszych frustracji ma 1,5 metra wzrostu, to ja dziś poczułam się przez chwilę, jak mała dziewczynka.

1 komentarz:

  1. kurff... ale bura mała suka :/ to jest straszne, jak ludzie siebie pomiatają i to z jednego kraju w obcym.. gdzie wydawaloby sie, ze łączy ich jakaś więź i chęć niesienia pomocy. Nie wiem co za gówno ci ludzie mają w głowie na tej obczyźnie.. Trzymaj sie Ulcia !! nie daj się małej pizdolince

    OdpowiedzUsuń