wtorek, 11 września 2012

kto by pomyślał?

Słoneczny wrześniowy dzień w Londynie. Pomimo, że zaczynam przyzwyczajać się do miasta, nawet zaczynam je lubić, to z miłą chęcią przeniosłabym się choć na chwilę nad polską łąkę albo do polskiego parku, gdzie pewnie pogoda jest podobna, ale powietrze jakieś mniej duszące. Zawsze kiedy wracam z miejsca, do którego muszę się dostać metrem, wydaje mi się, że mam cały przemysł ołowiu w nosie i tchawicy. W Szkocji powietrze był jakieś inne, świeższe, ale i chłodniejsze, no i musiałam jego jako taki ciężar wdychać sama, teraz się tym 'ciężarem powietrza" dzielę, więc nie narzekam. Tysiące ludzi ma problemy, a to z rodziną, a to z pracą, z samochodem, ze zdrowiem. Zaczynam się domyślać, że w dorosłym życiu już nigdy nie będzie tak, że usiądę po rozwiązaniu problemu, zagadki, po wykonanym zadaniu i powiem: "nnno! zrobione" i mój umysł choć na jakiś czas się oczyści z trosk. Tak było, kiedy np. był koniec roku w liceum, czy podstawówce, tak było po zdanej sesji. Kończyły się jakieś etapy, jakieś problemy, troski i wiedziało się, że następne przyjdą za jakiś czas. Teraz jest inaczej, nie twierdzę, że gorzej, po prostu ...poważniej. Praca, po pracy kombinacja, co do jedzenia, co do prania, sprzątania, co do napisania, do zakomunikowania rodzinie i znajomym, bo mam ich wielu tak daleko, a boję się straty kontaktu. Nie chcę być kolejną emigrantką, która wyjeżdżając zapomniała o przeszłości, o pajęczej sieci znajomości, tak kruchej w swej wyjątkowości. Staram się ze wszystkich sił pamiętać o wszystkich, choć czasem ostatkiem sił zaglądam na fb i mówię do siebie: "ciekawe co u tej, u tamtej, u tego i tamtego". I piszę, czasem z opóźnieniem, ale się staram. Choć nie żyję już życiem ludzi, którzy są daleko ode mnie, przynajmniej nie tak jakbym chciała, to myślę o wszystkich co najmniej codziennie.
Facebook, blog, poczta e-mail-to wszystko trzyma przy życiu moje znajomości, rodzinności i "przyjaciołowości", że się tak wyrażę. Ale internetowa droga trzyma nie tylko to. Trzyma też mnie, przy jakimś ambitnym życiu, którego pracując za granicą mi trochę brakowało. Fakt-był college, więc mózg nie stał w miejscu, ale brakowało mi rozwoju. Drugi fakt-była polska szkoła, raz w tygodniu, w której uczyłam dzieciaki podstaw języka polskiego, ale było mi mało. Ciągle jest. Praca w sklepie, magazynie, czy restauracji nie daje mi satysfakcji duchowej, psychiczno-umysłowej. A propos restauracji: miałam dziś 3 godz próbne w polskiej restauracji w Londynie. Jutro idę już na płatne godziny. Ogrom stresu, klienci ok , choć zdarzyli się też tacy ("Polaczki"), którzy od razu walili na "Ty" i w pewnym momencie usłyszałam: "to co mi dasz do jedzenia" albo "daj mi pić". Poza tym zakręcona jak ruski termos, bo pierwszy dzień, ale praca to praca, rzeczywistość jest rzeczywistością. Szef jest całkiem fajny. Kanadyjczyk ze szkockimi korzeniami. Oczywiście zanim się przyznał do korzeni, musiałam palnąć, że Szkoci to "wild nation"-dlatego stamtąd wyjechałam. Jak dobrze, że ma poczucie humoru. Po wywiadzie był zszokowany, co ja tam w ogóle robię, po studiach, z językiem angielskim, z innymi pasjami. Zapytał mnie o to, jaka praca byłaby moją wymarzoną. Czy któraś z poprzednich była wymarzona. Więc ja, przesiąknięta biznesowymi gadkami i wchodzeniem do tyłka bez mydła zaczęłam bełkotać o pracy jako kelnerka, że niby kontakt z ludźmi, ble ble ble. Nie uwierzył, i dobrze. Więc powiedziałam mu: "szczerze? pisanie artykułów" (zaraz