niedziela, 30 marca 2014

Czas

3 lata na Wyspach Brytyjskich. Czuję, jakbym codziennie- nie co roku- miała kolejno większe cyfry przed oczyma. Czas mi minął jak mgnienie. Jako, że o przemijaniu i o czasie, to może choć urywek notki będzie pamiętnikowy. Zupełnie jak pamiętnik Briget Jones. No, prawie.

Data: Niedzielny wieczór, 30 marca, początek wiosny i koniec potwornej i znienawidzonej ostatnimi laty przeze mnie zimy.

Waga: Piórkowa, zważywszy na fakt, że doskwierają mi problemy dietetyczno- metaboliczne, związane z diagnozowaniem, czy mam celiakię, czy też nie (gastroskopia już w czwartek!).

Stan cywilny: W papierach: panna, poza papierami: w związku z panem A., który nieustannie znosi moje wszystkie 'świry' (i vice versa), humory, PMS. Żyję w zgodzie, wzajemnym szacunku, chyba zdrowych relacjach, miłości, pomimo przeciwności losu emigranta i chłostania przez los- całkiem nam to wychodzi (W lipcu 2 lata bycia razem).

Stan mieszkaniowy: Wynajmowany pokój, patrząc na przeszłość, całkiem niezłe warunki, jest w pokoju coś, oprócz łóżka i szafy. Jest miejsce na 2 fotele, by chillować leniwie przed TV oglądając Grę o Tron lub inne bzdety, rozmawiać o codzienności, jeść słodycze. Jest też stół i 2 krzesła, przy którym mamy namiastkę ludzkiego jedzenia, we dwoje, śniadania, nie na kolanie. Można też położyć na nim laptopa, książkę, gazetę, czy dokumenty do wypełnienia, plany do szkoły. Ale po cóż ja to piszę, każdy wie, jak bardzo potrzebny jest w domu stół.

Stan zdrowia: Mizerny. Oprócz niedoczynności tarczycy, małej ilości płytek krwi, diagnozują celiakię. Biegania po lekarzach, szpitalach. Niepłatne dni chorobowe. Bóle brzucha, o których już nawet nie chce myśleć, oby to piekło się skończyło, bo muszę rozdzielać swój mózg na dwoje, by część radziła sobie z bólem, a druga część skupiała się na pracy, domu, rozmowach, obowiązkach. To nie jest łatwe. To nie jest proste, uśmiechać się, gdy skręca Ci kiszki. To nie jest przyjemne, gdy spędzasz miłe popoludnie na pogaduchach z koleżanką i nagle, w ciągu 5 minut, musisz jej podziękować i się żegnać, bo nie wiesz, czy za chwilę zwymiotujesz, czy Twoje menu z ostatnich dni poleci inną drogą. Nawet teraz, kiedy piszę bloga boli mnie brzuch (stąd prośba o wybaczenie mi jakichkolwiek błędów). Czuję, jakby 'obcy' wyżerał mi jelita. Poza tym: problemy z koncentracją, roztrzepanie, nerwowość, potliwość, zapominanie wielu rzeczy. Te informacje można znaleźć wszędzie, gdzie czyta się o problemach z tarczycą i zdiagnozowaną celiakią. Tadaaam! Oby tylko przejść na dietę i skończy te męki. Może wszystko rozwiąże się do wielkanocy. To będzie taki mój mały post i męka.
Jeszcze kilka drobnostek: bóle pleców spowodowane pracą z dziećmi, schylaniem się, potęgowane krzywym od dzieciństwa kręgosłupem. Ach, no i te twarze, kiedy pytam o lekcje pływania dla dorosłych: "To Ty nie potrafisz pływać? To dziwne..." To tak, jakbym nie miała kończyn, biedna niepełnosprawna...

Ilość dzieci: Swoich? Stan zerowy. Cudzych? 15, wciąż dbając o ich bezpieczeństwo, zdrowie, rozwój, reagując na każdy ich dziwny ruch ostrożnie, by nic nie umknęło diagnozie pedagoga. To wielka odpowiedzialność. Powiedzenie się sprawdza: "obyś cudze dzieci uczył".

Ilość przyjaciół: Wciąż ta sama, nie zabiegam o niczyje względy, nie staram się o to, by o mnie walczyli. Życie weryfikuje wszystko.

Ilość wydanych tomików poezji: hahaha...Zero. Do tego kiedyś jeszcze tutaj wrócę.

Rzeczy, za którymi wciąż tęsknie , jako Polka: Rodzina, znajomi i przyjaciele, polskie łąki, zapach polskiego powietrza, moje klocki lego na strychu, dom, ogród, pogaduchy z siostrą, nawet 'prztyczki' z mamą, ale te delikatne, 'małość' mojego rodzinnego miasteczka, wieczorny spokój po dziennym upale latem, spacery, rechot żab z pobliskiego stawu, zapach lipy i bzyk pszczół, babci dom i ogród, ogniska i grille z rodziną i znajomymi, Rzeszów i jego tłoczny rynek latem, park na Pułaskiego, wypady na 'wały', brak trosk z czasów podstawówki, mamine obiady i wypieki, nasze wypady na rowery i rolki, zapach ognisk w sierpniu...

Boję się o polskość we mnie, boję się o Polskę. Różne rzeczy dzieją się na świecie. Ale nie boję się tęsknić do tego, co było, bo to mnie kształtuje. Cokolwiek teraz posiadam, mam, czegokolwiek teraz nie mam, a zależy mi żeby mieć, by mieć spokój ducha, choć nie oczekuje wiele. Jakkolwiek bym teraz nie była szczęśliwa, wydaje mi się, że mam prawo wspominać i wracać do miejsc, ludzi, którzy są mi bliscy. I wrócę tam już w czerwcu, jeszcze raz, by odnowić tęsknotki. I choć ceny biletów do Paryża, Barcelony, Pragi w tym samym czasie kosztują tyle samo co do Polski, kusząc podróżniczą część mojej natury, to niczym się nie równają z wyjściem z samolotu na lotnisku w Polsce i rozglądnięciem się dookoła z myślą na powiekach: to mój dom.

wtorek, 11 marca 2014

Technologia, internet, słowo.


Pojawił się dziś w mojej głowie niesamowity pomysł, związany z bardzo ważnym, kłującym, istotnym wydarzeniem w moim życiu, w którym nie do końca miałam możliwość wziąć udział. Jeśli nie zabraknie mi motywacji, siły i energii to będzie jeden z największych plusów-przynajmniej dla mnie- możliwości technologii, internetu i słowa.

Szczegóły już niebawem.

sobota, 8 marca 2014

Świat nie zasługuje na wiosnę..

Próbuję oddychać nozdrzami wiosny, która zbliża się ogromnymi krokami, wypychając wszelkie rośliny, jakie tylko mogłaby chować we wnętrzu. Wydłużenie jasnego dnia przyprawia mnie o większą ilość energii i nawet moje włosy jakby rzadziej opadają z sił. To dobry znak, bo nie znoszę zimy, na drugim miejscu 'nieznoszenia' jest jesień. To czas, kiedy opuszcza mnie energia, siła, dobry humor i witamina D, z samego wnętrza kości. Dlatego z zachwytem, jak jakaś nienormalna, zachwycam się słońcem, które wdziera mi się do oczu niemal wypalając oczy. Uszy mi się otwierają prawie skrzypiąc, kiedy jakieś ptaszysko coś zaćwierka, a mnie się wydaje, że to Mozart się schował w jego dziób. To dobrze, że tak reaguje. Ostatnie miesiące, przez te wszystkie testy, badania, szpitale, wizyty stałam się rozdrażniona i zupełnie straciłam energię. Były prześwity, ale rzadkie. Chcę już zrobić wszystkie badania, nawet tę gastroskopię mieć z głowy i napawać się przypływem pachnącego kwiatkami powietrza.

Dzisiejszy dzień sprawił, że myślę o samotności, takiej wielkomiejskiej, socjalnej. To miasto wysysa z ludzi resztki czasu przeznaczonego na napawanie się wspólnym towarzystwem. Ten ma szkołę, tamten pracę, tamta na Skype rozmowę z rodziną i znajomymi, bo przecież nawet ich nie widzi. Każdy się gdzieś spieszy, nie można wyjść z kimś do parku, na spacer i wchłaniać promienie słoneczne siedząc na ławce i gadać o pierdołach. Tak mi tego brakuje. Ludzi, z którymi można było to robić również. Musi być obiad, kolacja, impreza w lokalu, w którym i tak przecież nie da się rozmawiać, bo muzyka za głośno. Musi być internet, telewizja, film. A przecież to wszystko nie zbliża, tylko hamuje rozmowy, połączenia, spojrzenia. Wszystko to, co zbliża ludzi do siebie znika w ekranach, sieci, hałasie i kotlecie. Spotkałam się dziś z dziewczynami, które są mi trochę bliższe w tej wielkomiejskiej dżungli. Zjadłyśmy obiad w polskiej knajpce, powiedzmy, że z okazji Dni Kobiet. Ale zaraz potem, po jakiś niecałych 2 godzinach rozeszłyśmy się we 4 na 4 strony świata. Jedna ma pracę, druga również, trzecia gdzieś pobiegła. No cóż, to się "ponapawałam' słońcem na ławeczce w babskim towarzystwie.  Ten świat się już nie obudzi. Tam wojna, bo Putin chce mieć więcej i więcej, choć w sumie nie on jeden. Tutaj ludzie zapominają o ludziach, biegną, lecą, uciekają.. Ten świat czasem nie zasługuje na wiosnę, na jej kwiaty i światło.

To będzie krótka notka. Nic więcej nie dodam. Ten świat nie zasługuje na wiosnę. Ale niech przyjdzie szybko, dla tych, co wciąż wierzą w ludzi.