poniedziałek, 17 grudnia 2012

palpitacje

..wszystko, co wydaje nam się jakieś, staje się inne, gorsze lub lepsze, ale przede wszystkim po prostu rzeczywiste dla naszych oczu, umysłów, dusz. Marzenia i wyobrażenia są jednak o niebo lepsze od faktycznych wydarzeń. Może świadomość tego, że życie często zaskakuje negatywnie rozbudowała w mojej głowie tak wielką wyobraźnię, która napędza mi optymizm i pozwala zapominać o całym złu i tym wszystkim, co jednak zaskoczyło negatywnie.

Przyleciałam do Polski po to, by zobaczyć się z bliskimi, znajomymi. Spotkania czasem zaskakują, nie zawsze pozytywnie. Po pierwsze- znów miałam to niebezpieczne wrażenie, że nie było mnie tu może 2-3 tygodnie. Piszę, że to niebezpieczne, bo to oznacza, że nie czuję, że czas tak szybko mi ucieka sprzed nosa, jestem może i w odpowiednim dla siebie miejscu, ale jestem też poza miejscem, w którym dzieje się życie bliskich i znajomych. Nie sposób ogarnąć tego optymizmem, że niestety nie mogę być wszędzie tam, gdzie chciałabym być jednocześnie. Omija mnie wiele rzeczy, gdy w miejscu w którym jestem wiele rzeczy mnie nie omija. Ot, taka delikatna filozofia na temat obecności i jednoczesnej nieobecności mojego bytu. To pewnie normalna rozterka każdego człowieka, który zastanawia się robiąc obiad: "hmm..ciekawe co u Zośki" kilka tysięcy km stąd. To jedno.

Druga sprawa, że odległość i odzwyczajenie od osób, z którymi nie żyje się na co dzień pokazuje, że zmieniamy swoje poglądy, nawyki itp., a gdy przyjdzie konfrontacja po dobrych kilku miesiącach okazuje się, że nie sposób się dogadać. Nie sposób "przekabacić" kogoś na swoje, bo każdy żyje swoim życiem, każdy ma swoje nawyki, paranoje tudzież inne wybryki. Na ten przykład nie sposób mnie przekonać po zdaje się 7 latach poza domem (tak..to już tyle nie mieszkam tu na stałe), co mam jeść, jakiej grubości pomidor czy szynka, że trzeba jeść codziennie mięso, kiedy trzeba wstać, iść spać, w co się ubrać itd. Robię to od lat sama, nie mam nigdzie pokojówki, sprzątaczki, stylistki, dietetyczki, kucharki, służącej. Potrafię zrobić to sama. A jeśli przyjeżdżam na urlop, to chcę odpocząć i kogo to boli, że śpię do 11 czy do 12..? No kogo? I że niby mam się dostosować, bo nie jestem u siebie (!). No w pizdu mać! Nie sposób bo nieprzespanej do 5 nad ranem nocy wysłuchać po kilku pobudkach takich słów i zachować równowagę i porządek i kulturę słowa i po prostu się nie wkurwiać, nawet na rodzoną matkę. Wiem, że niektóre chciałyby swoje dzieci wychowywać do 50tki, a może i dłużej. Ale ja tak nie mogę, odzwyczaiłam się od "kazań", robię po swojemu, kroję plastry szynki po swojemu, nie jem codziennie mięsa i żyję! No kurde, żyję! Spędza mi to sen z powiek, bo od kiedy przyjechałam nie mogę dogadać się z mamą. Hormony hormonami, tęsknota za Bunnym to drugie, ale po prostu denerwuje mnie gdakanie za uchem, co mam robić i przekonywanie, że może i skończyłam studia ale za przeproszeniem "gówno wiem". To podejście do swojego dorosłego dziecka mi się nie podoba, bo mam swój działający mózg i coś już tam wiem o życiu, może nie tyle, ale coś, niekoniecznie z książek, bo życie uczy codziennie. Dlaczego syndrom "opuszczonego gniazda" jest tak ciężki do wyleczenia werbalnie..? Dlaczego nie mogę przekonać własnej rodzicielki, że z pewnymi rzeczami się z nią nie zgadzam, mam takie prawo i to wcale nie oznacza, że jestem głupsza i nie mam nic do powiedzenia? Padają wtedy z moich ust brzydkie słowa, bo dostaję palpitacji mózgu i serca, powtarzam, że "przecież mnie znasz do cholery, ile mam powtarzać, że nienawidzę, jak ktoś mi coś dyktuje!". Każdy mówi mi, że podjęłam dobrą decyzję, że się stąd wyprowadziłam. Chyba się zgadzam, choć wiem, że mama chce dobrze, to jednak ona widzi to dobro inaczej niż ja..może nie do końca zna lub zgadza się z moimi potrzebami. A skoro usłyszałam już słowa, że "nie jestem u siebie" to tęsknię za DOMEM, który nie jest dla mnie budynkiem, w którym mieszka rodzina, w którym się wychowywało itd. Tęsknię za domem, w którym odnajduję spokój, ciepło, energię i pasję do stworzenia jakiegoś wspólnego ogniska. Wspólnego z kimś, kto  liczy się z moim zdaniem i z kimś, kto wspólnie ze mną tworzy ciepło i pozytywną atmosferę w domu, kto będzie mi partnerem, a nie wszechwiedzącym na piedestale. Kto zna moje potrzeby i je akceptuje. Poznałam już tego namiastkę. Za tym zatęskniłam przed świętami.

PS: ..co nie zmienia faktu, że poza bajzlem w mojej rodzinie kocham ją całym sercem. Nawet, gdy ma palpitacje.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz