środa, 8 sierpnia 2012

przedłużenie żelazka

Uwaga!To będzie notka w stylu "rozkminiam swój związek", wybaczę, jeśli ktoś po kilku zdaniach zrezygnuje i poczeka na jakąś ciekawszą, mniej egoistyczną, o ciekawszych aspketach życia notkę, bo być może "co ja tam wiem". Zatem zaczynam.
Zastanawiam się ostatnimi dniami nad wolnością w związku. Mój jest bardzo świeży, nowy, a w prozie mój związek istnieje od jakiś 3 tygodni, więc niewiele. Zwykle, kiedy związek trwa 2-3 miesiące, a ludzie się po prostu ze sobą spotykają, codziennie, co 2 dni, zaczynają się poznawać, zaczynają uczyć się rozmawiać, obcować ze sobą w różnoraki sposób. Choć mój trwa jakies 2-3 miesiące (bo wcześniej była to bardziej mocna przyjaźń), to poznawałam Mr. A już wcześniej. Moja Żona powiedziała mi kiedyś coś bardzo mądrego i interesującego. W mojej relacji z Mr. A dobre jest to, że przez cały początek, poznawanie się polegało na rozmowach, na niczym innym, bo poznawaliśmy się przez internet, telefony. Obcowanie fizycznie-wszelakie, chodzi mi też o jedzenie, na przykład-odbywało się kilka razy, po kilka dni. Cała reszta czasu (w którym byliśmy przyjaciółmi, dobrymi przyjaciółmi, otwartymi na wszystko oprócz związku, do którego należało dojrzeć) polegała na opowiadaniu o rzeczywistości, o swoich stanach, o pracy, o codzienności, poglądach, przyzwyczajeniach, hobby, zainteresowaniach, dobrych i złych chwilach, rechotaniu się do monitora, ale też płaczem, bo w życiu bywa różnie. (Żona to jednak pozytywny wynalazek ;) ) Zatem teraz jest nam trochę łatwiej, bo kiedy zachłystujemy się sobą podczas spędzania mnóstwa czasu razem, znamy się już trochę i ten początek jest łagodniejszy. Wiem, czego mogę się spodziewać, wiem, że nie muszę się bać, jestem spokojna i jest mi z tym dobrze, choć takiego spokoju raczej nigdy nie miałam. Nie mogłam być spokojna, że na przykład mój chłopak-teraz już eks- nie założy na wieczór albo w dzień mojej obrony mgr jakiejś koszulki z kwiatkami, chyba damskiej, w której wygląda jak osioł, bo "musi się coś dziać, jest zabawa". Takie akcje zawsze mnie wyprowadzały z równowagi. Wiem, że to dziwny przykład, bo to tylko koszulka. Nie chcę wyjść na dziewczę, które patrzy tylko na ubiór, bo tak nie jest, ale pewne sytuacje wymagają w życiu przewidywalności i spokojnego podejścia. Lubię niespodzianki, ale powinno się je robić, jeśli się zna drugą osobę i wie się, że owa niespodzianka nie wyprowadzi drugiej osoby z równowagi. Zatem..jestem spokojna, że Mr. A nie zostawi mnie w środku imprezy i nie znajdę go nawalonego przy barze, bo bawimy się razem. Wczoraj byłam w klubie salsy z ludźmi z pracy Mr. A. Był delikatny stres, bo ich nie znałam, poza tym była tam jego koleżanka, która zna jego 'byłą', więc bałam się najzwyczajniej w świecie 'babskiej obczajki", tym bardziej, że miałam krótką 'małą czarną', szpilki i czerwone paznokcie, na co dzień tak się nie ubieram. Ale okazało się, że byli dla mnie mili, choć niewiele było okazji do rozmów, bo w końcu uczyliśmy się tańczyć salsy (tylko jedna dziewczyna bezwstydnie mierzyła mnie z góry na dół, nie będę tego komentować). Byłam ze swoim partnerem, dzięki niemu czułam się bezpiecznie, mogłam przewidzieć, że nie zostawi mnie samej. I że nie przebierze się nagle w koszulę w kwiatki. Ostatnio postanowiliśmy jeździć na rolkach, po zakupieniu sprzętu, pojechaliśmy do ogromnego Hyde Parku i tam znaleźliśmy ciche miejsce do nauki-wyśmienite spędzanie czasu , wspólne utrzymywanie równowagi-jakie to życiowe. Pomimo tego, że właśnie mnóstwo czasu spędzamy razem, pomimo, że często trzymam go za rękę albo on mnie, to dajemy sobie trochę zdrowego luzu. Siedząc w pokoju, ja np. piszę bloga czy czytam gazetę, książkę, a Mr. A gra w Playstation, na której się kompletnie nie znam, maluje figurki, czyta książkę o grze strategicznej czy gazetę New Scientist. I wiem, że nie musimy nic do siebie mówić (choć on czasem pyta, czy wszystko ok i czy nie gniewam się, że on sobie gra-nie wiem, kto go biednego tak tresował), mamy swój czas, nie musimy być do siebie przyklejeni, jak ślimaki, których ostatnio tu mnóstwo pod blokiem. Czuję, że w tym związku jest miejsce na uczucia, przywiązanie, wspólne spędzanie czasu, ale też na osobistą wolność, która wbrew pozorom zbliża, a nie oddala ludzi od siebie. Jeśli będzie chciał wyjść do kolegi wieczorem, pograć w grę strategiczną Malifaux (widzicie, jak szybko się uczę, ha! :D ) to nie będę miała nić przeciwko, bo wiem, że to jest mu potrzebne, mi zresztą też. Bo kto nie chce, żeby jego partner był szczęśliwy i spełniony?A spełnianie się w swoich pasjach i zainteresowaniach do tego prowadzi.
Wczoraj byłam odebrać paczkę dla Mr. A, czekał na książkę o nowej grze. Otworzył ją zaraz po pracy, ale ze względu na imprezę nie zdążył jej nawet przejrzeć. Dziś po śniadaniu książka patrzyła się na niego bezlitośnie, podobnie jak on na nią, widziałam to w ich oczach ;) , ale miał niewyprasowaną koszulę do pracy, więc stwierdził, że książkę przejrzy później. Potem, nastąpiła rozmowa: zabrałam mu deskę do prasowania i żelazko sprzed nosa i powiedziałam: "śmigaj na łożko  Bunny czytać książkę, ja Ci wyprasuję koszulę". "Ale jak to, ja będę sobie leżeć i czytać beztrosko książkę, a Ty będziesz mi prasować koszulę?Uznasz mnie za szowinistę" (dodam tylko, że jest 100 razy lepszy w prasowaniu koszul niż ja, skuBunny ;) )Na to ja odpowiedziałam: "Nie uznam Cię, wiem, że sprawi Ci to przyjemność przed pracą, Ty się zajmiesz książką, ja się zajmę Twoją koszulą". Prosta, prozaiczna sytuacja, w której nie robię nic, żeby się podlizać. Sprawia mi przyjemność prasowanie mu koszuli, po prostu. Poza tym lubię prasować, swoje rzeczy rzadko prasuję, bo nie muszę. Poza tym robię to z jakimś zamiłowaniem. Może to dziwne, ale nie robię tego mechanicznie, bo wiem, że on ją za chwilę założy. Jestem w takim momencie przedłużeniem bezdusznego żelazka, które miał kiedyś na co dzień i traktował prasowanie jako czynność przymusową. Teraz jestem przy nim ja, a żelazko ma przedłużenie, i to żyjące, z bijącym serduchem..
PS: W sklepie takich nie dają, bezcenny mechanizm..

6 komentarzy:

  1. Normalnie zlewa mi się tekst i widzę wszystko na zielono :/

    OdpowiedzUsuń
  2. Edi! ale to z powodu mojego bloga, czy Tobie się źle czyta? bo mam dość dużą czcionkę, a wybierając kolor myślałam o tym, że będzie on raczej uspokajający dla oczu..spróbuje coś zmienić

    OdpowiedzUsuń
  3. Ulcia jakoś bolą mnie oczy od zielonego ;) wcześniej było tło białe i było ok. Nie przejmuj się to Twój blog ja sobie zawsze mogę na Worda skopiować ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Edit: chyba tekst zmieniłaś i już lepiej, albo mi wczoraj oczy dokuczały.

      Usuń
  4. Zawsze myślałam, że zielony uspokaja ;)

    rozjaśnię go może trochę ;)

    OdpowiedzUsuń