do tego dojdę). Powiedziałam mu to i owo, wystawił oczy, zapytał o powód przeprowadzki do Londynu i pożartowaliśmy jeszcze. Doskonale wiedział, że jestem jedną z tych osób, której nie marzy się praca w jego restauracji. Ale powiedział, że byłam miła, dobrze sobie radziłam, więc. Tak na marginesie, to udawał klienta na początku, poprosił o "pork steak z marchiwka", więc mu odrzekłam, że ma dobry polski, on na to dziękuję,oddałam zamówienie, a on odpowiedział, ze nie zapłaci, bo jest właścicielem. (Dlaczego Kanadyjczyk? Dlaczego polska kuchnia?!) Także jutro znów dzień stresu, bo pracę kelnerki nie za bardzo lubię, przytłacza mnie ten stres, ale od czegoś trzeba zacząć.
A teraz zmiana tematu, zmiana akapitu. Napisałam, że wrócę do tematu pisania artykułów. Otóż pewien portal ogłosił się kiedyś, że potrzebują ludzi do pisania artykułów, za darmo, ale dają referencje i papier, że się pisał dla nich, a oni publikują artykuły na swojej stronie lub też w czasopismach czy innych stronach podpisując to nazwiskiem autora. Stwierdziłam, że wyślę wiadomość, zaproponowałam pomysły. Wszystko odbywa się drogą internetową, kontakt z główną redaktorką też. Zatem ww Pani odpisała, że chce przeczytać artykuł próbny i wtedy zdecyduje, czy mogę dla nich pisać. Temat był wymyślony przeze mnie ("Polak Polakowi wilkiem"), podano mi kryteria, miałam na to tydzień. Wczoraj dostałam odpowiedź. Otóż: tekst wymaga pewnej korekty, ale spodobał się Pani redaktor i widzi mnie w pisaniu. Potem napisała: "Ale zanim tekst trafi do publikacji...chciałabym powitać Panią na pokładzie redakcyjnym"!!!! Hah, zostałam Panią redaktor! Wiem, że to może coś głupiego dla niektórych, bo 'za darmoszkę', ale w dzisiejszych czasach liczą się również referencje, a najważniejsze jest to, że lubię pisać i będzie mi to sprawiało przyjemność:))
Także...z jednej strony obsługiwanie głodomorów- skądsik trzeba sałatę brać, a  z drugiej strony jakaś pasja, bez zysków pieniężnych, ale za to z jakimi zyskami duchowymi.
Jest tyle rzeczy na świecie, które cieszą człowieka, smucą, rozśmieszają, frustrują, szokują, przytłaczają, odtrącają, stawiają wyżej, niżej, na równi z innymi, kierują to w prawo, to w lewo. Ale cokolwiek się w życiu nie dzieje, nawet jeśli to w danym momencie wydaje się być ciężkie i tragiczne, to z perspektywy czasu wyda się to przydatne i uczące. Nie wolno żałować niczego. Żadnej rzeczy, która jest ludzką cechą i czyni nas ludzkimi istotami.
Czy kiedyś pomyślałabym, że wyjadę za granicę, że będę podnosić 20 kilogramowe ciężary, że trafię na chwilę do fabryki whisky, że będę uczyć dzieci pisać, że skończę college, że spotkam w ciągu 3 miesięcy 3/4 narodowości świata, że polecę samolotem, że zobaczę wcześniej Morze Północne, niż nasze polskie i zapewne równie piękne?Będzie o czym pisać. Kto by pomyślał, że zamieszkam w Londynie, że będę znów pracować w restauracji, że będę pisać artykuły?Kto by pomyślał?

2 komentarze:

  1. Ulcia tak sie ciesze:) na prawde odkąd wyjechałaś tyle juz zdołałaś przeżyć, jestes bogsza o wiele ciekawych doświadczeń, to jakos człowieka rzeźbi.. Fajnie, ze znalazłaś prace, poradzisz sobie, bo jesteś dzielną personą! A z tymi artykułami to niezłe jajca :) ale nie dziwie się, super piszesz, potrafisz czytelnika zaciekawić, czytając Twoje noty człowiek myśli "i co dalej i co dalej będzie?" także super:) Ja sie zmywam na praktyki, napiszę dziś do Ciebie, bo też coś nie miałam czasu i weny
    pozdrawiam, milego dnia!

    OdpowiedzUsuń